Jacek

A Zet

 

 

I

 

     Dzień był tak samo leniwy, jak ja. Mimo wczesnej pory wyczuwalny był już czerwcowy upał, dzięki któremu spod mojej dżokejki wypływały maleńkie kropelki potu. Leniwe drzewa nie poruszały nawet jednym liściem, chociaż wszystkiemu pewnie winny był wiatr, któremu nie chciało się nawiedzić Tarnowskich Gór. Kierowcy prowadzili swoje samochody wyjątkowo powoli i niezgrabnie, nawet wystawione na zewnątrz łokcie nie dodawały im klasy. Wyjątek stanowili ci, którzy mogli pochwalić się automatyczną klimatyzacją, która z roku na rok stawała się coraz bardziej zbawienna. Ci, zza zamkniętych szyb samochodów, ujawniali jakby z przekąsem swoje promienne uśmiechy. Ba! Mężczyźni zdawali się być staranniej ogoleni, a kobiety piękniej umalowane. Dobrze wiedziałem, że to tylko złudzenie, ale mimo tego czułem do „ludzi z klimą” pewnego rodzaju pogardę.
     Nie miałem więcej czasu na obserwację otoczenia, w ciągu pięciu minut musiałem dojść do szkoły. Pani od chemii, o bardzo wdzięcznym nazwisku Nauczka, bardzo, ale to naprawdę bardzo, nie lubiła spóźnialskich uczniów.
     – Szlag by to jasny… – spoglądnąłem na zegarek i przyśpieszyłem kroku. Zdawałem sobie sprawę, że choćbym nie wiem jak szybko biegł, to i tak będę spóźniony. Liczyła się jednak każda sekunda. Nauczka czekała na każdej przerwie pod drzwiami tylko po to, by otworzyć je wraz z dzwonkiem. Każdy, kto wszedł do klasy po niemal rytualnym zamknięciu drzwi, musiał zmierzyć się oko w oko z Nauczką.
     Wtedy czekało to i mnie.
     Spocony dobiegłem do klasy, niepewną ręką otworzyłem cicho drzwi i wszedłem do środka.
     – Przepraszam za spóźnienie – powiedziałem stanowczo. Nauczka nie okazywała szacunku niepewnym siebie ludziom. Wiedziałem o tym, dlatego wszystko mówiłem pewnym głosem.
     – Dlaczego się spóźniłeś, Lipski? – warknęła.
     – Ponieważ za wolno szedłem, pani profesor.
     – Dwie sprawy. Pierwsza to taka, że nie zaczyna się zdania od ponieważ. Co masz z polskiego? – zapytała poważnie. Odpowiedziałem niemal błyskawicznie:
     – Czwórkę.
     – Już ja się postaram, żebyś dostał co najwyżej dopuszczający. Druga sprawa to taka, że wolny chód nie jest usprawiedliwieniem. Jeśli chodzisz zbyt wolno, żeby zajść do szkoły na czas, zacznij wstawać wcześniej. Zrozumiałeś?
     – Zrozumiałem.
     – Siadaj, Lipski. Tracę za dużo cennego czasu na moralizowanie twojej nieidealnej osoby – obróciła się w stronę tablicy i zapisała temat.
     To była kolejna, nudna lekcja chemii.
     Właściwie cały dzień był nudny. Tak jak każdy inny od chwili moich urodzin. Wszystko było po prostu niegodne mojej uwagi i czasu. Nie potrafiłem zainteresować się chemicznymi reakcjami, matematycznymi zawiłymi działaniami, wkurzało mnie pisanie wypracowań na polskim, nie cieszyłem się nawet na WF.
     Czy znasz kogoś, o kim mógłbyś powiedzieć, że jest tak nudny, jak flaki w oleju? Uczniowie z mojej klasy znali. Nazwali mnie Flaczkiem, bo za długo było im mówić Flaczek w oleju. To jest dopiero oryginalna ksywka... Szczerze mówiąc, miałem to w dupie. Swego czasu nazywali mnie nawet ciotą, pedałem, tępakiem, reszty nawet nie potrafię wymówić. Zwracali się tak do mnie tylko dlatego, żebym w końcu na kogoś spojrzał, podał mu rękę, zagadał o dupie maryni, pocisnął jakieś ploty, pogadał bez sensu o głupich, niemających znaczenia sprawach. Ale ja byłem zbyt stanowczy. Zatraciłem się w swojej nudzie do takiego stopnia, że z czasem dzień zdawał mi się dłużyć w nieskończoność, a pojedyncza lekcja w szkole ciągnęła się godzinami.
