***
Idę nieśpiesznie ulicą, boli mnie głowa, spać się chce i szeleszczą liście. Bo lato jakoś niepostrzeżenie zmieniło się w jesień. Rany julek, jak ten czas leci. Niedługo będę miała czterdzieści pięć lat, menopauzę i troje rumuńskich dzieci na utrzymaniu. Ciekawe, czy dalej będzie mi się chciało czytać takie dziwne książki i odmieniać przez przypadki te wszystkie trudne słowa na „post”: postmodernizm, postkolonializm, postrukturalizm, post office...
***
Jest Święto Zmarłych, ale Aśka mówi, że to pierdoli.
- Nie idę więcej na ten cmentarny festyn! W zeszłym roku zobaczyłam na jednym grobie pokemona, a na innym znicz z pozytywką i od tamtej pory uważam, że widziałam w życiu zbyt wiele. Jakoś tam beze mnie przeżyje ten dziadek.
- Ten martwy?
- Właśnie.
- Słusznie. Też postanowiłam bojkotować. Z zasady. Może przestanę, jak zdrowy rozsądek zaczną sprzedawać w aptekach bez recepty i ludzie się od niego uzależnią.
- Hm. Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Uzależnienie od zdrowego rozsądku może doprowadzić do cynizmu, więc przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. Bo cynikom żyje się trudniej. Jak nie wierzysz, to spójrz w lustro.
- Och, ha, ha, bardzo śmieszne. Wystarczy, że spojrzę na ciebie; nie będę musiała wycierać lustra, bo trochę je oplułam wczoraj pastą do zębów.
***
Przychodzi Grzegorz i mówi, że też bojkotuje i to od lat mniej więcej dziesięciu, kiedy to przez przypadek zabił stryjenkę.
- Co zabiłeś? – zdumiewa Aśkę.
- Stryjenkę. Czyli żonę stryja. Stryj jest bratem twojego ojca, to chyba jasne.
- Mojego ojca? – Aśka nie posiada się z radości. – To wspaniałe, powiem mu, ucieszy się chłopak. W życiu nie miał brata, a zawsze bardzo chciał.
- Ten dialog nie w tym kierunku miał popłynąć – wtrącam się w obawie, że ominie nas najciekawsze. – Pierwsze pytanie miało zabrzmieć: „Jak zabiłeś?”, a nie: „Co zabiłeś?”
- Standardowo zabiłem, zawałem serca. Pocałowałem Tomka przy niedomkniętych drzwiach pokoju. Szpara w drzwiach zawierała ciekawskie oko stryjenki. Oko posłało bodziec mózgowi, mózg – sercu. Zawał nastąpił natychmiast, zgon w szpitalu. Tomek poczuł się współwinny, przyniósł do szpitala jakąś roślinność, po czym zniknął z mojego życia. A uwierzcie, że był niezły. Ciałko wioślarza. Twarz Adonisa.
- Pupa?
- Pupa rowerzysty. I ten młody bóg wymknął mi się tylko dlatego, że wcześniej nie wpadłem na to, żeby zbojkotować Święto Zmarłych!
***
Ja nigdy nie mogłam, szczerze mówiąc, zrozumieć, co to znaczy literatura kobieca i dlaczego w empiku pod tabliczką z tym hasłem można znaleźć jedynie Danielle Steel, Grocholę albo książkę kucharską. Tak jakby wszystko na tym świecie, włącznie ze słowami na papierze, musiało mieć płeć, bo inaczej wprawia nas w konsternację.
Dzielimy się na chłopców i dziewczynki i to rzekomo implikuje nie tylko kolor śpioszków i rodzaj zabawek, ale także literackie i filmowe gusta, zainteresowania i polityczne poglądy, a nawet rodzaj potencjału intelektualnego czy emocjonalnego.
Efekty tego stanu rzeczy bywają opłakane. Spotkałam w życiu paru mężczyzn, którzy w tajemnicy przed najbliższą rodziną czytywali po nocach Jane Austen.
***
Dzwoni Paweł, bo mu się przypomniało, że miał w dzieciństwie plastikowego bobasa do kąpieli. Czuł się z tymże bobasem emocjonalnie związany i przeżył wielki dramat, kiedy mu odpadła głowa.
Bobasowi odpadła, rzecz jasna, nie Pawłowi.
Bobas miał na imię Grzegorz.
***
Dzwoni Krzysiek i mówi, że mam coś napisać, bo mu się nudzi w pracy i chce sobie poczytać. I najlepiej, żeby było o seksie.
