ulicami płynęła krzepnąca lawa erytrocytów
a w śmietnikach aż się przelewało od pyłu cmentarnego
ludzie biegali wkoło wrzeszcząc wpiekłogłosy
co chwilę któryś padał przebijany od głowy wzdłuż osi przez błyskawicę
betonowe kły darły powietrze bezlitośnie
szkło w oknach pękało z napięcia w tysiące kawałków tęczowych i sypało wokoło
soki miasta wypływały ze studzienek podnosząc z brzękiem grube klapy
najtwardsza stal łamała się pod najdelikatniejszym muśnięciem tego, który odszedł
dzwony głucho dudniły na wieżach w puls słońca gasnącego jak ostatnie rytmy serca
na miasto spadł czarny deszcz okrywając wszystko całunem
pokolenie ginęło za pokoleniem
drzwi od kościołów stały otworem tyle że we wnętrzach było pusto od ludzi
pokolenie ginęło za pokoleniem