Miałem kiedyś kolegę
który raz się zakochał.
Tego dnia, od momentu
kiedy pierwszy raz ją ujrzał
wszedł na wysokie drzewo
i za nic nie chciał zejść.
Przestałem grać w piłkę
i poszedłem pod drzewo.
"Zakochałeś się, czy co?"
zapytałem, nie odpowiadał.
"Chyba mi niedobrze, zachorowałem"
odparł gdy zapytałem ponownie.
Zdecydowałem zostawić go w spokoju
i wróciłem do domu
by zjeść obiad i napić się coli.
Mijały godziny, dochodził wieczór
a ja z okna wciąż widziałem
jego sylwetkę, inną, zamyśloną,
poważną, rozkochaną duszę.
O siódmej kiedy wszyscy zaczęli
rozchodzić się do domów
by obejrzeć Arniego poprosiłem mamę
by wypuściła mnie z domu
i pobiegłem pod drzewo.
Zapaliłem jednego z pierwszych
papierosów w życiu i zagadnąłem:
"Ty przypadkiem nie zrobiłeś się głodny?"
Nie reagował.
Odniosłem wrażenie, że aż od tego myślenia
urosły mu nieco włosy.
"Hej! Widzisz mnie?", krzyknąłem.
"Nie. Nie widzę jej. Widzę ciebie, czyli nic."
"Czyli mnie widzisz?", "Tak".
"To może zejdziesz i pogramy w piłkę,
mam jeszcze trochę czasu..." zaproponowałem.
Nie zgodził się. Wróciłem do domu.
Następnego dnia przyszedłem do niego
do mieszkania i ujrzałem masę
zapisanych kartek. Wszystkie o treści --
"Kocham Agnieszkę", do tego serducho
wszędzie innego koloru, symbol nieograniczonego
uczucia, wierności, szczerości każdego
miesiąca, dnia, roku, nocy.
Spytałem: "Co masz zamiar zrobić?"
"Nie wiem, źle się czuję, jestem chyba chory"
I nic nie zrobił.
Parę lat później
kiedy siedzieliśmy u niego w mieszkaniu,
pociągnąłem z butelki i zagaiłem:
"Pamiętasz tą pierwszą dziewczynę,
moment kiedy wydawało ci się, że naprawdę można
kochać sercem?", "Nie".
Do ostatnich dni, kiedy go widywałem
nie miał dziewczyny
tylko trzy razy walił w domu konia.
Ja pamiętam swoją doskonale.
Przed chwilą gdy stałem pod domem
i paliłem przedostatniego papierosa
minęła mnie i nawet coś mruknęła.
Niesamowite, jak wspomnienia z przeszłości,
gry, zabawy, szaberki, całodzienne włóczęgi,
potrafią uszczęśliwić teraźniejsze dni.
Aż dziw, że były w tych dniach
niegdysiejsze koszmary
kobiety.
Ale przeczytalem kilka razy i przyznaje ze sie czyta gladko. Zastanawiaja mnie trzy ostatnie wersy:
"Aż dziw, że były w tych dniach
niegdysiejsze koszmary
kobiety. "
Co zastapilo je teraz?
Proste i bardzo przecietne. Dziwi mnie ze umieszczone w dziale poezji ma tak wysoka ocene. Bardzo.