DRAMATIS PERSONAE:
Dobrochna - wzór cnoty i zacofania i abstrakcyjnego myślenia
Agatka - dziecko głupie, ale urocze, idzie w ślady Dobrochny
Zbigniew Bumelant - obibok i recydywista, lat 28
Patryk Kręcik - od dziecka sługa szatana, inteligent
dyrektor Liczykrupek - pierwszy po Bogu, Pan i Władca na Zamku (dyrektor powtarza po wszystkich albo w zamyśleniu, albo jakby gaworząc)
pani Żelazkowa - poprzednia opiekunka, wzór utopii i męczeńskiej śmierci
Rozlega się dzwonek
DYREKTOR: Czego???
DOBROCHNA: Witam... witam pana. Dzień dobry. Nazywam się Dobrochna. Czy to Ostatnie Przedszkole imienia Bonifacego Kociokwika? Ja z ogłoszenia...
DYREKTOR: Z ogłoszenia... Dyrektor Liczykrupek jestem... Ale żadnego palenia podczas pracy! Urynalia to nie dewocjonalia i proszę to sobie zapamiętać! Nie tolerujemy przerw na kawę, lenistwa i skłonności masochistycznych! Żeby ogrzewać nasze przedszkole wymagana jest wzorowa postawa, czyste uszy i pochodzenie robotnicze do piątego pokolenia włącznie!
DOBROCHNA: Ale...
DYREKTOR (szeptem): Proszę to sobie wyobrazić w ten sposób: te przedszkole to statek który wypłynął ku nie odkrytym lądom... Ja jestem kapitanem, dzieci dostają szkorbutu, a jedynym pani zadaniem jako Kotłowego jest bezmyślne machanie szuflą i przerzucanie węgla! Nocami też trzeba przerzucać węgiel, ale wtedy jest chłodniej, bo gasimy piec.
DOBROCHNA: Ale...
DYREKTOR: Ale? Ach, rozumiem! Pani przyszła na posadę przedszkolanki a nie kotłowego! Trzeba było od razu tak mówić!
DOBROCHNA: Ale kurator powiedział, że nie mogę się zbliżać do dzieci...
DYREKTOR: Niech pani nie gada bzdur. Do dzieci... Właśnie! Dzieci! Chodźcie tutaj! Taś taś, dobre dzieci?
ZBIGNIEW: Czego znowu?
AGATKA: Tak, panie dyrektorze przenajświętrzy?
DYREKTOR: Przenajświętrzy... Dzieci, chciałbym wam kogoś przedstawić. Dzieci, to jest wasza nowa przedszkolanka!
PATRYK: A co się stało ze starą?
AGATKA: Właśnie, co się stało z panią Żelazkową?
DYREKTOR: Panią Żelazkową? To przykra sytuacja. Pani Żelazkowa zdetonowała się pod ambasadą irańską. Tak jak poprzednie przedszkolanki. To chyba dość typowe w tym zawodzie...
AGATKA: To potworne! Wychowywała nas psychopatyczna samobójczyni!
PATRYK: I w ten oto sposób po raz kolejny szara rzeczywistość przez swój paradygmat zdominowała naszą niewinną wizję świata.
DYREKTOR: Niewinną wizję świata... Tak... Coraz ciężej o dobrą psychopatkę z odpowiednimi kwalifikacjami. Detonują się wszystkie, jak muchy. Dlatego mam nadzieję, że będziecie mili dla pani Dobrochny. Poznajcie się, proszę. Dzieci - to jest właśnie pani Dobrochna. Pani Dobrochno, to są te wcielenia diabłów, o których tyle pani opowiadałem. Nasze dzieci nie są zbyt bystre, ale nie sposób ich nie kochać.
PATRYK: Biedna pani Żelazkowa... Jakby to było wczoraj pamiętam, jak targając mnie za włosy wołała: „Ty mały antychryście, nie spocznę póki twoja dusza nie będzie smażyć się w piekle!"... A teraz to...
DOBROCHNA: Dzień dobry dzieci!
AGATKA: Dzień dobry pani Dobrochno!
ZBIGNIEW: Zdrowie na budowie. Jak za Kołotka.
PATRYK: Stara dewotka.
ZBIGNIEW: Oślizgła jak szprotka.
DYREKTOR: Jak szprotka... No no, tylko nie stara. Zbysiu, tyle razy ci mówiliśmy, że należy być miłym dla starych ludzi. Od tego szybciej się detonują.
PATRYK: Właśnie, nigdy nie wiadomo kiedy kopną w kalendarz.
DYREKTOR: Kopną w kalendarz... Pani Dobrochna na pewno nikogo nie kopnie. Proszę powiedzieć dzieciom, pani Dobrochno.
DOBROCHNA: No... Był kiedyś taki żbik... W Zakopanym...
DYREKTOR: W Zakopanym... Wystarczy. Myślę, że dzieci już zrozumiały, w czym rzecz.
AGATKA: A ja nazywam się Agatka! Mam parę latek i możliwe, że już w przyszłym roku zacznę nosić stanik!
PATRYK: Na co rybie szelki?
ZBIGNIEW: Na co dziurkom ser?
