Wróciłam, jakby inaczej. Żartowałam, że zamknę się w sobie. Chciałam większej sławy prze państwa odchodzi, wielka tragedia dla nas, ale doszłam do wniosku, że na pierwszą stronę gazet trzeba popracować. Chociaż próbowałam uciszyć w sobie głos, mówiący idź do przodu, no idź, nie oglądaj się za siebie, zamknąć oczy, żeby nie widzieć. Nic nie czuć. Kolejna porażka, przecież nie potrafię, no bo jak? Można zapchać dziurkę od klucza tamponem, zamknąć się w jakimś ciemnym, małym pomieszczeniu... Albo stać się niemową. Próbowałam, naprawdę. Nie myślcie, że tak do końca lecę na ta sławę czy kasę. Pogrzebu nie było, co daje mi ćwierć usprawiedliwienia. No może jeden pogrzeb, ale nie warto o tym wspominać.
Na początku swojej misji odmówiłam przyjaciółce wypadu do aqua parku, oczywiście, nie miałyśmy jechać same, bo w bikini to ja raczej nikogo nie poderwę. Na naszą wycieczkę Asia zaprosiła przystojniaków z wyższych klas, za którymi od dawna szalejemy obydwie. Odmówiłam, opowiadając bajkę o okresie i moich negatywnych doznaniach z tamponami. Czułam, że dobrze robię, przecież jeśli chcę się zmienić w cichą wodę, muszę tak postąpić. Wieczorem dzwoni Asia i wrzeszczy, że jesteś głupia, przecież Grzesiek to twoje oczko w głowie, jedyna szansa, w dodatku on chyba też szaleje za tobą i musisz z nami jechać, bo jak nie to zostaniesz starą panną z dwunastoma kotami i umrzesz w samotności. Fakt, podoba mi się, ale jakie tam znowu oczko. Chociaż oczy to ma ładne. Kotów nienawidzę, w dodatku boję się zostać sama w domu nawet na godzinę. Oh, jak ona wszystko o mnie wie, zobaczę jego ciałko, co ja robię, okej to jedziemy jutro. Było fajnie. Tyle tylko, że naprawdę stałam się niedyspozycyjna, kiedy było już za późno. Spaliłam się ze wstydu, ooo mamo. Po prostu zapomniałam, że mi się okres zbliża. Wszystko przez tę miłość.
Próba numer dwa. Po porażce w aqua parku chciałam stracić kontakt ze światem. Zamknęłam się w swoim pokoju, położyłam na łóżku. Miałam zamiar spędzić tak resztę życia. Śpiewałam bez przerwy piosenkę Kasi Nosowskiej, czując się idealnie lekko w słowach nie ma mnie tu, duch ciało opuścił. Znaczy, przygnębiająco. Po niecałej godzinie usłyszałam wrzask: Karolina! Naczynia pozmywać i śniadanie do pracy ojcu zrobić! -Lecę. Rodzicom trzeba pomagać, w końcu po coś tu jesteśmy. Gdyby jakiś niedoszły samobójca czuł się bezużyteczny, to niech rozejrzy się dookoła. Wszędzie przyda się tania siła robocza, bo miejsc pracy jest naprawdę wiele. Bezrobocie w tym kraju to wynik łakomstwa, bo za tysiąc złotych można komuś pokazać fak ju. Na szczęście ja jeszcze się uczę i nie muszę pracować. Na nieszczęście- za naukę nie ma wynagrodzenia.
W desperacji, przy tym także smutku, ostatecznie postanowiłam znienawidzić świat i zostać pustelnikiem na ulicach miasta. Jeszcze tego samego, sobotniego wieczoru, kiedy mama zniszczyła mój idealny plan na życie, wyszłam na spacer, a może nawet nie na spacer, tylko na spotkanie z czymś. Nie potrafię tego nazwać, naiwność mam po babci, więc możliwe że szukałam przeznaczenia, czy jakiegoś cudu. Potrzebowałam ciszy i spokoju, zabawne, bo szukałam w najbardziej znanym i zatłoczonym parku. Usiadłam na ławce czekając, aż całe to miejsce wypełni się pustką. Na myśl przyszło mi, żeby tam zamieszkać. Mieć takie swoje miejsce na ziemi- ławkę podpisaną na oparciu napisz do mnie! Marolka a poniżej spierdalaj kurwo.
- Carolajn! Co ty tu robisz?! - Nie odpowiedziałam, wcale nie jestem Karolina, dla przyjaciół Carolajn, jestem kimś innym, ale nie wiem jeszcze kim. - Carolajn! Żyjesz? Odpowiedz! Nic ci nie jest?! Najebana to do domu! - Ten głos jest znajomy, nawet bardzo, i to ciepło płynące ze słów, znam to.
-Yyy..Wszystko dobrze, idź sobie.
- No weź się uspokój! Idziemy do domu! Chodź, bo użyję siły!
No i poszliśmy. Przyjaciel to jednak nachalny kochanek. Trochę też przewrażliwiony. Każdy przecież ma prawo posiedzieć o trzeciej nad ranem w parku. Przynajmniej nie nie słyszałam o tym, żeby było to zabronione. Nikt mnie nie zgwałcił, nie upił, nie wstrzyknął nic, nie jarałam, nie zrobiłam siku w majtki, a rodzice mnie kochają. Dlaczego musi być od razu najgorzej? Przyjaciele zawsze piszą najgorsze scenariusze. Cóż, dalej jestem sobą, a jestem jaka jestem. Mój egoizm pisze właśnie opowiadanie, więc dla zachowania jakiejkolwiek skromności, pominę charakterystykę bohatera głównego.
