tamtej osowiałej nocy w zakapturzonym
pociągu, gdzieś między Zamaszystym Gestem
a Lekkim i Powabnym Odgarnięciem Włosów
nie podszedłem do ciebie i nie spytałem: „skąd
tu tyle jaskrawych przykładów ścierania się
gąbczastych mimochodów”. Załóżmy, że minąłem
cię bez krnąbrnej polemiki, na korytarzu zraszanym
białym światłem barwy pulsującej krwi, albo spytałem:
„czy ty też nie istniejesz?”, a ty odpowiedziałaś:
„przykro mi, ale nie noszę zegarka”.
Załóżmy, że lgnąłbym do ciebie teraz mocniej, że
stałaś się lepem na pajęczynie moich osobnych skrzydełek,
a podmuchy wiatru mamy dzisiaj wyjątkowo silne.
Bardzo przecietny.
Przepraszam.