Łatwo powiedzieć. Sami sobie wszyscy piszcie, skoro myślicie, że to takie proste, zwłaszcza jesienią. Poczucie humoru potrafi wówczas okrutnie zawieść, a ironia, którą mózg przywykł produkować w nadmiarze, nabiera dość ciemnego zabarwienia i dotyka spraw, o których lepiej milczeć, doprawdy. I wtedy, zamiast ożywczego słowotoku (po grecku logorea, jak twierdzi Ignacy Borejko i ja mu głęboko wierzę), doświadczasz mentalnego zastoju i w konsekwencji upijasz się w towarzystwie własnego laptopa.
Poza tym pisarzy należy nieustannie inspirować: rozbawiać dowcipami, upajać napojami, zagadywać rozmowami i rozrywać rozrywkami. Po namyśle Krzysiek szczerze przyznaje, że nie dostarcza ostatnio swą osobą zbyt wielu atrakcji, bo też jest ciągle zmęczony i nic mu się nie chce, ale obiecuje, że się poprawi, jak tylko się wyśpi, co może potrwać.
***
Grzegorz mówi, że upijanie się w towarzystwie laptopa to wcale nie jest zły pomysł.
- Gdybym był pisarzem, to bym tak robił. Sama wiesz: write drunk; edit sober, jak mawiają mistrzowie.
- Twain?
- Pudło. Hemingway.
- Twoja wiedza mnie frustruje. Dobrze, że nie piszesz, bo musiałabym cię zabić, żeby się pozbyć konkurencji.
***
No, a potem się dziwią wszyscy, jak to w alkoholu tonie młoda inteligencja. Przykład z góry idzie, wybaczcie. Poza tym, pisanie w czasach, które widziały już wszystko, jakoś trzeźwości, niestety, nie sprzyja: oni wyczerpali alfabet.
Najgorsze jest chodzenie nad ranem po mieszkaniu, które nagle wydaje się obce i szukanie przesilenia. Albo fajki. Albo czegoś na sen. Piąta dwadzieścia czasu straconego. Chciałoby się wszystkie meble nazwać od nowa, ale w sumie po co. Bywali już tacy i poumierali. Fotel pozostał fotelem.
***
Dzień Niepodległości, więc pora na jakiś patriotyczny tekst. Odkąd obudziłam się o dwunastej pięćdziesiąt sześć z lekkim kacem oraz ciężkim dołem, prowadzę bohaterską walkę. Z mdłościami. W dodatku wewnątrz mnie walczą ze sobą sprzeczne pragnienia. Jedna strona mówi: „Włącz telewizor. Zmarnuj ten dzień i tak nie napiszesz dzisiaj dzieła swojego życia. Za bardzo boli cię dyniak”. Druga strona odpowiada: „Ale w telewizorze będzie tylko ojczyzna przez wielkie „oj”. I jeszcze bardziej zaboli mnie dyniak”.
W końcu ulegam stronie pierwszej i telewizor włączam. Trzeba się wszak otwierać na bodźce z zewnątrz, bo jak się na bodźce z zewnątrz nie otwiera, to się traci kontakt ze światem i w konsekwencji zapada na różne psychiczne choroby, które akurat przy pisaniu okazują się zwykle dość pomocne. Więc może nie powinnam była jednak włączać tego telewizora. Ale teraz to już po fakcie, bo go przecież włączyłam.
W telewizorze, sepleniąc i ledwo dosięgając do mikrofonu, przemawia pan prezydent. Coś o krzyżach w szkołach, zdaje się, że mają wisieć. Co ma wisieć, nie utonie. Krzyży w tym kraju nigdy dosyć. Przecież wszyscy jesteśmy Chrystusami.
Przemawia i niech mu ktoś w końcu opuści ten mikrofon, no naprawdę. Dłonie splecione, mina jak na pogrzebie. Czy ten facet zatrudnia jakiegoś pijarowca? Jeśli tak, to niech go natychmiast zmieni. Niech zmieni też stylistę oraz tekściarza, bo właśnie przeczytał z kartki, że dziś jest jedenasty listopad.
Nie jest jedenasty listopad, niedouku stanowisko wysokie piastujący! Nie istnieje taka data. Nawet moja kuzynka rocznik dziewięć sześć wie, że dziś jest jedenasty listopada! A ma z polskiego tylko trzy plus i czytuje opracowania lektur.
***
Wyłączyłam ten telewizor, bo wszędzie zaduch. Zaduch, od którego nie ucieknę, choćbym się wykrwawiła całym oceanem literek na wciąż cierpliwy papier. Tu najprostsze słowa stają ością w gardle, a Matka Boska Fatimska może więcej niż Trybunał w Strasburgu. Papież Polak wiecznie żywy. Co z tego, że gnije i zaczyna mocno cuchnąć zepsutą konserwą. Zapalmy świeczki i zorganizujmy kolejny Biały Marsz, poza tym niewiele potrafimy. Za to maszerujemy świetnie. Gdyby istniała taka konkurencja olimpijska jak marsz papieski albo cytowanie Wojtyły, bylibyśmy pewnie światowym liderem.
