Aldie uważnie upuszczała surowe kulki pączków na świeży, dobrze nagrzany tłuszcz. Olej musiał być świeży. Podnosiło to cenę o dwa centy na sztuce, a prawdziwa morelowa marmolada o kolejne dwa, ale rezultat był dźwignią sukcesu jej pączków. Miejscowi kupowali tylko u niej, a na gumowate, nadziane pospolitą melasą buldygony, które Fritz smażył dwie ulice dalej, nabierali się tylko japońscy turyści, piejąc po swojemu z zachwytu, jakie to one pyszne.
Radio wypikało ósmą. Aldie wyjrzała przez uchylone drzwi na ulicę i natychmiast gwałtownie odskoczyła z powrotem do środka. Jorg zbliżał się do cukierni mrucząc coś pod nosem. Musiał wiedzieć, że dzisiaj jest sama, inaczej z pewnością nie zawiałoby go na Jungstrasse tak wcześnie rano. Tuż przed wejściem poluzował pasek o jedną dziurkę i splunął na klomb obsiany geometryczną układanką bratków.
- Jak ci minęła niedziela, moja drożdżóweczko z budyniem? – rozpoczął mowę powitalną – Pewnie znowu godzinami gniotłaś dupsko na kościelnej ławce i zbierałaś datki na Mołdawię, albo inne śmieszne państewko, które dawno powinny rozjechać buldożery.
Dziewczyna przyglądała mu się przez chwilę dość spokojnie, bo zawsze pierwszym uczuciem, jakie się w niej rodziło gdy ją odwiedzał, było współczucie. Lęk pojawiał się dopiero, kiedy Jorg stawał się namolny i nie chciał wyjść. Dziś wyglądał dość marnie. W tej marności na pierwszy plan wybijał się krótki krawat związany supłem własnego pomysłu.
- Pączki się spalą – powiedziała cicho i wycofała się na kuchenne zaplecze. W samą porę, bo pierwsza partia już się mocno zezłociła. Aldie nie zaciągnęła do końca pluszowej zasłony i mogła teraz bezpiecznie obserwować niechcianego klienta. Dość szybko pojęła, że Jorg z pewnością nie przyszedł po bezy. Czasem rzeczywiście je tu kupował. Teraz jednak wsunął prawą rękę do majtek i przez parę sekund poprawiał genitalia. Wyjąwszy dłoń, zaciągnął się mocno zapachem, który najwyraźniej na niej został. Po kilku chwilach kontemplowania woni natarł palcami policzek i szyję. Ten sam zabieg powtórzył lewą ręką. Wreszcie mamrocząc coś o boskim aromacie, ruszył w kierunku zaplecza.
Aldie pomyślała, że jeśli Bóg ocali ją teraz od utraty godności, to zostawi cukiernię i wstąpi do klasztoru. Odwróciła się od kotary i ruszyła w kierunku leżącej na lastrykowym blacie pudernicy, wypełnionej cukrowym proszkiem. Pączki pokrył biały nalot. Kiedy Aldie ponownie się odwróciła, ujrzała Jorga stojącego w lekkim rozkroku z dłońmi złożonymi na biodrach. Z otwartego rozporka wystawał, zwolna nabierający kalibru, szaro brązowawy członek. Aldie myślami była już dwie sceny dalej i dość realnie odczuwała na sobie ciężar nie uznającego sprzeciwu pożądania. Wtem, pokoik wypełniło głośne jodłowanie na nutę dopiwnej polki galopki. Jorg nie chowając członka, wyjął z kieszeni telefon.
- Dzień dobry pani kurator – rzekł z dobrze udawaną przymilnością – Dwudziesty? Dzisiaj? No, oczywiście, właśnie podchodzę pod pani biuro… tak, mam opinię z miejsca pracy… zaraz będę. – odwrócił się na pięcie i odszedł. Obrzyna upchał w norze dopiero na chwilę przed wyjściem na ulicę.
Aldie. Dzień pierwszy.
Kuba Nowakowski
Kuba Nowakowski
Opowiadanie
·
28 lipca 2008
nom, że tak powiem - jednym tchem tekst połknięty. i chwilowo nic nie przychodzi mi do głowy, żeby napisać porządny komentarz. w każdym bądź razie, podobało mi się. tekst wciągający, mimo takich przydługawych zdań opisowych :P
;)
obraz nie zostaje w pamięci- miało wyjść podejrzewam coś kontrowersyjnego - mnie jednak nic tu nie szokuje może dlatego, że mam powyżej 25 roku życia:P
:)
pozdrawiam