Nie po raz pierwszy i pewnie nie po raz ostatni przytaczam historię pozornie bez znaczenia, tę tragikomiczną anegdotę z czasów, kiedy jeszcze raczkowałam po wydziale psychologii, wzywając imię pana boga mego na daremno. Podejrzewam, że wszyscy mamy swoje małe dydaktyczne pierdy, które lubimy wywlekać w odpowiednim momencie, żeby wywrzeć wrażenie, „dać do myślenia”, zakończając opowieść lekkim zawieszeniem głosu i kilkoma delikatnymi, acz dobitnymi skinieniami głowy, patrzeć przy tym z ukontentowaniem na opadające szczęki. Całkiem niezła zabawa. Zaczynamy radośnie, urabiamy publikę, przygotowując wszystkich na kolejny z naszych doskonałych żartów, a pod koniec wprowadzamy nieunikniony zwrot akcji i pozostawiamy konkluzję w niedopowiedzeniu. Nie okłamujmy się! Kochamy to gówno. Ten moment intelektualnego górowania nad pozostałymi, kiedy z meta poziomu obserwujemy z satysfakcją ich skonsternowane mordy. No, co prosiaczki? Że niby nie mam racji? Proszę Was…
Jak to się stało, że i tym razem przypomniałam sobie tę tragikomiczną-pozornie-bez-znaczenia-anegdotę?
Prosta rzecz.
Obudziłam się i nie miałam twarzy.
Ba!
Nie miałam całej głowy.
Niewypowiedzialnie bolesna pustka. Wyjałowiony lej po internetowej bombie, w kształcie niemal homoidalnym. Niewyraźny zarys na tle białego okna. Pozbawiony treści kształt geometryczny, z jakimś szarawym wyrzygiem na środku. Tyle po mnie zostało.
Błąd, awaria czy zwyczajna złośliwość sieci? Nie wnikam w szczegóły, bo cóż to może właściwie zmienić. Poczucie bezgranicznej samotności oraz świadomość (chwilowego, miejmy nadzieję) wykluczenia z kreowanej z zegarmistrzowską wręcz precyzją, przez ponad rok społeczności, wywołała nieopanowaną, lecz oczywiście zrozumiałą i uzasadnioną falę strachu. Przeczuwając nadciągające tornado paniki, postanowiłam szybko zasiąść do pisania i przeczekać ten najtrudniejszy okres. Klepanie w klawiaturę odwróci moją uwagę, poprawi samoocenę, a gdy skończę, mój awatar na facebooku będzie już na pewno widoczny… musi… być… widoczny… na pewno… na pewno…
***
Zawsze traktowałam wszystko z przesadną dawką ironii i cynizmu, zahaczając okazjonalnie niemal o chamstwo. Gasiłam zachwyty, wykpiwałam radości, niszczyłam pozytywne emocje nieodpowiednimi komentarzami. Słowa miłe, ciepłe i serdeczne nie przychodziły mi na myśl, a tym bardziej nie przeciskały się przez gardło. Nawet własna rodzicielka traktowała moją wersję licealną jako zło koniecznie i nie obywało się bez komentarzy z serii: „nie dziw się, że znowu dyrektorka zwala wszystko na ciebie, jak masz zawsze taką zblazowaną minę” lub „też by mnie szlag trafił, jakby ktoś całą lekcję patrzył się na mnie jak obrażony zakapior”. Od tego czasu wiele się zmieniło, ale nadal ciężko mnie czymkolwiek zadowolić, a moje ocenianie ludzi już stało się poniekąd legendarne w wąskim gronie najbliższych znajomych. Poza tym, pozostaje jeszcze nieodstępująca mnie na krok chęć wykrzyczenia co jakiś czas komuś w twarz… a z resztą nieważne. Muszę przygasić potoki przekleństw w głowie, bo skończę jako zgrzybiała stara panna przeganiająca dla zabawy laską brudne koty z podwórka, a tego raczej byśmy nie chcieli. Odkąd skończyłam liceum, pracuję nad swoim podejściem i stwierdzam, że jest lepiej, jednakowoż momenty słabości, kiedy mam ochotę pokazać wszystkim, jakimi są marnymi chujkami z tym skretyniałym bełkotem…
No, nie ukrywajmy. Zdarzają się te momenty i rzadko wtedy nad sobą panuję. Uczę teraz innych nabierania dystansu, a równocześnie odstawiam czasem takie dziecinady, że aż się płakać chce po fakcie. Taka też właśnie niemoc objęła pewnego razu moje racjonalne podejście na warsztatach z zakresu gier i zabaw psychologicznych w grupie. Ależ byłam wściekła. Ewidentnie, choć bez szczególnego powodu, chciałam udowodnić babie, gdzie może sobie wsadzić proponowane gierki i wierszyki, a roześmiane gęby, co poniektórych zdebilałych koleżanek, doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Dodatkowo i tak już zostałam okrzyknięta outsiderem na zajęciach z komunikacji interpersonalnej, więc tym bardziej musiałam teraz podtrzymywać tę szlachetną pozycję.