     Dużo rzeczy mnie żenowało i irytowało, ale ze względu na swoje usposobienie nie pokazywałem tego, bo... po prostu mi się nie chciało. Mieszkałem na Śląsku, wszyscy wokół mnie godoli po śląsku. Nie wiem jak to się stało, ale mimo tego, że urodziłem się na Śląsku i mieszkałem na osiedlu w mieście Ślązaków, to ichniejsza tradycja i gwara była dla mnie zupełnie obca. Mało tego, ja naprawdę nie znosiłem tego akcentu, który według mnie brzmi bardzo wulgarnie, a ludzie, którzy go używają, akcentują wyrazy w taki sposób, jakby mieli do wszystkich wieczne pretensje. Dlatego wolałem milczeć, niż wysłuchiwać czyichś wywodów o autonomii Śląska, bo ten temat nie schodził Ślązakom z ust. Wspominali o tym nawet podczas rozmów o pogodzie, pracy, czy kościele.
     Ale powracając do tamtego dnia...
     Jak już wspomniałem, dzień w szkole dłużył się bardziej, niż kiedykolwiek. Żar lał się z nieba, słupek rtęci stanął na trzydziestej czwartej kresce. Tamtego dnia nie tylko ja byłem leniwy i ociężały, przy tak wysokiej temperaturze nawet nauczycielom nie chciało się pracować.
     Pamiętam, jak siedziałem na polskim. Cała klasa mniej lub bardziej zaangażowana była w rozmowę z polonistką o jakimś wierszu futurystów, dla mnie zupełnie bezsensownym i frajerskim.
     Nagle usłyszałem pytanie:
     – Jak myślisz, Jacku, dlaczego podmiot liryczny niesie but w butonierce?
     Zaskoczony tym, że polonistka zdecydowała się zadać pytanie akurat mnie, podczas gdy chmara zaangażowanych uczniów otaczała ją ze wszystkich stron, usiadłem prosto, odchrząknąłem i zacząłem udawać, że szukam odpowiedzi. W tym samym momencie po klasie rozbiegł się odgłos syreny pogotowia. Najpierw jednej, potem drugiej i trzeciej. Po kilku sekundach ulicą przemknęły kolejne ambulanse, naliczyłem ich dokładnie dziesięć. Kiedy szkołę minął ostatni hałasujący samochód, zadzwonił dzwonek, czyli moje wybawienie.
     Lekcje skończyły się. Nareszcie mogłem iść do domu.
     Mimo radości, że nie musiałem wysłuchiwać już tego nauczycielskiego bełkotu, wlekłem się jeszcze wolniej, niż rano. Szedłem chodnikiem, trzymając się prawej krawędzi, nie chciałem utrudniać drogi biegnącym na dworzec ludziom. Nauczyła mnie tego praktyka.
     Coś mnie natknęło i tamtego dnia zatrzymywałem się przy każdej z czterech tablic ogłoszeniowych. Tam, jak zwykle, wisiało kilka plakatów klubu muzycznego, ogłoszenia w sprawie pracy, ktoś chciał sprzedać węgiel, ktoś inny kupić drewno na opał, reklamowali się również lekarze i nieprofesjonalni nauczyciele języków. Na każdej tablicy znajdowała się także reklama pewnego zakładu pogrzebowego. Marketingowiec, czy jakaś inna odpowiedzialna za reklamy osoba, zdecydował się na kolorowy plakat z powyginaną czcionką, na którym szczególną uwagę przykuwał napis: AUTOMATYCZNE SPUSZCZANIE DO MOGIŁY.
     Zastanawiałem się wtedy, czy to naprawdę jest takie istotne, czy nieboszczyka leżącego w trumnie spuści do mogiły jakiś automat, czy kilku mężczyzn? Kogo to, do cholery, obchodzi? Kto normalny szukałby specjalnie takiego zakładu pogrzebowego, który zaoferowałby mu automatyczne spuszczanie do mogiły jego matki, albo ojca? Wyobraziłem sobie taką sytuację, kiedy to przyjaciółka owdowiałej kila dni wcześniej kobiety podchodzi do niej i mówi ze wzruszeniem: „To był naprawdę piękny pogrzeb. Twój mąż został pięknie spuszczony do mogiły. Automat spisał się rewelacyjnie.”
     Ta, według mnie, idiotyczna reklama, za którą jej stwórca powinien się wstydzić, nie dawała mi spokoju przez całą drogę powrotną. Zastanawiałem się, jak głupim trzeba być, żeby za atut swojego zakładu podawać... wiadomo co.
