Roje włosów leciały w moją jasną stronę
opętany ich skrzydłem zamieniłem głowę
w zawrotną tarczę omszałego zegara
na oknach malowały się gołębie
szare dni krążyły jak otępiałe sępy
a z chmur obficie spadały okruchy
czerstwego czasu
rozsypane gwiazdy nieczynne nieba
otwierają się w nieśmiałym zmierzchu
widziałem czarne dziury szczelnie wypełnione
kluczami żurawi
zlekceważyłem wszystkie furtki
ściągnij mi stanik kochanie
przytaknąłem połykając wskazówkę
na omdlałej godzinie szóstej.
jon pes
Wiersz
·
12 czerwca 2002
Nie wszystkich, nie wszystkich...
sciagniecie stanika moglo mi wystarczac gdy mialem lat 20, teraz juz z tego wyroslem.
Tekst wartosciowy, bardzo dobry koniec. Jestem pod wrazeniem. Nie sciaganego stanika jednakze.