Skrob skrob
W białą ścianę
Bialy tynk pod paznokciami
Na ustach krew
W źrenicy zmierzch
W martwicy utopisz ciało.
Na grób mnie kwiaty
Ludzie mi katy
Pod topór serce oddałem
I przyszłaś Ty
W sukni ozdobnej
Z gorącym czułości promieniem
I byłaś Ty
Jesteście wy
Szczęścia wam życzę
kochani
W ciemnicy kąt,
tam żar się tli
Z rozpaczą sam na sam
nie było rąk
nie było słów:
„wstań,
nie łam się stary”
Stał smutny ktoś
Na moście ktoś,
ludzie w górę patrzyli
Gdybym tam był
dał rękę: „chodź”
Pewnie jeszcze by był
Narodził się brud
Narodził się syf
Wiatr roznosi malarię
Na głodny brzuch
Uliczny chłód
lampy, kanały,
przystanki
Przyjaciel był
Przyjaciel znikł
bo „ludzie się zmieniają”
Zabrał ze sobą
przeszłości kawałek
Zaufania dmuchawce skonały
Za murem śnieg
co puchem kryje
rozległe kamienisko
Tam krzyż wśród drzew
Tam droga jest
Na drodze ślady krwi
Chodź chodź!
Wszak drzwiczki masz
Nagiej kości promienie
Nie będzie mnie tu
przez dłuższy czas
zachowaj po mnie wspomnienie
Wywrota zaczyna tracic wiarygodnosc, po miesiecznej nieobecnosci jestem przerazony niskim poziomem wielu tekstow w czytelni.