     Dochodząc do domu zauważyłem, że przed domem nie było samochodu taty. To było dosyć dziwne, ponieważ wracał on z pracy o czwartej, a było już wpół do piątej. Od razu pomyślałem, że pewnie powrócił do starych zwyczajów, kiedy to po pracy jeździł z kumplami do któregoś z ich domu i tam, chowając się w piwnicy, chlali wódę litrami. Jeśli ojciec nie wracał do godziny ósmej, mama jechała po niego swoim samochodem, przebierała nachlanego męża w piżamę i kładła go spać jak małe dziecko. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego to robiła. Osobiście wstydziłem się wtedy takiego ojca, który w dupie miał rodzinę i większość pieniędzy, zarobionych przez siebie, przepijał. Zresztą, ojciec pracował w budowlance, a każdy dobrze wie, jakie panują tam zwyczaje. Tym bardziej, kiedy ma się swoją firmę, można sobie pozwolić na więcej, dużo więcej. Ojciec przywoził codziennie swoim pracownikom po kilka piw, żeby pracowało im się lepiej. Miał nadzieję, że dzięki temu uzyska lepsze rezultaty. Jak nie trudno się domyślić, mylił się. Rozpił swoich pracowników do tego stopnia, że ich wydajność i dokładność wykonywanej pracy spadła co najmniej o połowę. Zaczęli tracić zlecenia, firma skazana była na bankructwo. W końcu ojciec zrozumiał, co robił źle i z dnia na dzień zmienił zwyczaje panujące do tamtej pory wśród jego pracowników. Na początku było jeszcze gorzej, niż wcześniej. Pracownikom nie podobało się to, że ojciec zabronił im spożywania alkoholu, nawet tego niskoprocentowego, przez co zaczęli pracować zbyt wolno. Z czasem jednak, zmotywowani wyższą pensją, przyłożyli się do swojej pracy i zaczęli uzyskiwać przyzwoite wyniki. Zleceniodawcy byli bardzo zadowoleni i polecali ich innym ludziom, którzy mogli załatwić mojemu ojcu nowe remonty. W taki sposób firma stanęła na nogi i ojciec zaczął przynosić do domu nie mniej, niż dziesięć tysięcy miesięcznie.
     Mama również miała dobrą pracę, niestety jedynie pod względem wynagrodzenia. Co miesiąc zasilała rodzinny budżet mniej więcej taką samą sumą pieniędzy, jak tata. Co z tego, skoro po powrocie do domu ciągle wisiała na telefonie, tłumaczyła podwładnym kila razy co i jak mają zrobić. Ciągle ślęczała nad jakimiś dokumentami, miała ich tak wiele, że nie potrafiła utrzymać ich w porządku. Nawet ja kilka razy przeczytałem jakieś dokumenty oznaczone pieczęcią TAJNE.
     Tamtego dnia mama była już w domu, zazwyczaj kończyła pracę o trzeciej.
     – Wróciłem! – krzyknąłem wchodząc do domu. – Gdzie jest tata?
     – Nie wiem, nie wrócił jeszcze – odpowiedziała obojętnie.
     – Dziwne, nie? Zawsze był w domu o czwartej.
     – Może robi zakupy? Wspominał wczoraj, że musi kupić żarówkę.
     – Żarówki ma na budowie, mamo – powiedziałem zażenowany. – Po co miałby kupować ją w sklepie?
     – Nie wiem, Jacek, nie męcz mnie teraz.
     Stara śpiewka mojej mamy. Nie męcz mnie, nie przeszkadzaj, nie mów do mnie, zajmij się sobą... I dodawała to niezwykle irytujące słowo teraz, jakby normalnie było inaczej.
     Poszedłem wtedy na górę, do swojego pokoju. Włączyłem komputer i zacząłem serfować po Internecie z nadzieją, że znajdę coś ciekawego. Niestety, tak jak szkoła, tak i Internet okazał się być nudny.
     – Chodź na obiad! – zawołała po chwili. Nie oponowałem, mój żołądek był kompletnie pusty już od południa. Zasiadłem przed talerzem wypełnionym makaronem i sosem. Spaghetti. Już czwarty raz w tym tygodniu.
     – Znowu spaghetti? – zapytałem rozczarowany.
     – Nie miałam czasu na nic innego. Czeka mnie dziś dużo pracy.
     – Jak zwykle.
     – Taka praca, synu. Przynajmniej nie brakuje nam pieniędzy.
     – Pieniądze pieniędzmi, a my? Dlaczego... – przerwałem, bo mama odebrała telefon z pracy. Zacząłem jeść, ale tylko dlatego, że byłem głodny. Makaron wychodził mi już bokiem.
     Mama odłożyła telefon. Próbowałem dokończyć:
     – Dlaczego cięgle mówisz tylko o pieniądzach? Przecież...
     Telefon znów zawibrował. Mama zaczęła rozmawiać z jakimś durniem ze świata biznesu, zamiast ze mną. Wtedy, już wkurwiony, odszedłem od stołu. Ona nawet nie zareagowała.

