jestem jak róża z wyskubanymi kolcami
narażająca bezwiednie swe płatki
na bolesne wyrywanie i miatanie nimi
jak miatałaś innymi
jak wyrzucałaś piękne słowa
jak moje mieszałaś z błotem
nadstawiam policzka i ulegam
bo ja nie chcę mieć ostrych kolców
bo ja nie chcę ranić
bo to Ty otaczasz mnie cierniowym murem
i nawet nie staram się przezeń przedrzeć
szepnąć słowa krytyki
bo znów wyśmiejesz moją moralność
znów zdziwią Cię te zasady
spluniesz jak zwykle na moją wiarę
w istnienie miłości
w istnienie przyjaźni
w niezahwianie ideałów
moje kolce to spokój i opanowanie
to tolerancja i brak wyrzutów
to za Tobą podążanie
naprawianie błędów
może kiedyś zdołam Cię nauczyć
wrażliwości mej istnienia
którą tak bardzo szarpiesz i z której szydzisz
może nie zdziwisz się kiedy milczę
nie chcąc ranić prawdą
co do miernoty Twego poświęcenia