Znów nadchodzi noc demonów w moim mieście.
Choć w rodzinie coraz mniej nas pozostało,
W morzu przekleństw znów utopię swoje ciało,
Swoją duszę w nienawiści zamknę kleszcze.
Przyciągając czarną żądzą wzrok dziewiczy,
Chytrym gestem nadwyrężę kruche dłonie,
Martwym wierszem stanę później w ich obronie
I porzucę rozpalone gdzieś w piwnicy.
O północy rozpaczliwie odmieniony,
Bogobojną filozofię puszczę w obieg,
I wynurzy się z otchłani nowy człowiek,
Lecz nie przedrze się przez hałas z każdej strony.
Kiedy w górze zgaśnie tarcza księżycowa,
Beznamiętnym okiem spojrzę wokół sali,
Tępe kukły dookoła – ludzie mali
Wypuszczają w nocną przestrzeń bzdurne słowa.
Noc demonów będzie trwała długo jeszcze,
Ja swą głowę w przypadkowym złożę domu,
By o świcie wolny krokiem, po kryjomu,
W rzeczywistość lekko wrócić z rannym deszczem.