Diesel explorera dogasał powoli, szarpany brakiem ropy. Drzwi otworzyły się i z samochodu powoli wypełzł Todd. Rozejrzał się wokoło – stacja benzynowa w połowie drogi stanowej nr 29 leżała na obrzeżach niewielkiej mieściny, której światła można było dostrzec spod dystrybutora. Szeroki w barach Teksańczyk spoglądał spod swojego kowbojskiego kapelusza, który rzucał wydłużony cień aż na drogę. Lampy chwiały się zgrzytając cicho, a okolica spowita była ciężką, wietrzną nocą. Nieskrępowany blokowiskami wiatr omiatał małą stację benzynową, sypiąc piach pod masywne buty Todda. Rozpięta, skórzana kurtka łopotała na torsie. Poza szumem wiatru i zgrzytaniem lamp, był to jedyny odgłos, dający ogarnąć się ludzkim uchem w promieniu wielu mil. Todd Williams wiedział o tym doskonale, otarł pot z czoła i spojrzał w dal, w rozgwieżdżone niebo – księżyc wisiał nad horyzontem jak tłusta ryba na haku – noc dopiero się rozpoczynała. Spojrzał na rolexa unosząc lekko lewy nadgarstek. Zbliżała się dwudziesta trzecia.
Dopiero teraz doszło do niego, jak niewiele ma czasu. Otrząsnął się z chwilowego zamyślenia i otworzył bagażnik. Wyciągnął swój ulubiony sprzęt i udał się w stronę drzwi bufetu. Lufa błysnęła złowrogo w blasku księżyca, kiedy oparł kolbę strzelby o obojczyk. Otarł leniwą kroplę słonej cieczy, która spływała mu po czole i wpatrywał się w matowe szyby. Napis „U nas zjesz szybko i tanio” nie zachęcał go ani trochę, jednak głód szturchał go w brzuch od co najmniej pięciu godzin. Wsadził ostrożnie gnata za szeroki pas jak gdyby był to miecz i na ugiętych nogach zbliżył się do drzwi. Tabliczka ZAMKNIĘTE tkwiła nieruchomo po tamtej, jeszcze ciemniejszej stronie.
Todd ostrożnie złapał za uchwyt i pociągnął drzwi, mając nadzieję, że się otworzą. W istocie, otworzyły się i na chwilę pustkę w umyśle Williamsa wypełnił zgrzyt zawiasów. Złapał za latarkę przypiętą do pasa i wsadził ją w usta, robiąc krok ku bezmiarowi czerni.
W środku było cicho. Zbyt cicho. Drzwi domknęły się szybko i mrok wchłonął Todda niczym wygłodniała bestia swoją ofiarę. Światło latarki pląsało od lady do lady, od automatu z colą do kasy fiskalnej. Głód i pragnienie ściągały jego wzrok ku ladzie z batonikami. Podszedł więc do niej i wziął silny zamach; kolba strzelby roztrzaskała szkło na milion kawałków, które zasypały dziesiątki rodzajów czekoladowych słodyczy. Todd ostrożnie wyjął jednego snickersa, rozerwał papier i włożył całego do ust. Był wyśmienity i prawie natychmiast zatonął w żołądku. Drugi i trzeci skończył w ten sam sposób, po czym zapakował do kieszeni kilkanaście sztuk i rozejrzał się uważnie; nie zauważył nic nadzwyczajnego i właśnie to go niepokoiło. Zaszedł za ladę i znanym już, silnym uderzeniem potraktował kasę fiskalną, która po metalicznym zgrzytnięciu uwolniła szufladę z pieniędzmi.
- Co jest, kurwa?! – Zaskrzeczał zdumiony Todd. W całej kasetce był tylko jeden dolar. W świetle latarki Teksańczyk zauważył, że portret Washingtona został zabazgrany czarnym flamastrem; ktoś potraktował nim oczy i usta Georga, stylizując go na postać z „Krzyku” Muncha.
