Pamiętała, że to było lato - lato upalne i nieznośnie tkliwe w swojej miłości zakochanych par, które wieczorami jak grzyby wyrastały nad pobliskim jeziorem. W powietrzu unosiła się silna woń skoszonej trawy i radości z głębokiego błękitu nieba. Złośliwe sąsiadki przerzucały dzieciom na drugą stronę parkanu piłki, które odważyły się nieopatrznie przysiąść na ziemi wroga, a w witrynach sklepów pojawiały się informacje o promocji na lody śmietankowe.
Intensywnie zielona trawa wprost zapraszała do pikników, łany zboża złociły się dookoła miasteczka, świat był czysty i prosty. Ona siadała wśród tych płynnych godzin w nagrzanej słońcem kuchni i opierając się o przyjemnie chłodną płaszczyznę ściany - myślała. Powoli tonęła w samej sobie delikatnie muskając palcami najnowszy i najdoskonalszy pomysł, który bezcieleśnie snuł się między zapomnieniem a wcieleniem w życie. Tego dnia kurczowo chwyciła go i przytuliła do serca, a pomysł wymsknął jej się z rąk i wypadł na świat, tak jak to planowała.
Ludzie mają różne pasje. Jedni całymi dniami uprawiają różnorakie sporty, drudzy – narwańcy – co jakiś czas wyrzucają z siebie potok słów i tworzą nowe całości światów. Są też tacy, którzy poświęcają swoje życie dla śpiewu czy tańca, albo tacy, którzy nie mogą żyć bez teatru.
Ona tworzyła ludzi.
Ze starych gazet i emulsji przygotowywanej według własnego przepisu formowała im ciało, aby codziennie przekonywali się, jak silnie związani są z rzeczywistością. Szklane kulki, które kupowała od jej kilkuletnich znajomych w zamian za stare pawie pióra albo kilka kolorowych kamyków, służyły jej ludziom za oczy, które zawsze wyglądały, jakby za chwilę miały polać się łzy. Palcami lub małym nożykiem rzeźbiła niepowtarzalne rysy twarzy, włosy przyczepiała im ze skrawków zdobytych w zakładzie fryzjerskim. Kiedy siedzieli już ustawieni w rzędy na komodzie, ubrani i delikatni, do przegubów rąk, kolan i innych stawów doczepiała im sznurki, które łączyły się na górze prostym stelażem z dwóch gałęzi.
Marionetki były niemal żywe, a ona godzinami mogła patrzeć na wykonaną pracę. To była jedna z dwóch rzeczy, które nigdy jej nie nudziły.
Drugą rzeczą, którą uwielbiała, było wymyślanie historii. Kilka lat temu posprzątała w opuszczonej hurtowni niedaleko jej domu i urządziła tam teatrzyk kukiełkowy. Jej widzami byli nie tylko koledzy, dzięki którym stworzone postacie miały pełne wyrazu oczy, ale także niektórzy dorośli i większość starszych ludzi z okolicy. Improwizowała, dając ponieść się chwili i zwykle wychodziło dobrze. Sama myślała nad scenariuszami i sama wcielała je w życie. Nie chciała pomocy; zresztą – i tak nie miała jej od kogo otrzymać.
Szkoła była dla niej tylko szarym gmachem, do którego chodziła, by zdobywać wiedzę – raz ciekawą i wstrząsającą, innym razem nudną i przymusową. Klasa jej nie lubiła, ona nie lubiła klasy i w gruncie rzeczy dobrze im się z tym żyło. Gdyby zyskała większą popularność, musiałaby pojawiać się w domach dziewczyn w jej wieku i znosić głupie chichoty o niczym. A tak przynajmniej miała spokój.
Dziś, wodząc wzrokiem po zakurzonych deskach podłogi i słysząc wracającą znad wody wycieczkę pełną okolonego piaskiem i łódkami śmiechu – dziś wpadła na pomysł inny od reszty jej wizji tworzonych osób.
Chciała stworzyć siebie.
Przez kilka skwarzących ciepłem południa minut kontemplowała i dopracowywała swój zamysł. Potem wstała, wyjęła z kuchennej szafki plastikową miskę i ruszyła poszukać starych gazet taty, których nigdy tu nie brakowało.