Siedzę więc taka nagrzana na zajęciach, a ten żałosny babus o rozanielonym głosie prezenterki z programów religijno-edukacyjnych dla młodzieży wyskakuje z kolejnym naciąganym zadaniem – „Wybierzcie sobie jakiś przedmiot z tych znajdujących się obecnie w sali. To może być cokolwiek, nawet podłoga czy ściana. Wybierzcie i napiszcie w kilku zdaniach, jak wyobrażacie sobie jego przyszłość”.
Serio? ALE SERIO? Domowe przedszkole to przy tym wyżyny intelektu i poczucia humoru. Z drugiej strony pojawia się doskonała okazja, żeby udowodnić wszystkim, jak bardzo tracimy tutaj czas i jak głęboko mam to wszystko w poważaniu. Bez zbędnego ociągania, zabrałam się do pisania. Gdyby kartki mogły mówić, to moja z pewnością wyłaby z bólu, tak stanowczo wbijałam w nią swój pogryziony długopis. Za ofiarę obrałam niepozorne żółte kółeczko – pojedynczy okrągły magnes, samotnie i nad wyraz żałośnie obserwujący pokój z pustej, białej tablicy. Jako, że jego przyszłość była teraz w moich rękach, a moje ręce były połączone z niebywale wkurwionym mózgiem, postanowiłam, że będzie cierpiał. Skazałam tego małego pionka na wieczne potępienie. Postanowiłam, że pewnego dnia jego magnetyczne możliwości osłabną, a sam, niezauważony przez nikogo, odklei się od tablicy i spadnie na podłogę. Niedługo później jakaś niedobudzona poranna sprzątaczka wmiecie go razem z okolicznym brudem na szufelkę i wrzuci do wora pełnego podobnych mu śmieci. Koniec końców, mój bohater wyląduje na wysypisku, gdzie przez wieczność będzie leżał na gnijących szczątkach swoich organicznych towarzyszy. Będzie leżał, będzie trwał i nigdy, ale to nigdy, nie zdoła pojąć, jaki to wszystko miało sens.
„Skończyliście?”
(„Taaaaak Prooooszę Pani!”, aż się samo ciśnie na usta. A cukierek? Dostaniemy w nagrodę cukierki?)
„No to teraz przeczytajcie swoje opowiadania w pierwszej osobie…”
Nie muszę chyba wyjaśniać, dlaczego zawsze noszę w portfelu mały, żółty, okrągły magnes? Żadna osobista furia nie napiętnuje jego losu… ani mojego.
