Kwiecie poranny.
Na nierozwiniętych zielono pędach budzisz się biało.
Zmoczonyś przez pierwsze krople deszczu ciepłowiosenne.
Wśród twych płatków pszczoły nieliczne muzykują nieśmiało
w poszukiwaniu pierwszego nektaru troszkę jeszcze senne.
Kwiecie południowy.
Niespodzianie przez kwietniową burzę z drzew zrzucony.
Na ziemi dywan w barwach bieli tkasz eterycznych.
Stąpa w twej słodkości zapachu dzień odurzony
wśród ulotnych wiosny strof magicznych.
Kwiecie wieczorny.
Do spółki z wiatrem śnieg płatków rzucasz mi w twarz tabunem.
Kładą się teraz delikatnym dotykiem na skórze mej nicości.
Otulony nagle tym zwiewnym, pachnącym całunem,
zapominam radośnie o materializmie szarej codzienności.
maj 2000