     Poszedłem do siebie, położyłem się na łóżku i założyłem na uszy słuchawki za osiemset złotych, które mama kupiła mi z nadzieją, że przestanę mieć pretensje o bierność naszej trzyosobowej rodziny.
     Zacząłem słuchać muzyki.
     Jednak nawet muzyka szybko mi się znudziła. Po kilkunastu minutach zdjąłem słuchawki i zszedłem na dół, żeby zjeść coś, co nie jest zrobione z makaronu. Mama siedziała przy stole, wpatrzona była w jeden punkt. Trzymała w ręku telefon i była przerażająco spokojna. Zdziwiło mnie to, ponieważ nawet na wakacjach nie potrafiła się wyluzować.
     – Co się stało? – zapytałem, przeczuwając coś złego. Mama nie odpowiedziała, tylko spojrzała się na mnie litującym wzrokiem. W jej oczach pojawiły się jej łzy. Domyślałem się, że coś złego stało się z tatą, więc powtórzyłem pytanie. Mama wystukała jakiś numer na klawiaturze telefonu i zaczęła z kimś rozmawiać:
     – Cześć, czy mogłabyś wziąć za mnie jutrzejszą zmianę? Tak? Dziękuję ci, doceniam to. Jestem twoją dłużniczką. Do zobaczenia, dzięki jeszcze raz.
     – Mamo... – przypomniałem swoją obecność. Ona znów zaczęła wybierać numer telefonu. Podszedłem do niej, wyrwałem telefon z dłoni i wyrzuciłem go przez okno, które zawsze było otwarte w tak gorące dni, jak tamten.
     Spojrzała się na mnie tępo i wsunęła dłoń do kieszeni, wyjmując po chwili następny telefon. Powtórnie wytargałem go z jej dłoni, tym razem roztrzaskując o podłogę i miażdżąc go stopą. Moja własna matka doprowadzała mnie do furii.
     – Co się stało!? – krzyknąłem.
     – Tata leży w szpitalu – odpowiedziała spokojnie, patrząc na roztrzaskaną komórkę.
     – Jezu...
     – Muszę jechać do szpitala.
     – Poproś sąsiadkę, lepiej nie prowadź samochodu... – zaproponowałem. Mama zgodziła się i wyszła z domu. A mnie przypomniała się reklama na tablicy ogłoszeń: automatyczne spuszczanie do mogiły.