***
- A może naprawdę kogoś zamordujemy, Domiś, w tej twojej książce? (MY zamordujemy? Niedługo się okaże, że to jest NASZA książka!)
- Myślisz, misiek? Kogo na przykład?
- No nie wiem, poszukaj ochotnika. Ja bym chciał być tym, który znajdzie zwłoki. W zsypie. Zamieszanie straszne. Przyjeżdża policja, pogotowie, straż pożarna, telewizja, ksiądz, prokurator i tłumacz przysięgły.
- A tłumacz po co?
- Bo może te zwłoki nie umiały po polsku. My sobie stoimy cicho z boku i obserwujemy, jak w zsypie tworzy się historia, bo okazuje się, że ten denat to jakaś ważna persona była – prezydent Kennedy na przykład. Dead Kennedys, wiesz, ja ich lubię, będzie pretekst, żeby ich tam wcisnąć, bo ci się skojarzy. Kompletnie nie wiadomo, skąd on się tam wziął, ten prezydent. W dodatku martwy. A ja przy nim znajdę telefon komórkowy, w którym będą zdjęcia i to pomoże rozwiązać zagadkę. Będziesz ze mnie strasznie dumna i wzruszona opowiesz wzruszonym dziennikarzom, że gdyby nie ja, to ten smutny trup by tam pewnie do dziś leżał i się rozkładał, nikomu niepotrzebny i zapomniany przez świat.
***
Pomysł umieszczenia ludzkich zwłok w zsypie spotkał się z ogólnym uznaniem i teraz z kolei każdy chce być mordercą.
- Ja bym się najlepiej nadawała! – wyrywa się Aśka. – Kto by podejrzewał taką panią archeolog? Ludzie myślą, że praca w muzeum polega na tym, że ślizgasz się w kapciach między zabytkami.
- E tam... – Sylwia ma lepszy pomysł. – Ja bym mogła wykraść z laboratorium jakąś truciznę nieznaną dotąd organom ścigania, tak że przez dłuższy czas nikt by się nie mógł zorientować, dlaczego właściwie ten nieboszczyk nie żyje.
Krzysiek przygląda się im krytycznie, po czym orzeka, że blondynki się na morderców nie nadają i że jedynym realnym kandydatem jest on sam, gdyż jako człowiek rozsądny i zrównoważony potrafi zachować powagę w chwilach dziejowych.
Tak więc mamy zwłoki oraz nadmiar samozwańczych morderców. Tylko że niestety, wszyscy oglądamy za dużo amerykańskich filmów i w związku z tym nie bardzo wiemy, jak prowadzi się dochodzenie w naszym własnym kraju.
Artur wie, ale nie powie, toteż kryminału nie będzie.
***
Dzwoni Grzegorz i pyta, czy wiem o tym, że Kennedy był pączkiem.
- A ja myślałam, że parówką.
- Sama jesteś parówką. Pączkiem był. Wiesz, o co chodzi?
- Mniej więcej. Jakieś wystąpienie w Berlinie i coś powiedział dziwnego.
- Ich bin ein Berliner.
- Ale ja nie znam niemieckiego i nie rozumiem dowcipu.
- Bo „Berliner” to Berlińczyk albo pączek.
- Czyli każdy Berlińczyk jest pączkiem?
- Na to wychodzi.
- A to paradne! A kto jest parówką w takim razie?
- Żeś się przychrzaniła. O co ci chodzi z tą parówką?!
- Nie wiem sama, ale coś mi świta, że z parówką też jakaś historia była związana. Jak sobie przypomnę, to zadzwonię, nara.
***
Paweł mówi, że nikt nie jest parówką, ale za to on pamięta z dzieciństwa odcinek „Smerfów”, w którym jeden z tych niebieskich gnojków się w takową zamienił.
- Za dużo myślałaś o tej bajce ostatnio i teraz podświadomość płata ci figle.
W kontekście rozważań o smerfiej seksualności, falliczny kształt parówki wydaje się być szczególnie znaczący. Osobiście nie pamiętam wprawdzie tego odcinka, no ale skąd mam wiedzieć, co wyprawia moja podświadomość.
***
Święta, święta. W telewizji mówią, że to czas choinki, śniegu i prezentów, czas, który masz spędzić w gronie rodziny, zakupiwszy uprzednio nowy telefon w salonie Ery oraz pastę Colgate Junior w świątecznym opakowaniu. Ja to chyba w ogóle nie powinnam oglądać telewizji, bo jestem zbyt naiwna i potem zawsze się dziwię, że rzeczywistość tak drastycznie odbiega od tych reklamowych typów idealnych. Rodziny na ekranie są jakby mniej męczące, nie mówią jednocześnie i bardzo bez sensu. A u nas jak ze starej, dobrej Pidżamy, nikt do powiedzenia nie ma nic, a wszyscy krzyczą głośno. No bo skumajcie taki dialog:
- Heniek, pierogi jedz!