Bohaterzy główni są wzorem do naśladowania, mają ciekawą przygodę, czy coś w ten deseń. Powinnam zatem użyć określenia mistrz lasu, zamiast bohater. Ale niech już tak zostanie. Mistrz lasu to taki skrót myślowy od człekokształtnego stworzenia, wymyślony przeze mnie na historii. Uczyłam się o jego kończynach dolnych, górnych, obwodzie mózgu i tak dalej. Niestety zapomniałam już, jak to było dokładnie. Pamiętam tylko, że nasz pierwszy przodek posługujący się prymitywnymi narzędziami to Autralopitek. Widziałam nawet w książce jego przypuszczalny wygląd. Miał mały mózg, był niski i chyba to wszystko. Jedyne co stwierdziłam, to że po około dwóch milionach lat niewiele się zmieniło, co prawda wygląd jest zupełnie inny, współczesny gatunek ma większe możliwości komunikacji, większy zasób narzędzi, pożywienia i tak dalej. Nawet mózg ma większy, ale co z tego, kiedy w nim coraz większe pustki. Wszystko większe.
Ponoć w ostatnich latach poziom inteligencji spadł o jeden punkt IQ. Zadziwiające, bo przecież poziom nauczania w szkołach jest wyższy, coraz więcej wykształconych ludzi, idziemy do przodu z technologią, odkryciami, medyciną i w ogóle. Jeden punkt to niby nic, ale grosz do grosza i będzie kokosza, ciągle słyszymy, że idziemy do przodu. No to idziemy. Chociaż do tyłu też każdy potrafi.
Problem wynika z zamieszania, ciężko odróżnić prawdę od kłamstwa. Pocieszam się tym, że nie tylko ja przeżywam kryzys i zachwianie równowagi, no bo co tu dużo myśleć, skoro jest internet, albo uczyć się tabliczki mnożenia, kiedy w telefonie mam aplikację kalkulator, co zaoszczędza czas myślenia na ważniejsze sprawy. Lektury właściwie też nie są potrzebne, nie trzeba czytać, wystarczy kupić mini ściągi z gotowymi odpowiedziami na sprawdzian. Przecież w życiu nie będzie potrzebny mi Dostojewski, ani żaden Sienkiewicz, ani żaden inny z tych dziwaków piszących niefajne opowieści. Teraz nawet Zuzia napisze ciekawiej. Po za tym, oni nie żyją. Ja jeszcze żyję, a życie mam jedno, więc nie mogę go zmarnować.
Ja nie muszę nic robić, moje życie już jest marne. Próbuję zachować w sobie resztki człowieka normalnego, chociaż z dnia na dzień jest coraz trudniej. Stajemy się wszyscy podobni do naszych przodków, najpierw do neandertalczyka, potem do homo elektus, potem zmienimy się w homo habilis. Na końcu staniemy australopitkami, tyle tylko, że już nie mieszkającymi w lesie. Naszym miejscem prymitywnego myślenia będzie betonowa ziemia z betonowym niebem, na tronie z komputerem i zaprogramowanym robotem.
Barańczak stwierdził to jasno: żyjemy w określonej epoce, taka jest prawda, nieprawda, i innej prawdy nie ma. Ja się z nim zgadzam, chociaż właściwie, nie to mnie tak bardzo boli. Zgubiłam się już dawno, nie potrafię jasno stwierdzić jaki lubię kolor, jakiej słucham muzyki, jaka jestem, czy świat jest piękny, ile jest we mnie wiary, o której godzinie jest dwunasta. Jakaś pustka, której niepotrafię nazwać, której nie jestem w stanie niczym wypełnić. Patrzę przez okno nocą, a swoją melancholię odlewam na neonowym niebie.
- O tym, że kiedyś będę miała alzheimera, zapomnę o tobie i o wszystkich. Nawet o sobie. Będzie mi was brakowało.
- Ale wierzyć nie zapomnisz. Mieć nadziei, ani kochać patrzeć w niebo.
- Wiem, dlatego usiadłam na tej ławce i chciałam o wszystkim zapomnieć. - Marcel poszedł zrobić gorącą czekoladę, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Powinnam podziękować Bogu, że jest. Być może samotność nie jest mi pisana, jesteśmy warci coś więcej, jeśli tak, to nie chcę już sławy ani nagród. Wystarczą mi marzenia.
Kolejny raz, w zasadzie dopiero drugi, miałam pisać o czymś ciekawym, miało wyjść lepiej, a wyszło jeszcze gorzej. Tak bywa, kiedy nie ma o czym pisać. Obiecuję, że kiedyś będzie ciekawiej. To narazie.
„Przynajmniej niz nie słyszałam o tym” chyba powinno być „nic”,
„od razu” – osobno,
„mają ciekawą przgodę,” – uciekło „y” w przygodzie,
„idziemy do przodu z technologią, odkryciami, medyciną i w ogóle.” – medycyną? Choć nie wiem czy to nie był zabieg celowy, był?
„Stajemy się wszyscy coraz bardziej podobni do naszych przodków, najpierw do niderlandczyka, potem do homo elektus, potem zmienimy się w homo habilis.” – z kontekstu to chyba neandertalczyk a nie niderlandczyk być powinien?
Podoba mi się bardziej niż część pierwsza. :) Swobodniej i jakby to określić "łagodniej". Wrócę, żeby jeszcze raz przeczytać. :)
Szczerze? Pierwsza część podobała mi się bardzo bardzo bardzo. Druga średnio. Wygląda tak jakby zabrakło Ci pomysłów. Dobrze jest, ale nie ma ''tego czegoś''.
Było kilka zdań, które mnie zachwyciły. Serio. Czekam na jakieś kolejne opowiadanie. Będzie część trzecia?
pomysł był, no ale okazał się zbyt słaby zatem. Możliwe, że część trzecia będzie, pożyjemy zobaczymy.
pzdr :)