Tata... Przystanęła na chwilę w przedpokoju, patrząc się na wyblakłe zdjęcie człowieka, którego nigdy nie znała. Uśmiechał się do niej tak samo czarnymi włosami i szarymi oczami, jakie miała jego córka. Kurz wolno wirował w pomieszczeniu, wąski pas słońca barwił go na kolory tęczy. Chwila ta, zawieszona w czasoprzestrzeni, trwa w niej do dziś.
* * *
Świerszcze monotonnie cykały w rytm moreli barwiącej niebo. Powoli nadchodził skropiony rosą wieczór, posłaniec aksamitnej nocy, która miała pojawić się już za kilkadziesiąt minut. Ćmy tajemniczo wałęsały się od okna do okna, pukając w szyby ślepymi skrzydłami zapomnienia.
Ona stała na ganku, jak co wieczór obserwując zwieńczenie dzieła dnia. W rękach trzymała samą siebie, nagą, białą i bezbronną na tle zapadającej ciemności. Ciemne włosy były wynikiem poświęcenia jej autorki, która dziś własnoręcznie ścięła swoją i tak krótką fryzurę. Oczy miały nieodgadniony wyraz.
Gdy zimno zaczęło boleśnie kłuć w jej odsłonięte łydki, wróciła do domu. Omijając salon, w którym siedziała nostalgicznie popijająca herbatę mama, pobiegła do swojego pokoju i włączyła starą maszynę do szycia. Z przygotowanych wcześniej łat granatowo-brzoskwiniowego materiału uszyła prostą i krótką sukienkę dla swojej postaci. Stopy zostały bose.
Stanęły obok siebie – mała i duża. Spojrzały sobie w oczy, większa podniosła mniejszą na wysokość twarzy i delikatnie pocałowała ją w blady policzek.
Tej samej nocy w hurtowni zapaliło się światło. Ona przygotowywała nocny spektakl. Wieść szybko rozeszła się wśród zainteresowanych i niedługo potem kilkanaście osób zjawiło się w starym budynku. Większość lamp zgaszono, została tylko ta przy drzwiach i ta, która oświetlała kurtynę oraz małą, nieporadnie zbitą z nierównych deseczek scenę.
Klęczała za czerwoną zasłoną, trzymając siebie w spoconych dłoniach. Nie chciała przyczepiać do swojej marionetki nitek, nie chciała by ktokolwiek – nawet ona – nią manipulowała. Pierwszy raz stresowała się przed takim wystąpieniem. Pierwszy raz czuła w sercu dziwny ciężar tremy.
W końcu kurtyna rozchyliła się ukazując małą kukiełkę zdziwionej publiczności.
Poruszyła się lekko wśród dźwięków włączonego wcześniej fortepianu. Stanęła, wpatrzona w ciekawych widzów. Nagle pośpiesznie ukłoniła się i muzyka zamarła.
Uciekała, czując, że przebycie długiej hali zajmuje miliardy sekund, podczas których fala szeptów raziła ją w plecy. Ostatnią rzeczą, którą zobaczono, była samotna kukiełka upadająca w krąg światła przywejściowej lampy. Nikt jej nie podniósł.
***
Stała przed lustrem patrząc na dwie srebrne smugi ciągnące się jej od kącików oczu aż po brodę. W każdej komórce swojego ciała czuła palące upokorzenie. Był już dzień, tak samo upalny i tak samo codzienny, jak poprzedni. Ona tylko stała i patrzyła.
Potem rozległy się dźwięki fortepianu. Zdrętwiała, poznając wczoraj puszczoną melodię. Rozejrzała się, ale nie zlokalizowała źródła muzyki. Powoli podeszła do okna i zerknęła na nieograniczony, głęboki błękit nieba. Lekko uniosła kąciki ust. Zapanowała cisza.
Pobiegła po porzuconą lalkę, otrzepała jej sukienkę i uszyła nową. Błękitną.
A potem zaczęła żyć z ludźmi.
Dobre, jak dla mnie.
''swoje życie na śpiew czy taniec, albo tacy, którzy nie mogą żyć bez teatru. '' - poświęcają życie dla śpiewu czy tańca, a nie ''na''.