 

II

 

     Reklama po raz kolejny nie dawała mi spokoju. Ciągle wyobrażałem sobie pogrzeby, na których ludzie z radością obserwują automatyczny proces spuszczania trumny do mogiły. To felerne hasło naprawdę mnie wkurzało, choć jeszcze mnie nie dotyczyło.
     Mama wróciła dość szybko. Usiadła obok na skórzanej sofie i przytuliła mnie. Zaczęła szlochać. Po dłuższej chwili powiedziała cicho załamującym się głosem, że tata zmarł w szpitalu. Zacząłem wypytywać ją jak to się stało i dlaczego właściwie tam trafił. Odpowiedziała, że ojciec został bardzo ciężko ranny w wypadku samochodowym. Oprócz niego, w szpitalu zmarło aż dziewięć innych osób.
     – Wypadek zdarzył się po południu, około piętnastej.
     Wtedy przypomniało mi się dziesięć karetek pogotowia, przejeżdżających obok mojej szkoły. Dziesięć karetek – dziesięć ofiar. Zacne żniwa.
     Ta wiadomość dochodziła do mnie kilka godzin. Najbardziej przeżywałem ją pierwszy dzień. Nie płakałem przy mamie, nie chciałem potęgować jej smutku. Po pierwszej dobie uspokoiłem się, nie myślałem dużo o ojcu.
     Aż do pogrzebu.
     W załatwianiu tej najsmutniejszej ceremonii nie angażowałem się ani trochę. Nawet nie wiem, czy mama wzięła to w swoje ręce.
     – Jacek, zejdź już na dół! – krzyknęła do mnie.
     – Idę! – schodząc po schodach poprawiłem jeszcze krawat i pokazałem się mamie. – Może być?
     – Ładnie.
     – Ty też pięknie wyglądasz, mamo.
     Do kościoła zawiozła nas sąsiadka, która obecna była później zarówno na mszy, jak i podczas samego pochówku. A aucie panowała kompletna cisza. Ja, jak zwykle nie miałem nic do powiedzenia, sąsiadka nie wiedziała do końca, co wypada powiedzieć, a co nie. Mama była zbyt zajęta, żeby zawracać sobie głowę jakimiś rozmowami. Ciągle głęboko przeżywała śmierć taty.
     Do kaplicy nie wszedłem, nie było mi to potrzebne. Mama od razu rozpłakała się rzewnie, jak tylko tam weszła. Ja stałem kilkanaście metrów od kaplicy, nie zamierzałem patrzeć na bladą i zapadniętą twarz ojca. Przechodzący obok ludzie patrzeli się na mnie dziwnie, pewnie zastanawiali się, dlaczego nie stoję z matką przed trumną i nie wpatruję się bez sensu w ciało ojca, przypominając sobie najszczęśliwsze chwile życia, paradoksalnie jednak pogłębiając tylko poczucie smutku. Jak zwykle, ludzi miałem gdzieś.
     Jeżeli stałbym wtedy przy mamie, przypomniałbym sobie wszystko to, czego nie chciałem pamiętać. Po co miałbym wspominać wieczory, kiedy mama opiekowała się napierdolonym niemal do nieprzytomności ojcem? Po co miałem przypominać sobie fakt, że ojciec nie miał ani jednego dobrego nawyku, a każdy kolejny kierował naszą rodzinę w kierunku nieszczęścia? Chlanie wszędzie, gdzie popadnie i z byle oprychem nie przyniosło nam chluby w mieście. Nie raz, nie dwa byłem przezywany przez rówieśników z powodu zachowania ojca. Niektórzy nawet nie mogli się za mną zadawać, bo ich rodzice nie chcieli, żeby ich dzieci kolegowały się dzieckiem z, jak to ładnie nazywali, patologicznej rodziny. Niby problem od kilku lat nie istniał, ale niesmak pozostał do dziś.
     Kiedy ojciec skończył z nałogowym piciem, przez pierwsze tygodnie było gorzej, niż za czasów, kiedy chlał. Na początku ojciec wszczynał z głodu alkoholowego wiele awantur dziennie, miał pretensje o byle błahostki. Wkurwiał się o to, że talerz jest nie umyty, stuł nie wyczyszczony, buty nie ułożone, że telewizor za głośno gra... wszystko to było tylko pretekstem, żeby z udawaną wręcz złością wyjść z domu i w piwnicy wypić kilka piw, czy setkę wódki. Mama o tym nie wiedziała i nie wie do teraz, ale ja podglądałem go czasem podczas tych piwnicznych posiedzeń. Właściwie wtedy zrozumiałem, że mój ojciec był słaby, nie potrafił rządzić i kierować swoim własnym ciałem, był po prostu cholernie słaby. Po prostu przykład przereklamowanej dorosłości.
     Czasem myślę, że był dla mnie tylko znajomym, którego nie lubiłem. Ale prawda jest taka, że nigdy nie dał mi powodów do tego, żebym go pokochał.
     Ja nie mam sobie niż do zarzucenia.

