Roje włosów leciały w moją jasną stronę
opętany ich skrzydłem zamieniłem głowę
w zawrotną tarczę omszałego zegara
na oknach malowały się gołębie
szare dni krążyły jak otępiałe sępy
a z chmur obficie spadały okruchy
czerstwego czasu
rozsypane gwiazdy nieczynne nieba
otwierają się w nieśmiałym zmierzchu
widziałem czarne dziury szczelnie wypełnione
kluczami żurawi
zlekceważyłem wszystkie furtki
ściągnij mi stanik kochanie
przytaknąłem połykając wskazówkę
na omdlałej godzinie szóstej.
Nie wszystkich, nie wszystkich...
sciagniecie stanika moglo mi wystarczac gdy mialem lat 20, teraz juz z tego wyroslem.
Tekst wartosciowy, bardzo dobry koniec. Jestem pod wrazeniem. Nie sciaganego stanika jednakze.