„Ktoś tu był. Ktoś jeszcze pozostał, kiedy TO się wydarzyło. Jeśli to prawda, muszę go odnaleźć” myślał Todd, gdy nagle rozważania przerwał szmer dochodzący z zewnątrz, jakby ktoś próbował odpalić wiekowego explorera. Todd zgarnął dolara do kieszeni i wybiegł na zewnątrz; jego ford właśnie odjeżdżał w chmurze piachu.
- Stój! Stój do kurwy nędzy!
Wrzaski na niewiele się zdały. Wycelował strzelbę w oddalające się czerwone światła i już miał nacisnąć spust, kiedy straszna prawda zwaliła się na niego niczym lawina ze stromego stoku:
MAM. TYLKO. DWA. NABOJE.
Po jednym w każdej lufie. Ten, kto właśnie zwinął mu furę spod nosa miał resztę naboi, w liczbie około czterystu, prócz tego dwa pistolety z zapasem amunicji i piękny, nie użyty do tej pory egzemplarz AK47, pozyskany, oczywiście, spod oszklonej wystawy jednego ze sklepów z bronią w odległej mieścinie, której nazwy już nawet nie pamiętał. Ach, oczywiście jeszcze notatki sporządzane przez cały tydzień i rzecz najważniejsza z najważniejszych – piętnaście fiolek Pocałunku Jutrzenki. Przy sobie miał jedną i wiedział doskonale, co stanie się, jeśli nie odnajdzie pozostałych. Po prostu zaśnie i istnieje duże prawdopodobieństwo, że już nigdy się nie obudzi.
„Dwa naboje” myślał wciąż, „dwa pieprzone naboje i tuzin batonów w kieszeni. Kimkolwiek jesteś, już nie żyjesz.”
Przeszedł kilka kroków i ustał na środku drogi stanowej nr 29. Ryk diesla powoli ginął w ciemnościach, rozwlekając się w stronę świateł małej mieściny. Todd patrzył przed siebie i czuł, że nogi przyrosły mu do asfaltu; pragnął zrobić choć krok, ale w tym momencie prawie na pewno by się wywrócił. Wiedział, że samochód na rezerwie dowlecze się najwyżej do miasteczka. Wziął kilka głębokich oddechów i zamknął powieki na źrenicach, które zasłaniały tęczówkę. Gdyby ktoś spojrzał w jego krystalicznie czarne oczy, niewątpliwie stwierdziłby, że nie ma do czynienia z człowiekiem, lecz z jakimś hybrydowym, ludzko-zwierzęcym tworem. Otworzył powoli powieki, białka nabiegły mu krwią, a dusza straszliwą złością.
„Jeśli ten ktoś jeszcze żyje, to znaczy, że dowiedział się tego, co ja. Być może nawet obserwował mnie i na pewno, na sto dwadzieścia procent potrzebuje Pocałunku Jutrzenki. Jeśli nie znajdę go w ciągu doby, będę miał zajebiście, ale to zajebiście wielkie kłopoty.”
W jego głowie znów zagościł szum i adrenalina skoczyła o kilka poziomów wyżej, niż powinna. Trzymając dwururkę w dłoni szedł samotnie szeroką drogą, prowadzącą ku światłom małego skupiska domków. Minął niewielką, zardzewiałą tabliczkę i tylko na chwilę rzucił okiem. Porto Gray. To miasteczko nazywało się Porto Gray.
"Todd ostrożnie wyjął jednego snickersa, rozerwał papier i włożył całego do ust." - domyślam się, że wyjął z nich uprzednio latarkę... to tylko żarcik, nie obrażaj się.
Kurna, stary, nie chce Cię znów urazić, ale mam wrażenie, że próbujesz stworzyć poważny, nieco groźny klimat, a tymczasem.... normalnie momentami tylko lać po nogach ze śmiechu. Najbardziej mnie rozwaliła ta akcja, kiedy Todd wrąbał w całości trzy batony pod rząd. Śpieszę do drugiej części, bo udało Ci się mnie podjarać. Chcę wiedzieć, co będzie dalej z Toddem!
Wymień mi te momenty w których lejesz po nogach ze śmiechu. Ciekawi mnie tylko czego jeszcze Bóg Prozy nie był w stanie objąć swoim rozumkiem, lub czego nie potrafił sobie dopowiedzieć. CZEKAM.