     Pogrzeb przebiegł szybciej, niż mogłem sobie to wyobrazić. To straszne, ale nie uroniłem podczas niego ani jednej łzy. Nie czułem smutku, tylko ulgę, jakby ktoś przejął ode mnie kilkudziesięcio kilogramowy plecak. Nawet patrząc na zalaną łzami matkę, myślałem sobie, dlaczego właściwie tak płacze. Nigdy nie spędzali ze sobą dużo czasu, tata w garażu grzebał w silniku, mama zasypana dokumentami non–stop coś liczyła i do kogoś dzwoniła. To była nasza codzienność.
     Mama nigdy nie powiedziała mi, kim był dla niej mój ojciec. Ja z kolei nie zamierzałem siedzieć cicho. Kiedy po kilku tygodniach widziałem ją cały czas niezdatną do życia, przybitą i smutną, musiałem jej powiedzieć coś, czego później żałowałem.

III


     Tamte wakacje były dla mnie najgorsze. Mama stwierdziła, że nie możemy nigdzie wyjechać, bo nie wypada. Była strasznie uparta i, o dziwo, sama w tym przekonaniu. W lipcu odwiedziła nas cała rodzina, nawet ta najdalsza, której nie znałem. Wkurzało mnie to, że śmierć musiała okazać się konieczna, żeby rodzina stała się rodziną. Jeszcze bardziej irytujące jest to, że byli oni tylko z nami przez kilka miesięcy, kiedy człowiek musi radzić sobie ze smutkiem i żalem.
     Wszyscy namawiali moją mamę, żeby wyjechała ze mną na jakiś dłuższy wypoczynek. Wymieniali Grecję, Włochy, Bułgarię i jej słynne Złote Piaski, a za alternatywę podawali polskie Bieszczady i Zakopane. Ona była jednak nieugięta: „Nie wypada i koniec.”
     Żałoba na pokaz to kolejna rzecz godna pogardy. Kiedyś usłyszałem, że powinna być ona reprezentowana sercem, a nie ubraniami i zachowaniem. Po co ci czarny kolor, ciągłe zamartwianie się i siedzenie w domu? To przecież nikomu jeszcze nie pomogło.
     Był wrzesień, czyli ponad dwa miesiące po śmierci taty. Rodzina przestała się już zjeżdżać, zaproszenia na kilkudniowe odwiedziny dawno wygasły, a nowe jakoś nie przychodziły. Normalka, schemat ludzkiej sztuczności.
     Mama wciąż była niezwykle przybita, jak na tak długi okres po śmierci. Pewnego dnia, korzystając z chwili spokoju, usiadłem obok niej i zaczęliśmy rozmawiać.
     – Widzę, że się zamartwiasz – zacząłem.
     – Wszystko jest w porządku, synu – wymusiła uśmiech.
     – Przecież widzę, że nie. Coś leży ci na sercu.
     – Wydaje ci się...
     Denerwowało mnie, kiedy ktoś ściemniał w oczywistych sprawach.
     – Nie kłam, mamo. Od śmierci taty nie jesteś sobą, zmieniłaś się. Wszystko robisz o wiele wolniej, dużo czasu spędzasz w domu, nie gotujesz obiadów... Chcę ci pomóc.
     – Nie wspominajmy teraz taty, proszę cię.
     – Dlaczego? Przecież ty ciągle o nim myślisz, co za różnica, czy zrobisz to po cichu, czy głośno?
     – Jest duża różnica! – zaczęła się denerwować.
     – Ja nie widzę żadnej.
     – Bo nie jesteś uczuciowy!
     – Jaki? – zdziwiłem się. – To, że nie płaczę, wcale nie oznacza, że nie przeżywam śmierci taty – nie mogłem powiedzieć jej prawdy.
     – Był dobrym ojcem i mężem – stwierdziła stanowczo. Przez chwilę nic nie mówiłem, powtarzałem tylko w myślach: był dobrym ojcem, dobrym ojcem, dobrym ojcem...
     Z każdym kolejnym powtórzeniem coraz bardziej nie zgadzałem się z tą opinią.
     – Nie był ani dobrym ojcem, ani dobrym mężem – powiedziałem najbardziej stanowczo, jak tylko potrafiłem. Lekcje u pani Nauczki na coś się przydały.
     Mama spojrzała się na mnie jak na szaleńca. A ja nie mogłem się już wycofać:
     – Nie pamiętasz już, jak jeździłaś po niego, kiedy nie potrafił utrzymać się na własnych nogach? Ile razy sprzątałaś w samochodzie jego rzygi? Ile litrów wódy wychlał za twoimi plecami? Co on takiego wniósł do naszej rodziny, co? Przecież żaliłem ci się za czasów podstawówki, że dzieci przezywają mnie od najgorszych z powodu ojca! Mówiłem ci nie raz! A jak on na to zareagował?! Poszedł do szkoły i zrobił nie mniejszą awanturę niż te, które urządzał nam w domu! Później nie byłem już tylko synem pijaka, ale pijaka–awanturnika! Wstyd! Wstydź się, że zawracasz sobie głowę jaką gnidą, jak on! Zamiast wziąć się w garść, zaniedbujesz dom i pracę, nie wspominając już o mnie! Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego tak bardzo ci go brakuje. Przecież każdy z nas żył swoim życiem...
     Mama wciąż patrzała się na mnie z niedowierzaniem. W końcu, roniąc łzy, powiedziała cicho:
     – Mówisz tak, bo nie potrafisz poradzić sobie z jego nieobecnością.
     – Nie, mamo. Mówię tak, bo taka jest prawda. Brzydziłem się tym człowiekiem, nie mógł być dla mnie wzorem, rozumiesz? Ja go nawet... – zawiesiłem się. Tego już naprawdę nie chciałem powiedzieć.
     – Ty go nawet co...!? – wiedziała, co mam na myśli. Mimo tego dokończyłem.
     – Był dla mnie obcy, rozumiesz? Nie kochałem go, ani nie szanowałem i nie zamierzam robić tego na siłę po jego śmierci. Taka jest przykra prawda i musisz ją zaakceptować.
     – Dość! Dość! – krzyknęła i wyszła z domu.
     To byłem właśnie ja. Dobrze wiedziałem, że jeśli powiem matce to, czego nie powinienem, nikomu nie wyjdzie to na dobre. Mimo tego nie potrafiłem trzymać jęzora za zębami.
     To było dla mnie zbyt trudne.