PATRYK: Ach, filozofia, matka wszechnauk.
AGATKA: A moja mama się nazywa Kasia i jest moją mamą, a nie żadnej filozofii!
PATRYK: Już dobrze dziecinko, nie zadręczaj się problemami wszechświata.
AGATKA: A moja...
PATRYK: Powiedziałem: zamilcz.
DOBROCHNA: Dzieci!
ZBIGNIEW: O! To mówi!
PATRYK: Niech powie coś jeszcze!
DOBROCHNA: Dzieci! Tak nie wolno! Nie śmiejcie się z Agatki!
PATRYK: No bo mnie ta suka sprowokowała.
ZBIGNIEW: Widzisz, prowokantka jesteś, lala!
AGATKA: Tylko nie żadna lala, jestem dziewczynką!
ZBIGNIEW: Jak sobie chcesz, lala.
AGATKA: Kto siebie przezywa ten się sam tak nazywa! O!
ZBIGNIEW: Ach, ta riposta przebiła mi serce! Patrz, ja krwawię! Danio, ja krwawię za ciebie! Aał! Co ty robisz??? Dlaczego mnie kopiesz! Pani przedszkolanko, Agatka mnie kopie paskudnie! To boli, paskudo! Mamę zawołam, zobaczysz! Ałaaa...
PATRYK: Zamilczcie oboje. Niech przemówi dyscyplinant.
...
PATRYK: O pani, pani przedszkolanko, mówiłem. Może pani kontynuować.
DOBROCHNA: A zatem proszę o ciszę. Czasy złotej wolności szlacheckiej już dawno mają się ku końcowi. Teraz nastała chwila, kiedy w pełni możemy zgłębić tajemnice purystycznych wizji, poświęcić się ogólnie rozumianej religii i poprawnemu wymawianiu słów takich jak: "politechnika", "przyszliśmy" i "szampan". Dzięki łasce Pozaczasowego Mesjasza możemy dziękować Mu za to, że możemy Mu dziękować. Zatem wszyscy powinniśmy zjednoczyć się pod przewodnictwem Pełnego Jelita i poszukać jedności pod średniowiecznymi wzorcami tyrającego niepiśmiennego chłopa, jego tyrającej żony i jurnego pana na zamku, który swą łaskawością pozwala słońcu świecić, kurom kurołaczyć, a psom psować.
DYREKTOR: Psom psować? Eee... Pani Dobrochno...?
DOBROCHNA: Słucham, panie Liczykrupku?
DYREKTOR: Panie Liczykrupku... To nie alternatywne kółko różańcowe, tylko statystycznie przeciętnie oddolnie przedszkole państwowe.
DOBROCHNA: Nie może być! Chociaż, te instytucje zawsze mi się mylą. Zawsze mówię, że powinni zrobić jakąś widoczną granicę między źle rozumianym fanatyzmem o publiczną oświatą. Czy to publiczna oświata ma nawy?
DYREKTOR: Nawy... Proponuję zmienić poziom dyskusji. Pani Dobrochno - Ostatnie Przedszkole imienia Bonifacego Kociokwika szczyci się doskonałą reputacją wśród zurbanizowanej recydywy. Aby nie narażać na szwank naszej reputacji stosujemy tak zwaną dyscyplinę alternatywną. Metoda ta ma wielu zwolenników w Starym Świecie, opublikowano na ten temat wiele książek, które niestety do ostatka spłonęły u schyłku XIV wieku na stosach Inkwizycji. Mamy jeden główny cel: wychować dzieci na praworządnych obywateli i zamieszać im w głowach dowolnym rodzajem permanentnej indoktrynacji.
DOBROCHNA: To chyba dwa cele?
DYREKTOR: Dwa cele... Być może uwzględnię to w moim następnym przemówieniu do plebsu. Wracając jednak do meritum: pietruszka jest zdrowa, a zbójecka neoliberalna gospodarka jest źródłem wszelkiego zła na świecie.
[oklaski]
DYREKTOR: Dziękuję. Pani Dobrochno, a jak pani widzi siebie jako część doskonałego systemu pierwotnej oświaty?
DOBROCHNA: Jestem prostą kobietą. Życie nauczyło mnie, że jedynymi wartościami na których można polegać to leczenie kanałowe i źle interpretowany fanatyzm religijny. Jeszcze niedawno byłam szczęśliwą kobietą na zasiłku, rozważałam nawet zakup nakrapianego kokerspaniela miniaturki, kiedy spotkał mnie straszny wypadek. Podczas kąpieli, potrącił mnie pług śnieżny. Lekarze powiedzieli, że miałam dużo szczęścia. Skończyło się tylko na amputacji szyszynki. Ale ja widziałam w tym zewnętrzną interwencję. Nagle wszystko stało się jasne. Muszę zostać przedszkolanką i dać młodym umysłom szansę, której sama nigdy nie miałam: pomóc im zrozumieć, że świat jest absurdalny i chory jak sto pięćdziesiąt osiem.
DYREKTOR: Sto pięćdziesiąt osiem...To doprawdy wzruszające. Umieszczę ten fragment o umysłach w swoim pamiętniku. Powinni o tym mówić w sensacjach XX wieku. A wy, dzieci? Może powiecie coś o sobie?