- A co z tej choinki zwisa? Bo mi się przykleiło.
- Majonez chcesz? Tu masz, babcia. Nie palcem, widelcem weź!
- Zuzka, dziadka wytrzyj, bo się opluł. I nie lej mu wódki, to dla dorosłych jest. Heniek, pierogi jedz!
- Dach musi być z betonu!
- Ja już więcej na wybory nie idę. Moi zawsze przegrywają.
- Bo to w kwadracik trzeba trafić, a dziadek ze swoją apopleksją po całej kartce bazgrze.
- Jak ja byłam młoda to nie było takich talerzy.
- Babciu, to jest doniczka, zostaw.
- Z betonu! Dobre sobie!
- A czyja to nóżka tak ładnie fika?
- To nasz Raduś leży i książeczkę czyta, słodziutki!
- Przecież on czytać nie umie, dałna ma.
- Dominika, ty sympatyczna jesteś tylko jak się nie odzywasz!
- Opłatek dajcie!
- Nie ma, dziadek zeżarł. Mówiłam, żeby mu wódki nie lać!
I jak to jest, że wujkowie z telewizorów miewają kompletne uzębienie i składając życzenia swoim siostrzenicom, przypadkiem nie łapią ich za tyłki? A babcie to uśmiechnięte i kulturalne starsze panie, a nie sfrustrowane paranoiczki, potrafiące wywęszyć spisek, choćby w wazie z barszczem? I że nawet niemowlęta mniej się ślinią i rzadziej trzeba je przewijać? Jak tu w ogóle miłować bliźniego, skoro po dwudziestu minutach masz ochotę wbić komuś widelec w oko albo napluć do zupy?
***
Krzysiek mówi, że jak jeszcze raz usłyszy „Last Christmas”, to wyrzuci radio przez okno.
- Może wyłącz po prostu. Ja w okolicach Bożego Narodzenia przerzucam się na heavy metal, bo tylko to współgra z moim nastrojem.
- Ty?! Na heavy metal?! Przecież ty mylisz Behemotha z Sepulturą!
- No to co? Czasem wystarczy, że krzyczą, hałasują i nie życzą ci wesołych świąt.
- Fakt, to czasem wystarcza. O co chodzi z tymi całymi świętami? Zastanawiałaś się kiedyś? Dlaczego dla jednych to jest taki duży problem, a inni się radują?
- Nie wiem w sumie. Dla mnie to jest problem chyba dlatego, że uświadamia mi, jak bardzo nie pasuję.
- Do czego?
- Do superego.
- Jak na co dzień nie pasujesz, to powinnaś się chyba przyzwyczaić, nie? A tu rok w rok ten sam problem i w wigilię o północy knajpy pełne naprutych singli, którzy przy stole nie wyrobili. A we wszystkich rankingach deklarują, że na pierwszym miejscu rodzina.
- Rodzina idealna, a nie ta realna. Poza tym ja nigdy niczego nie deklarowałam w żadnym rankingu, więc nie czuję się hipokrytką. Najebanie się z wami w wigilię uważam za tradycję wartą kultywowania i uwzględnienia w badaniach socjologicznych.
***
Ja chyba wiem, o co chodzi z tymi rankingami, nawiasem mówiąc. Głupio się przyznać, że nie ma się żadnych priorytetów, poza wygodą, więc najłatwiej zakrzyknąć: rodzina! Dobrze tak czasem pomachać jakąś wytartą chorągiewką, człowiek od razu czuje się ważniejszy. I przynajmniej nie wychodzi na klauna. Wychodzi na hipokrytę, owszem, ale przecież hipokryzja to jest społeczna norma.
***
Dzwoni Aśka i pyta, dlaczego jest tak zimno.
- Tylko mi nie mów, że jest zima.
- Zima, zima sensu ni ma. Włóż kożuszek na brzuszek, herbaty se zrób i czekaj na wiosnę. Ja tak robię.
- Lepiej zawiń członki w walonki.
- W walonkach to ja trzymam mrożonki.
- A walonki w koronki?
- W koronki zasłonki, a walonki w sadzonki.
- U sadzonek ogonki. Cieplej ci? Bo mnie owszem.
- Mnie w sumie też - zdziwiłam się. – Rozgrzewa sama myśl o walonkach. Chociaż nie do końca wiem, jak wyglądają.
- Takie długie, filcowe, z gumową podeszwą. Na nogi.