***
O! Czuję, że moja twarz zaczyna wracać na miejsce. Materializuje się powoli głowa. Coraz wyraźniejszy zarys ust składa się w nieśmiały uśmiech, a szklące się niebezpiecznie krople oczu, błyskają na wszystkie strony subtelną satysfakcją. Po raz kolejny przetrwałam atak paniki internetowej, a zagrożenie „śmierci towarzyskiej” odeszło w niepamięć. Jeszcze tylko dłonie lekko drżą, rozpamiętując minione minuty, ale i one w końcu zapomną, zajęte komentowaniem statusów.
,,meta poziomu" - nie ma powodu, by pisać osobno :) metapoziom lub meta-poziom
,,nie ważne" - łącznie
,,prze wieczność" - przez?
,,dlaczego zawsze noszę w portfelu przy sobie " - skoro w portfelu, to jasne, że przy sobie, więc można to 'przy sobie' usunąć
Szkoda, że mam tak mało czasu, bo tekst ma trochę ciekawości w sobie, ale interpunkcja i budowanie fraz czasami przysłania te ciekawości. Może innym razem posiedzę dłużej! :)
Pozdrawiam!
Daję 7 zielonych kropek!
**********
Polemicznie do przedpiszca Kamila:
'zakańczając' i 'zakończając', to obie te formy są poprawne, mimo że nie ma 'kańczenia', tylko jest 'kończenie'.
Podobnie właściwsze jest 'meta poziom' , a nie 'metapoziom'.
'nie ważne' jest prawidłowe, a 'nieważne' niezbyt,
Portfele można nosić bliżej i dalej od siebie, np. w walisce. Tu jest podkreślona ta bliskość i cenność przedmiotu i tak jest ok.
Słucham? Rozłącznie pisze się tylko, gdy chcemy zaprzeczyć treści przekazanej w przymiotniku np. ,,nie ważny, a kluczowy". Radzę sprawdzić informację, zanim zacznie pan kogoś pouczać.
Nie mam zamiaru się kłócić - autorka postąpi jak zechce. Zresztą opiekunowie odniosą się do tego, jeśli znajdą czas.
(*walizce)
Co do meta poziomu - argument ,,właściwszy" brzmi dość marnie...
Uwaga o portfelu i pleonazmie jest sugestią i na tym poprzestanę.
Dominiku dziękują za miłe słowa, ale prosiłabym o niewywoływanie zamieszek pod moim tekstem, bo w innym wypadku nikt nie będzie go oceniał, a conajwyżej będzie komentował Twoje wpisy ;)
Pozdrawiam !
Cyt.: 'Poza tym, pozostaje jeszcze ta nieodstępująca mnie na krok chęć wykrzyczenia, co jakiś czas komuś w twarz… a z resztą nie ważne.'
ja to rozumiem tak, że autorka zawiesiła dalszy ciąg relacji, uspokoiła emocje i świadomie zaniechała kontynuacji wątku, machnęła ręką : '... a zresztą - nie ważne.'
Czyli jest to nadal "ważne" , lecz przemilczane. Nie jest natomiast "nieważne".
Ja mogę tylko wyrazić własne zdanie.
''Słowa miłe, ciepłe i serdeczne nie przechodziły mi przez gardło. Myśli miłe, ciepłe i serdeczne nie przechodziły mi na myśl.'' - po co to powtórzenie? [powinno być chyba ''przychodziły, a drugie '' miłe, ciepłe i serdeczne'' zamieniłabym na ''pozytywne'' albo jakiekolwiek inne o podobnym znaczeniu
''Zresztą'' piszemy łącznie. Tak jak ''nieważne'' . :)
''No nie ukrywajmy.'' - przecinek po ''no''.
''Dłużej nie ociągając się, zabrałam się do pisania. '' - się/się mi zgrzyta. Może tak ''bez ociągania''?
''Nie muszę chyba wyjaśniać, dlaczego zawsze noszę w portfelu przy sobie mały, żółty, okrągły magnes? '' - Wywaliłabym ''w portfelu''.:)
Generalnie niezłe, podoba mi się, ale kilka niedociągnięć rzuca się w oczy.
Będą jakieś poprawki?