AGATKA: A ja mam pięć latek i strasznie lubię lalki i swoją lalkę Zuzię lubię najbardziej. Zuzia ma takie ładne duże oczka, jest bardzo ładna i spędza całe życie na modlitwach i tańczeniu nago przy słupie.
DOBROCHNA: Agatko!
AGATKA: No co, przecież nie ma pieniążków na ubranka do pracy. Bo za wszystkie pieniążki kupuje piękne sukienki swojej małej córeczce... Tak... Tak jak moja mama...
DOBROCHNA: Agatko, chyba nie mówisz poważnie?!
PATRYK: Zgadza się, panna Agatka ma ostry dowcip, uwaga na palce.
ZBIGNIEW: I bujną wyobraźnię. Jej mama nie ma pracy.
AGATKA: Ale gdyby miała, na pewno tańczyłaby nago przy słupie!
PATRYK: Zamknij się, głupia. Aluzju panial?
DOBROCHNA: To może ty, Patryczku, powiedziałbyś nam coś o sobie?
PATRYK: Może. Nazywam się Patryk XVII herbu Kuropatwa. Mój ojciec jest księciem czwartego kręgu piekieł, a matka jedną z jego najlepszych nałożnic. Oboje uwielbiają pławić się w ludzkim cierpieniu i nieszczęściu. Wysłali mnie na ziemię, żebym pojął naturę ludzką i nauczył się ją spaczyć jak to tylko możliwe. Dlatego pilnie studiuję literki i udaję, że zabawa z innymi dziećmi sprawia mi przyjemność. A za mówienie na mnie „Patryczek" nabijam na żelbetonowy pal.
DOBROCHNA: O, to bardzo ładnie, Patryczku. Dzieci, myślę, że moglibyście się od Patryczka wiele dobrego nauczyć.
PATRYK: Drażni się z moją nieśmiertelną duszą.
DOBROCHNA: Teraz twoja kolej Zbysiu.
ZBIGNIEW: Ja nazywam się Zbigniew Bumelant. Mam 28 lat, a od trzydziestu palę papierosy. Nie chcą przepuścić mnie do podstawówki. Mówią, że mam problemy z dodawaniem. Ale tak naprawdę to tylko chcą mi uniemożliwić start w życiu. Kiedyś połknąłem całą butelkę po piwie. Lubię zupę pomidorową i twarde narkotyki.
DOBROCHNA: To bardzo ładnie, Zbysiu.
ZBIGNIEW: Ta kobieta naprawdę nie słucha, co się do niej mówi.
DOBROCHNA: To wspaniale, że się poznaliśmy. Dzięki wam wiem teraz, gdzie macie słabe punkty i w co uderzyć, żeby wami poniewierać i wymusić dyscyplinę.
PATRYK: Ta kobieta mi imponuje.
DOBROCHNA: A teraz musicie mi wybaczyć, mam na dzisiaj umówioną wizytę u anestezjologa. Psychiatra stwierdził u mnie ostre zapalenie cewki moczowej albo maniakalne zaburzenia osobowości. Zawsze mylą mi się te dwa naukowe terminy. Muszą mi natrzeć dziąsła fosforem. Choć chyba nie powinnam wam o tym mówić.
PATRYK: Mam nadzieję, że to jednak ta cewka.
DYREKTOR: Cewka... Nie bądź nieuprzejmy, Patryczku.
PATRYK: Żelbetonowy pal.
DYREKTOR: ...Patryku.
PATRYK: Respekt.
DOBROCHNA: Pa pa, dzieci, do zobaczenia w następnym odcinku! Czy dzisiejsze spotkanie czegoś was nauczyło?
PATRYK: Że wszyscy ludzie są równi, nie można nikogo faworyzować, bo tak naprawdę wszyscy są jednakowo głupi.
AGATKA: A ja się nauczyłam, że kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada!
ZBIGNIEW: A ja, jak zwykle nie nauczyłem się niczego.
DYREKTOR: Niczego... A dyrektor zawsze musi mieć ostatnie słowo.
pozdrawiam
Autor niech prześle mi całość sztuki na prywatny adres mailowy, który posyłam przez pocztę Wywroty. Wstawię bez zmian, a znęcać się nad tekstem będę post factum.
No, chyba, że tekst dalej będzie się buntował. Ale to by znaczyło, że jest dalszym ciągiem opowiadania Popusia o złośliwości rzeczy martwych...
Gdzie diabeł nie może, tam ataraksję pośle?
Witkacy nie wpadł na pomysł, żeby któryś ze swoich dramatów rozpisać na dziecięce role, więc jesteś niejako pionierem. Dzieci są okrutne. Zawsze były, ale obecnie rzeczywiście to często potworki wyhodowane przez pochłoniętych łapaniem życia dorosłych i bezduszny system wychowawczy.
Nie podoba mi się sformułowanie "zurbanizowana recydywa".
Puszczam dalej, niech czytelnicy głosują, na ile odkrywczy jest Twój sposób widzenia rzeczywistości.