IV

 

     Tego dnia, kiedy wykrzyczałem mamie w twarz całą prawdę, przyjechała do nas babcia. Weszła ona do domu około godzinę po wyjściu mamy. Przywitałem się z nią serdecznie i robiłem dobrą minę do złej gry.
     Babcia jako jedyna była tego warta.
     Teraz już wiem, po tylu latach przemyśleń i analiz, że babcia była dla mnie kimś więcej, niż tylko babcią. Była moim ojcem i matką, ciotką i wujem, była po prostu wszystkimi. Była też rozmową, współczuciem, zrozumieniem, uwagą, podczas gdy rodzice dawali kasę. Tylko kasa! Drogie komputery, elektroniczne gadżety, markowe ubrania, rowery, wspomniane wcześniej słuchawki – to wszystko miało dawać mi zajęcie, żebym nie truł im dupy. Oni mieli swoje wartości – matka zajmowała się pracą, a tata swoimi niepoprawnymi hobby, jak choćby chlanie w piwnicy...
     Te wszystkie przedmioty miały mnie przekupić, były narzędziami w procesie prania mózgu.
Babcia mnie od tego wyzwoliła. Mieszkała w Gliwicach, więc dojazd do niej nie stanowił problemu. Półtora godziny jazdy autobusem nie było wysoką ceną za dotarcie do oazy spokoju.
Rzadko kiedy babcia nas odwiedzała, właściwie to ja jeździłem do niej w prawie każdą sobotę. Była to jedyna czynność, którą chciało mi się robić, czasem wyjeżdżałem do niej nawet w piątek po szkole i wracałem w niedziele wieczorem. Babcia zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli by do nas przyjechała, zastałaby zapracowanych rodziców i dziecko, które nie wie co ze sobą zrobić. A ponieważ mieszkała sama, bo dziadek zmarł już przed moimi narodzinami, ogromnie cieszyła się z moich odwiedzin. Nie lubiła spędzać czasu samotnie.
     Oboje czerpaliśmy korzyści.
     – Gdzie jest mama, wnusiu? – zapytała nie ściągając kurtki.
     – Nie wiem, wyszła gdzieś godzinę temu. Słuchaj, babciu... – zacząłem od razu. – ...mama zabrała klucze, więc tak sobie pomyślałem.... może pojechalibyśmy do ciebie, co? Wrócę w niedzielę.
     – Jesteś pewien?
     – Tak.
     – To napisz chociaż wiadomość dla mamy, żeby się nie zamartwiała.
     Karteczkę przykleiłem na lustrze i razem z babcią wyszliśmy z domu. Byłem pewien, że dla mamy dwa dni spokoju mogły być zbawienne.
     Piątek i sobota przebiegły zwyczajnie. Odpoczywałem od roztargnionej mamy, ona zaś odpoczywała ode mnie. Miałem szczerą nadzieję, że podczas mojej nieobecności przemyślała sobie wszystko na nowo, podsumowała dotychczasowe życie i wyciągnęła odpowiednie wnioski. Nie uśmiechało mi się być niewdzięcznym synem, który wypiął się w stronę swojej rodziny. Jednocześnie byłem zły na siebie i na nią. Ja powinienem ją wspierać i udawać, że wszystko jest ok, powinienem sprawiać pozory chociaż niewielkiego cierpienia. Ona powinna była pokazać, że jest dorosła, że mimo straty męża potrafi żyć dalej.
     Ani ja, ani ona nie pokazaliśmy klasy. Spieprzyliśmy sprawę.
     Babcia nic nie podejrzewała. Myślała, że wszystko jest w miarę w porządku. Nie wypytywała mnie o stan mamy, nie pytała ile razy byliśmy na cmentarzu. To się nawet dobrze złożyło, bo żeby jej nie zdenerwować, musiałbym skłamać...
     Tak jak ustaliśmy, wróciłem w niedzielę przed dziesiątą z nadzieją, że mama odwołując się do starych zwyczajów, ugotowała rosół i prawdziwie śląskie drugie danie. Myliłem się.
Kiedy otworzyłem drzwi, zauważyłem karteczkę przypiętą na lustrze, a na niej wiadomość: Pojechałem do babci, wrócę w niedzielę. Zdziwiłem się, że mama pozostawiła ją na miejscu. Przez chwilę nawet zastanowiłem się, czy mogła przeoczyć moją wiadomość, ale to było wręcz niemożliwe.
     Niepewnym krokiem poszedłem do kuchni i od razu zaskoczył mnie idealny porządek. W kuchni nigdy nie było tak czysto. Blaty były zupełnie puste, w pułkach wszystko było nienagannie poukładane, zlew wyszorowany, okap odtłuszczony... Nie można było znaleźć ani grama kurzu.
     Czyżby mama starając się zapomnieć o troskach, wysprzątała cały dom? Na to wyglądało. Przechodząc do następnych pomieszczeń, spotykałem równie nienaganne wnętrza. Wszystko poustawiane było na swoich miejscach, jakby dom przygotowany był do oprowadzania potencjalnych najemców.
     To mnie trochę przerażało.
     Ostatnim pokojem, do którego wszedłem w poszukiwaniu mamy, była sypialnia rodziców, wtedy już tylko jej własna. Tak, jak w poprzednich pomieszczeniach, była ona wysprzątana na błysk, oprócz jednego miejsca.
     Na biurku stał włączony laptop, a obok niego leżało kilka papierów. Usiadłem na fotelu i spojrzałem na ekran komputera. Wyświetlona była strona banku internetowego, a dokładniej konta mojej mamy. Od razu rzucił mi się w oczy czerwony napis: Saldo na rachunku osobistym: 0,00 zł.
     Przeraziłem się, ponieważ mama nie ukrywała przede mną faktu, że razem z tatą przez lata zaoszczędzili kilkadziesiąt tysięcy złotych, a po jego śmierci konto zasiliła też kwota z ubezpieczenia na życie, która potroiła ich oszczędności.
     Zastanawiałem się, gdzie podziało się prawie trzysta tysięcy złotych. W tym celu wyświetliłem historię operacji na rachunku. Najnowszą pozycją była wypłata wszystkich pieniędzy w siedzibie banku. Mama wyczyściła konto do zera. Pytanie tylko, po co to zrobiła?

