Co to w ogóle było?
Zaczęło się i nagle skończyło,
Wielkie pół-koło na plecach zostawiło
I z całego ciała – kłębek bólu zrobiło.
Koniec czerwca –
Poznanie Szczęścia,
Początek lipca –
Serce rozkwita,
A M i ł o ś ć –
Zaczyna wyciągać kopyta.
Środek lipca –
Pomysł dociera
I wizje mistyczne
Spod prochowca wywiewa;
Wiatr szumi do ucha:
„Czas ruszać”.
Poranek złocisty –
Odsuwam na stolik powieki
I sufit nad rzęsami widzę,
Co pejzaż swej pleśni właśnie wyświetla;
Bo sufit ten rano (gdy się otwiera powieka)
Status nocnego kina przybiera:
Ze snu do snu,
Z ekranu na ekran,
Z filmu na film:
W całym pokoju unosi się dym.
A teraz –
Czas wstać.
Czas ubrać frak,
Czas w deszczu stać,
Aż skończy się świat,
Aż minie osiem godzin,
Aż wrócę do kina,
Gdzie na ekranie
Nowy obraz zobaczę;
A tytuł jego będzie:
„Kochanków pojednanie”,
Podtytuł zaś:
„Wyniszczenie moralne”.
Ach, to wszystko takie banalne!
Wcale a wcale realne!
Gdzie jest filmowy realizm w scenie,
Gdzie z matowego sufitu
Wyskakuje szarańcza delfinów?!
Nadszedł koniec lata –
Ach, Piękne to były lata,
Aż woda w porcie zrobiła się szara,
Jak pod żebrami jest moja plama.
A teraz stoisz na dziobie:
Na falach piany
Opuszczasz mnie w chorobie,
Opuszczasz mnie w żałobie,
Opuszczasz mnie na piasku,
Na molo
I w wodzie;
Kropkę na końcu zdania zdaniem stawiasz
(Już będąc daleko na falach)
Krzycząc:
„Nie obchodzi mnie, Że kiedyś [cię] zapomnę!”
Jeszcze tobie to wspomnę...
Ale teraz nie mogę –
Skomlę.
Więc idź już może, proszę,
Bo nic mi tu po tobie,
Gdy nie mam cię przy sobie.
Tak się kończy lipiec,
Tak się zaczyna sierpień
(I pierwsze urodziny bez ciebie...).
Tak się kończy Lato,
Tak się zaczyna jesień
(Tak się też zaczyna
Słuchanie Car Seat Headrest...).
O zimie już nie wspominam,
Bo nie wiem czy do niej dotrwam;
Możliwe, że jak wielu przede mną
W pokoju lub w kinie skonam.