- I fufajka na jajka.
- Pliki zawiń w szaliki. W worek schowaj szczypiorek.
- Przyklej rybę na szybę. Myszki połóż na łyżki, - rozpędziłam się – nadziej pączki na rączki, gąbki nałóż na ząbki.
- Wepchnij se biuścik w chruścik.
- A nadajnik na jajnik.
- Potem włóż jajnik w czajnik.
- Czajnik! Holy shit!
- Ej, to się nie rymuje. Zapomniałaś o gwizdku?
- Aha. Klasyczne. Idę ratować to, co mi zostało z kuchni.
***
Galeria postaci tragicznych. Postaci, z których mogłabym pewnie utkać odrębne historie, tylko że wówczas ta książka wyszłaby raczej smutna. Załatwmy to więc szybko (bezboleśnie się nie da) i spróbujmy nadal cieszyć się życiem. Pani Walentyna w mieszkaniu pełnym kwiatów, całkiem sama ze swoim przemijaniem.
Pani Walentyna głaszcze filodendron, głaszcze cudze koty. Ustawia na półkach fajansowe lalki; muszą na święta wyglądać uroczyście. Trzeba zetrzeć kurz, wygładzić sukienki.
Lalki mają wyszukane imiona. pani Walentyna długo nad nimi myślała. Ta najmniejsza, z rudymi lokami i rumieńcami to Leokadia. Pani Walentyna sama uszyła jej kiedyś koronkowy kapelusik. Dwie większe to bliźniaczki, Róża i Sara. mało kto umiałby je odróżnić, ale wprawione oko pani Walentyny zauważa drobne zadrapanie na policzku którejś z nich.
Pani Walentyna modli się co dzień, specjalnie przecież oprawiła w ramkę obrazek z najświętszą panienką. Ale nie modli się o siebie, bo na co jej szczęście, samotnej. Lepiej, najświętsza panienko, ześlij szczęście tym młodym, Pawełkowi z Dominiką błogosław, daj zdrowie. Pani Walentyna rozmawia z sąsiadem: panie Staszku, ale drogie wszystko i zima coś szybko przyszła w tym roku. Ale zleciało to życie, panie Staszku, no kto by pomyślał.
***
- Te, pisareczka, odczep się od mojej ciotki.
- Bo co?
- Bo może ona to kiedyś przeczyta. pomyślałaś o tym?
- Nie bądź naiwny, człowieku! Ona ma problem z przeczytaniem ulotki. Mogę się założyć, że zdąży całkiem zdziecinnieć, zanim ja to napiszę do końca.
- No niby tak, dużo jej nie brakuje. Ale nie mogłaś jej chociaż tych lalek z prawdziwej porcelany dać?! Tylko fajansowe? Jest jeszcze bardziej żałośnie.
- No przecież miało być żałośnie. Zresztą odczep się, rzeźbiarzyk, od mojej książki. Ja już z twoją ciotką skończyłam.
***
Eufemia nie nosiła sukienek, nie chciała malować ust. Nie wiedziała, co to znaczy być kobietą. Inne dziewczyny lepiej się na tym znały, umiały kupić dobry lakier do paznokci, dobry tusz.
A on zauważył w niej kobietę, on chciał robić z nią w łóżku to, co wcześniej robiła sobie sama, chociaż wiedziała, że to złe.
A potem pił wódkę i już nie chciał się kochać. Bardzo krzyczał. On był mądry, a ona w szkole nie bardzo się uczyła. On miał rację, bo co ona tam wie. Wierzyła mu, pewnie, że mu wierzyła.
Uwierzyła, że nie jest warta szacunku ani miłości. Uwierzyła, że nie jest warta nawet litości. Raz zepchnął ją ze schodów. Uderzyła się wtedy w głowę i straciła przytomność. Kiedy się ocknęła był przy niej, podał szklankę wody. Potknęłaś się i spadłaś, mówił, nie zdążyłem cię złapać. Udawała, że mu uwierzyła, tak działa ten mechanizm. Chłopak pewnie nie chciał źle, po prostu inaczej nie umiał.
Przez przypadek zniszczył Eufemię.
W sumie to ją nawet lubił.
***
Małgosia nie będzie jadła. Małgosia ma lat piętnaście i ciało, którego nie chce. Kobiety w jej rodzinie mają ciała wielkie i białe, ciała, którymi Małgosia się brzydzi. Patrzy na pękate piersi swojej matki, a na te babki, wiszące, to nawet patrzeć nie może. Bo jej do talerza z zupą wpadają i estetyczne to nie jest, no nie oszukujmy się.
Małgosia nie będzie jadła, bo tak jej zawsze mówiły te wszechwiedzące panie: jak dorośniesz, dzieci urodzisz, to też tak będziesz mieć.
