Ironia zastygała jej na ustach
Sińce służyły za makijaż
Narkotykiem była samotność
Nieprzebrane słowa same ulatywały
Jak dym z papierosów, których notabene nie paliła
Co noc upijała się litrami alkoholicznych łez
A ze snu wyrywał ją dawny, dziecięcy szept
Dziś niewiele widzę w niej z tamtych lat
Nie ma w niej czystej hipokryzji
Ani wyduszonej dobroci
Kupuje bez rachunku
Bo zlikwidowała konto sumienia
Nie ugniata już stabilnego dna
Nie chwyta chwiejnego wierzchołka
Tylko spada poniżej degeneracji
Nie podejmując szczytnych walk
Bez cienia obłędu oddaje walkowery
Nadal cielesna gna bez opamiętania
Po podłodze życia szukając śmiertelnych ran
Z wraku człowieka został zwykły, opustoszały wrak
szczegolnie "Nieprzebrane słowa same ulatywały
Jak dym z papierosów, których notabene nie paliła"
( wiem, że to nienormalne upominać się o krytykę ;) ale ja zawsze tak nienajnormalniej się czułam )