Tak wymądrzam się, a powinnam zapytać - interesują cię jakieś sugestie, czy postanowiłaś uczyć się sama? Mogę wrócić z poprawkami, ale nie zamierzam się nikomu 'wpychać z butami'' do tekstu.
Jeśli chodzi o wrażenie ogólne - zdecydowanie tekst mnie nie powalił, ale życzę ci powodzenia w drodze, na którą wkroczyłaś i dużo pomysłów na nowe teksty.
Bezduszna - przeczytałam pierwsze zdanie kilka razy i stwierdziłam, że nic mi w nim nie przeszkadza. Nie będę go zmieniać. Opis woni faktycznie jest nieco zagmatwany, w wolnej chwili nad tym popracuję. Jeśli zaś chodzi o "poświęcanie życia dla czegoś", wydaje mi się, że forma "na", też jest poprawna, aczkolwiek pewna nie jestem i dla świętego spokoju zmodyfikuję ten fragment.
Sugestie jak najbardziej mnie interesują, sama będę tylko powielać i utrwalać swoje błędy. Dzięki za ocenę (: W przyszłości postaram się stworzyć coś lepszego. Dopiero zaczynam, mam niewiele lat i będę się szkolić.
Ogólnie jestem na tak. Tekst ma potencjał(a może raczej twórca ma potencjał). :)
Poprawiłam to, co zapowiedziałam.
Interpunkcja nie jest moją mocną stroną. także faktycznie mogły znaleźć się błędy.
Dzięki za ten potencjał, miło mi (:
PS. Niedługo wrócę i wyszczególnię co mi się nie podoba.
Dzięki za uwagę poświęcaną mojej pracy.
Potem jest ''najdoskonalszy pomysł'', a następnym zdaniu znów ''pomysł''. Zamień jeden na ''konspekt'' lub jakiś inny synonim.
''wypadł na świat, tak jak to planowała'' - wywal ''tak'' albo ''jak'', zdanie wciąż zachowana sens, a będzie bardziej ''płynne'' w czytaniu.
''kupowała od jej kilkuletnich znajomych'' - napisz po prostu ''kupowała od znajomych''
W tym samym zdaniu masz dwa razy ''które''. Po ''oczy'' postaw kropkę i od ''zawsze'' zacznij nowe zdanie. Z kolejnego zdania wyrzuć ''im'', to wynika z kontekstu.
''To była jedna z dwóch rzeczy(...) - lepiej brzmi ''była to''
''niektórzy dorośli i większość[...]'' - kilku dorosłych.
''sama myślała nad scenariuszami i sama wcięlała je w życie'' - sama wymyślała scenariusze i wcięlała je w życie. Będzie lepiej i bez powtórzeń.
Z kolejnego zdania spokojnie możesz usunąc myślnik. ''A tak przynajmniej'' - wyrzuć ''a'.
Potem masz zdanie rozpoczynające się od ''dziś'', które to pojawia się dwa razy. Drugie wyrzuć, albo nawet oba.
''Patrząc się na wyblakłe zdjęcie'' - może być bez ''się''.
''(...)barwił go na kolory tęczy'' - nadawał mu barwy tęczy''
Przemyśl to, a wrócę z drugą częścią moich propozycji.
''kontemplowała i dopracowywała'' - ''kontemplowała dopracowując''
''cykały w rytm moreli barwiącej niebo'' - SZTUCZNE to jak cholera
''skropiony rosą wieczór, posłaniec'' - myślnik pasuje bardziej, niż przecinek
''w rękach trzymała samą siebie'' - '' w dłoniach'' brzmi lepiej, po ''siebie'' możesz postawić kropkę.
''(...)na tle zapadającej ciemności. Ciemne(...)'' - trochę to bez sensu, usuń powtórzenie zamieniając ciemność na coś innego
''omijając salon, w którym[...]- tekst cierpi na nadmiar słowa ''którym(/który/która), zrób coś z tym. Koniecznie!
''ona przygotowywała nocny spektakl'' - w Twojej opowieści jest też za dużo tego ''ona''. Przemyśl to zdanie.
''wśród zainteresowanych i niedługo'' - bez ''i''. zamiast tego kropka.