Tak więc Małgosia czasem zamyka się w łazience, ostrzem noża obrysowuje sutki, patrzy, jak krew spływa do pępka, potem nakleja plastry, idzie spać.
***
Dzwoni Paweł i pyta, czy mnie pojebało.
- Ta twoja Małgosia niech sobie „Sekretarkę” obejrzy może? Skąd ty ją w ogóle wzięłaś?
- Przyśniła mi się.
- Nie pierdol.
- Poważnie. Projekcja chorej wyobraźni i wspomnień z okresu dojrzewania. Co jest, nie byłeś nigdy dorastającą dziewczynką?
- No jakoś nie. Widzę, że niezła psychoza mnie ominęła?
Psychoza? Ominęło cię też parę innych ciekawych doznań. Anoreksja, nerwica lękowa, diabulimia, schizofrenia katatoniczna, anemia, koitofobia i sam to sobie uporządkuj w kolejności alfabetycznej.
***
Aśka mówi, że jeśli za aksjomat przyjmiemy twierdzenie, że życie nie ma sensu, to możemy dojść do punktu, w którym okaże się, że gorzej być jednak nie może. I że to nas zbawi.
- Ja już tkwię w tym punkcie, kochana, od jakiegoś czasu. Zbawienia nie widać.
- Bo ciągle czekasz, aż ktoś cię z tego wszystkiego wyciągnie! Aż ktoś ci poda sens życia na talerzu, a ty go sobie skonsumujesz i popijesz colą!
- A nikt mi nie poda?
- Nie. Dorośnijmy! Spójrzmy w twarz życiu razem z jego nieubłaganymi konsekwencjami, a nic nas więcej nie złamie! – Aśka perorując strąca z parapetu świecznik, rzuca się na kolana w celu pozbierania jego resztek i traci wątek.
- W sumie masz rację – machając dłonią wyposażoną w elema, wypalam dziurę w firance, zrywam się z fotela, po czym opadam nań z powrotem, przekonując samą siebie, że skoro o dorastaniu mowa, to może pora przestać się zastanawiać, jak ja się z tej dziury w firance wytłumaczę i co odpowiem na pytanie, czy przypadkiem nie popalam papierosów – a ci wszyscy, co opowiadają o najlepszym etapie swojego życia? Kiedy to odnaleźli sens i odtąd się go trzymają?
- Płytka propaganda.
- Bez sensu. A ja cały czas czekam na ten najlepszy etap i nic się nie dzieje.
- Może już był.
- Jak był, kiedy był?! To się da przeoczyć?!
Zdaniem Aśki, da się przeoczyć, bo słyszała, że takie rzeczy najlepiej widzi się w okolicach własnego pogrzebu. Ponoć wtedy dopiero zmienia się człowiekowi perspektywa.
***
Dzwoni Krzysiek i pyta, o co nam chodzi. Przecież nie urodziłyśmy się wczoraj.
- Ktoś wam obiecywał, że życie będzie miało sens?
- Nie. Naiwne byłyśmy.
- To chyba wstyd się do tego przyznawać w tym wieku?
- Mnie tam nie jest wstyd. Przyznaję się szczerze, że myślałam, że tu będzie fajniej i dopiero teraz wyrosłam ze złudzeń. I źle mi z tym i teraz to będę manifestować!
- Oho! Drżyjcie narody! – słyszę w słuchawce, że Krzysiu bawi się doskonale. – Może będziemy świadkami jakiegoś widowiskowego samospalenia w akcie protestu?
- Niewykluczone. Świat potrzebuje męczenników, a ja mam zadatki, zdaje się.
Krzysiek mówi, że jego zdaniem nie mam zadatków, bo przecież nikt nie potraktuje mnie poważnie. Tak sobie myślę, że to może nawet lepiej. Byłaby w tym jakaś postmodernistyczna ironia, gdyby tragiczni bohaterowie dożyli sędziwego wieku i poumierali przed telewizorem w ciepłych kapciach, a Stańczyk uznałby, że widział dosyć i się samounicestwił, czy coś.
***
Że się dochodzi gdzie indziej, niż się chciało, to wiemy. Bo pisał o tym jakiś poeta. Nie żeby z faktu pisania czegokolwiek przez poetów logicznie wynikało cokolwiek, a zwłaszcza nasza wiedza. Poeci są wszak mocno zbędni. To nawet nie jest zawód, tylko jakieś krępujące zboczenie, coś jak ekshibicjonizm. Ja na przykład zawsze się tego okropnie wstydziłam, ale na szczęście przyszło mi pisać w czasach pełnych prefiksów, więc zawsze się mogę sama jakoś zanegować i udawać, że to wcale nie ja.
