Dzisiaj zmieniłeś mnie w pył.
Nastąpiła kremacja mej duszy,
Gdy zdałem sobie sprawę,
Że kiedyś mnie opuścisz.
Och, poznany w kościele,
Dziś nie patrzysz już na to tak wiernie,
Dzisiaj nie spojrzysz już na mnie tak dzielnie,
Bo w mej twarzy zobaczysz...
Cóż, ciężko to wytłumaczyć.
Na różańcu się powieś,
Ojca swego odwiedź,
Powiedz, że chciałeś odejść,
Ale zwyczajnie – nie mogłeś.
Och, jak mogłeś?
Opowiedz, odpowiedz:
Jak mogłeś?
Proszę jeszcze mnie odwiedź,
Proszę jeszcze mnie odwiedź,
Proszę jeszcze mnie odwiedź...
Proszę, daj się raz jeszcze ponieść!
Odwiedzaj,
Przyjeżdżaj,
Świat wielki ze mną zwiedzaj,
Granice jego eksploruj,
Niech zniknie wszelki niepokój.
Przyjaciele-marzyciele
Śniący o...
Mówiący o...
Śmiejący się z...
Och...
Czemuż tak spoważniałeś?
Czy gliną się obżarłeś?
W dziewczynie się zakochałeś?
Tak?
Ach, tak...
Ach, tak...
Ach, tak...
Przeszłość mą pogrzebałeś;
Przyszłość także zabrałeś,
Powiedz: Co więcej jeszcze zdziałałeś?
Gdzie swoje uczucia schowałeś?
Na dnach mórz ciemnej Itaki...
Zawsze kochałeś ptaki.
Po niebie płynące ptaki.
Kołujące i czas zawracające
Ptaki...
Spójrz więc teraz w niebo,
I usłysz moje falsetto:
„Jak możesz oddawać się wdziękom
Tych młodych dziewczyn z depresją?!”
Ujrzyj niebieskie niebo,
Zetrzyj pot z czoła ręką,
I w przyszłość tą ruszaj ze mną;
Zwyczajnie za mną gnaj,
Ot tak –
Jak kredowy ptak.
Nich rośnie nienawiść,
Niech kwitnie wojna,
Niech wszak zostanie tylko twarz twoja
I moja głupia, miłosna ciągota,
I w sercu parna jak z Dachau duchota,
I poranki w hotelu Daltona –
A!
Właśnie mnie skremowałeś.
Powiedz: Jak długo na to czekałeś?
Cóż ważne, że kochałeś.
Powiedz: Kochałeś?
Kochałeś.
Ludzie to potwierdzą.
Ci, którzy wiedzą,
Ci, którzy wiedzą,
Ci, którzy wiedzą...
Ci wiedzą.
Gdy Cię zobaczą –
Zobaczą,
Jak ich kompas moralny
Staje się biało-szary
Oraz jak wpada
Pomiędzy oceany,
Bo przecież: „Jak można?!”
Jak można?
Jak można?
Jak można?
We wspólnych, ciepłych brzęknięciach
Modlić się w morza objęciach...
Można.
Oj, można,
Oj, można,
Oj, można...
Taka jest właśnie ta droga,
W większości ciepła i dobra,
Acz z nutami zimnymi,
Jak zimny jest palec Boga.
Taka więc twoja droga,
Iż nie wyzbędziesz się Boga.
Czeka cię więc
Krzyżowa droga
Wiecznego aktora,
Który w teatrze cieni
Przybiera postać Gestasa,
A na bladych od słońca tarasach
Już w Dyzmy mieszka pałacach,
I gra pokornego posłańca,
Który dla dobra świata
Swą osobowość zatraca,
Mimo, że i tak
Pod koniec dnia
Zabiera go fala miedziana,
Jak para srebrnych grotów
Zabrała Sebastiana...