***
Paweł złamał sobie prawą rękę, ale mówi, że mam się tym zupełnie nie martwić. Lewą też się umie masturbować. Za to istnieje realne zagrożenie, że teraz umrze z głodu, bo ja przecież nie potrafię gotować. Chodzi i opowiada kolegom, że ma dziewczynę, która przypala nawet wodę na herbatę i wszyscy dobrze się bawią moim kosztem. W związku z powyższymi oskarżeniami, spieszę z wyjaśnieniem. Wody na herbatę nie umiem przypalić nawet ja. Owszem, czasem ustawiam na ogniu czajnik, a potem wychodzę z kuchni i natychmiast o tym zapominam, ale to dlatego, iż wierzę głęboko, że woda w czajniku nie lubi być ponaglana, bo wtedy gotuje się wolniej i wcale nie ja to wymyśliłam, tylko pewien angielski pisarz. Ten sam, który po przeczytaniu „Poradnika medycznego” odkrył u siebie objawy wszystkich chorób świata. I kiedy ja o tej wodzie w czajniku zapominam, to ona, wyobraźcie sobie, w tajemniczych okolicznościach znika, narażając mnie tym samym na absurdalne zarzuty.
***
Kobieta musi. Na każdym kroku to słyszę. Cud, że jeszcze nigdy nikogo nie pobiłam. Musi umieć zrobić rosół, wypatroszyć kurę, usmażyć dżem z truskawek, przyszyć guzik do majtek, wyprasować prześcieradło, a najlepiej jak umie też włożyć sobie w tyłek miotłę i pozamiatać. Musi się trochę malować, ładnie ubierać, zdrowo odżywiać, zawsze uśmiechać, musi być miła dla starszych, młodszych i tych w średnim wieku, bo przecież po to jest kobietą, żeby upiększać świat, łagodzić obyczaje i zrobić komuś loda gratis.
***
Paweł mówi, że źle napisałam o tej masturbacji, bo masturbują się przecież kobiety, mężczyźni natomiast się onanizują i że mam sprawdzać informacje, zanim podam je do wiadomości publicznej.
Sprawdziłam to więc w Wikipedii i tam jest wyraźnie napisane, że masturbują się wszyscy, z małymi dziećmi i zwierzętami włącznie i ja nie śmiem z tym polemizować.
***
Kiedyś, wiecie, ośmielałam się polemizować z paroma sprawami, bo coś mi się w tym wszystkim nie zgadzało. Chłopcy zawsze się mogli zabawić, niech się ich młodość wyszumi. Młodość dziewcząt też musiała się wyszumieć, uwierzcie, oj musiała. Sporo już w życiu widziałam i pewnie zobaczę jeszcze więcej, o ile mi wzrok całkiem nie padnie od kukania w te książki. A tu klops, kochani: seks tylko dla studentów mógł być rozrywką taką samą, jak alkohol i marihuana. Dla studentek już nie mógł, bo definicja porządnej dziewczynki nie przewiduje marginesu na przypadkowe bzykanie. Więc polemizowałam i pytałam, bo uważałam to za ciekawe zjawisko socjologiczne, wpisujące się w szerszy temat płci i związanych z nią ról. O tym by można doktorat napisać, myślałam sobie. Ciekawe jak inni to widzą i jakie mają na ten temat teorie. Ciekawić mnie to w końcu przestało, bo za dużo brzydkich słów na swój temat usłyszałam.
***
Dzwoni Aśka i mówi, że wychodzimy na klabing, bo przed trzydziestką musimy sobie znaleźć mężów, a jak nie, to co powiedzą wszystkie nasze ciotki.
- Cholera, rzeczywiście – zamierzałam wprawdzie spędzić ten wieczór w domu, oglądając filmy lub użalając się nad swoim ciężkim losem, ale trzeba mieć jednak jakieś priorytety. – Ale najpierw szukamy dla ciebie. Ty masz więcej ciotek.
Tak więc szukamy, i jeśli wam się wydaje, że to proste zadanie, to sami sobie spróbujcie.
- A może ten? – próbuję dyskretnie machnąć ręką w kierunku potężnego blondyna przy barze. – Wygląda, jakby też szukał żony.
- Zwariowałaś?! Ta wielka kupa mięsa?! Kobieto, ja chcę mieć dzieci i to ładne, a jak on ma mnie zapładniać, to raczej muszę być nietrzeźwa. Mocno nietrzeźwa.
- Oj, daj spokój. I tak sporo pijesz. Poza tym on na pewno jest cieplutki. Tacy ludzie się przydają, jak wyłączą ogrzewanie, albo jak cię ześlą na Sybir.
Aśka na Sybir woli wziąć więcej ubrań i w ogóle mam się nie wygłupiać, bo to jest poważna sprawa.
Czekamy.
Kolejny wolny samiec w wieku produkcyjnym i potencjalnie zdolny do prokreacji ma rozwiane blond loki, skórzane spodnie i kolczyk w, niestety, nosie.
- Powiemy mu? – proponuje Asia po paru sekundach straszliwej, nabrzmiałej znaczeniami ciszy.
- Że co? Że jest the chosen one?
- Nie. Że punk is dead.
Ja nie mam do tego serca, a Aśce szkoda słów, toteż czekamy dalej.
Dalej jest, wyobraźcie sobie, jeszcze gorzej, bo dalej jest kwadratowy amator kickboxingu o twarzy nieskażonej inteligencją oraz czterdziestoletni starzec z wąsami, z którym być może nawet wszystko jest w porządku, poza faktem bycia czterdziestoletnim starcem z wąsami. Jest to również ten, mniej więcej, moment, kiedy Aśka postanawia, że potomstwo nie jest jej jednak niezbędne do życia, bo równie dobrze może sobie kupić psa albo tchórzofretkę. Następnym razem, jak będzie chciała się napić, to wymyśli jakiś mniej bolesny pretekst. Wycieńczone psychicznie, fizycznie oraz intelektualnie wracamy do domów.
***
Zepsuła mi się myszka i to mnie przerasta chyba nawet bardziej niż roczne zeznanie podatkowe.
***
Ta zima prawdopodobnie nie skończy się już nigdy. Tak samo, jak nigdy nie skończy się moja grypa. Rany boskie, tak już zostanie na zawsze: zima, grypa i ciemno jak w szafie. Pisanie książek jest, w takich warunkach, zadaniem niewykonalnym: zamarzły mi wszystkie myśli i teraz siedzę i patrzę tępo w ścianę.
***
W Internecie napisali, że w ostatnich latach świadomość seksualna kobiet wzrosła. W sposób znaczący. I że w związku z tym mężczyźni się frustrują. I coraz częściej boją się chodzić z kobietami do łóżka, bo myślą, że nie zaspokoją ich wygórowanych potrzeb. To jest dopiero przygnębiająca informacja.
***
Paweł mówi, żebym nie wierzyła we wszystko, co przeczytam w Internecie.
***
Krzysiek mówi, żebym nie wierzyła we wszystko, co przeczytam w Internecie.
***
Artur mówi, żebym nie wierzyła we wszystko, co przeczytam w Internecie.
***
Grzegorz mówi, że on tam nigdy nie chciał chodzić z kobietami do łóżka, bo go nie kręcą ogólnie i wcale nie dlatego, że coś im wzrosło w ostatnich latach.
http://img689.imageshack.us/img689/9484/...
A ja się z kolei boję, że wpadnę w jakiś samozachwyt i w efekcie nic już nie napiszę.
"Ciekawe czy dalej" - przecinek po 'ciekawe'; na końcu możesz rzucić wielokropek.
"Wystarczy, że spojrzę na ciebie, nie będę musiała wycierać lustra, bo trochę je oplułam wczoraj pastą do zębów" - możesz po 'ciebie' dać myślnik lub średnik.
"Aśka nie posiada się z radości" - kropka po 'radości'
"że ominie nas najciekawsze" - kropka po 'najciekawsze'
"pierwsze pytanie" - zaczynasz wielką literą. To dotyczy i powyżej dotyczy wszystkich dialogów. Zdanie oznajmujące w dialogu nie kończysz kropką tylko wstawiasz ją na końcu narracji po myślniku. Nowy myślnik to nowa wypowiedź, więc dużą.
"zrozumieć co to znaczy literatura" - przecinek po 'zrozumieć'
"I najlepiej żeby było o seksie" - przecinek po 'najlepiej'
"Sami sobie wszyscy piszcie, skoro myślicie, że to takie proste, zwłaszcza jesienią, gdy poczucie humoru potrafi okrutnie zawieść, a ironia, którą mózg przywykł produkować w nadmiarze nabiera dość ciemnego zabarwienia i dotyka spraw o których lepiej milczeć, doprawdy." - sugeruję nie budować długaśnych zdań; przecinek po 'nadmiarze'
"I wtedy zamiast ożywczego słowotoku (po grecku logorea, jak twierdzi Ignacy Borejko i ja mu głęboko wierzę)" - przecinki po 'wtedy' i po nawiasie
Dominika, mam propozycję. Opowiadanie bardzo mi się podoba i jeszcze się o nim wypowiem osobno. Jest natomiast sporo korekty. Ponieważ zajmie ona tutaj dużo miejsca, to może prześlę Ci ją w mailu w załączonym pliku, co? Wkleisz sobie potem to, co przemyślisz i uznasz za stosowne zmienić.