     W poszukiwaniu odpowiedzi zacząłem przeglądać papiery, leżące obok komputera.
     Jednym z dokumentów było roczne zestawienie rat kredytu hipotecznego. Wynikało z niego, że do zapłaty zostało niecałe sto tysięcy złotych. Zdezorientowany zamknąłem pokrywę laptopa i usiadłem wygodnie na fotelu. Otarłem oczy i obróciłem się na nim kilka razy.

     Musiałem uzyskać odpowiedzi na kilka ważnych pytań:
     Dlaczego mamy nie było w domu? Dzwoniłem do niej, ale telefon nie odpowiadał.
     W jakim celu mama wyczyściła konto bankowe?
     Gdzie są pieniądze?
     No i najważniejsze pytanie: co mam dalej zrobić?
     Postanowiłem przeczekać kilka godzin, mając nadzieję, że mama wróci do domu i wszystko mi wyjaśni. Poszedłem więc do kuchni, otworzyłem paczkę popcornu i położyłem się w salonie na sofie, oglądając telewizję.
     Jednak pewne wspomnienie nie pozwalało mi się odprężyć.
     Automatyczne spuszczanie do mogiły.

V


     Po trzech godzinach zacząłem się już poważnie martwić. Jednak zanim zdążyłem podjąć jakąkolwiek decyzję, do domu wbiegła babcia i krzyknęła:
     – Jacuś! Jacuś!
     Przestraszony podszedłem do niej i zapytałem:
     – Co ty tutaj robisz? Co się stało?
     – Jacuś... – babcia wyciągnęła dłonie w moją stronę, chcąc mnie przytulić. Nie oponowałem. Widząc łzy w jej oczach od razu domyśliłem się, że z mamą stało cię coś złego. Nie zadałem żadnego pytania, czekałem grzecznie na relację.
     – Wczo–wczoraj w nocy mama m–miała wy–wypadek samochodowy... – wydusiła przez łzy.
     – Skąd wiesz? – zapytałem roztrzęsiony.
     – Kilkanaście minut po twoim wyjściu zadzwonili do mnie ze szpitala, dopiero dzisiaj znaleźli jej komórkę, a w niej mój numer telefonu... Powiedzieli mi, że jeżeli chcemy się czegoś dowiedzieć, musimy jechać do szpitala, bo nie udzielają informacji telefonicznie. Wiem tylko tyle, że leży na OIOM–ie..
     – Ale gdzie?
     – W Tarnowskich Górach.
     – No to ubieram się i idziemy – powiedziałem drżącym głosem. Poszedłem do przedpokoju, zerwałem moją wiadomość z lustra i ubrałem się. Kiedy byłem już gotowy do wyjścia, zauważyłem na kredensie trzy papierowe koperty.
     – Ty je przyniosłaś? – zapytałem.
     – Nie, jak wchodziłam już tutaj leżały. Co w nich jest?
     – Nie mam pojęcia, wcześniej ich nie zauważyłem.
     Wziąłem jedną z nich do ręki i otworzyłem. Zobaczyłem w niej plik dwustuzłotowych banknotów, spiętych gumką. Spojrzałem się na babcię pytającym wzrokiem, zupełnie mnie zatkało. Ta podeszła do mnie i otwarła dwie pozostałe koperty.
     Kolejne pliki pieniędzy.
     – Co to...? Czyje są te pieniądze?
     – Nie wiem... – odpowiedziałem, starając się wyjaśnić jakoś tę sprawę. Po chwili skojarzyłem fakty. Opowiedziałem babci o wyczyszczonym koncie i kredycie.
     – To pewnie są te pieniądze – stwierdziła babcia.
     – Raczej na pewno, ale dlaczego zostawiła je akurat tutaj?
     – Jakie były inne dokumenty na biurku?
     – Nie wiem, nie czytałem. Miałem w ręku tylko te pismo z banku.
     – Trzeba je zobaczyć! Chodź na górę – powiedziała i odłożyła koperty na miejsce.
     Razem z babcią przeczytaliśmy resztę dokumentów. Wynikało z nich, że jedynymi spadkobiercami całego majątku moich rodziców jestem ja i babcia, a po jej śmierci wszystko automatycznie staje się moją własnością. Dokumenty od notariusza, które mieliśmy w ręku, miały już dobrych kilka lat. Wtedy babcia zdecydowała się powiedzieć mi coś jeszcze:
     – W takich okolicznościach nie będę już dłużej ukrywać, że mój majątek również przepisałam na ciebie.
     Zszokowany tym wyznaniem nawet nie zapytałem, dlaczego
wybrała akurat mnie. Babcia zdawała sobie sprawę, że tyle informacji w tak krótkim czasie było dla mnie trudne do przyjęcia.
     Bez słowa wyszliśmy z domu, kierując się w stronę szpitala. Podczas drogi nie odezwaliśmy się ani jednym słowem. Ja miałem swoje przemyślenia, babcia swoje. Łączyła nas jednak wspólna nadzieja, że mama przeżyje i wszystko będzie w porządku.
     Po dotarciu na miejsce okazało się, że nasze nadzieje były złudne. Lekarz z przykrością stwierdził, że obrażenia mamy okazały się być zbyt poważne. Jednocześnie zachęcił nas do odwiedzin posterunku policji, gdzie mogliśmy uzyskać więcej informacji o okolicznościach wypadku. Babcia nie chciała wysłuchiwać tak strasznych rzeczy, jednak po jakimś czasie udało mi się ją przekonać, że lepiej będzie przyjąć wszystko jednego dnia.
     Tam dowiedzieliśmy się, że samochód z bardzo dużą prędkością uderzył w przydrożne drzewo. Policjant powiedział, że na pierwszy rzut oka wyglądało to na samobójstwo, ponieważ na jezdni nie było żadnych śladów opon, które sugerowałyby gwałtowne hamowanie, lub wpadnięcie w poślizg. W grę wchodziła też usterka samochodu, jednak na oficjalne stanowisko musieliśmy poczekać, ponieważ technicy musieli dokonać niezbędnych oględzin pojazdu.
     Droga powrotna była mordęgą. Obydwoje zalani łzami wróciliśmy do domu. Nie prosiłem babci, żeby została, ona instynktownie uznała to za oczywistość. Tamtego dnia nie mogliśmy spędzać samotnie.
     Babcia była bardzo zmęczona napływem tylu złych informacji, dlatego mimo ogromnego poczucia smutku, udało jej się zasnąć przed wieczorem. Ja leżałem w swoim pokoju i rozmyślałem o mamie, spadku, babci, o dalszym życiu... Ani razu nie wspominałem ojca. Nie chciałem do niego wracać już nigdy więcej.
     Śmierć rodziców pokazała mi, jak bardzo moje uczucia do nich różniły się od siebie. Mimo tego, że z żadnym z nich nie miałem dobrych stosunków, śmierć mamy głęboko mną wstrząsnęła. Pewnie dlatego, że dzięki jej pracy nie ujawniała swoich złych cech, choćby w połowie tak beznadziejnych jak ojca. Może po prostu ich nie miała... Owszem, jako matka nie spisała się najlepiej, ale usprawiedliwiam ją ogromnym zaangażowaniem w zarabianie pieniędzy i ich gromadzenie. Tak, ojciec też dużo zarabiał, ale jego liczne wybryki przechodziły na pierwszy plan, przez co z czasem przestał być moim ojcem. Leżąc wtedy na łóżku doszedłem do wniosku, że nie muszę czekać na żadne ekspertyzy policyjne. Było dla mnie jasne, że mama odebrała sobie życie, czego dowodem było choćby wypłacenie pieniędzy, czy pokazanie mi dokumentów, które z góry wyjaśniły mi pewnie sprawy. A wysprzątany dom...? Nie mogłem odebrać tego w inny sposób... Ona po prostu chciała przekazać mi go godnie, żebym nie musiał już nic robić. Przepisała go w połowie także babci, co odebrałem jako nakaz opieki nade mną, skierowany w jej stronę. Od tamtej pory to był nasz dom. Dom, w którym codziennie po powrocie ze szkoły spotykałem moją mamę i tatę; dom, w którym znajdowałem zrozumienie, współczucie i troskę; dom, który codziennie dawał mi ciepły posiłek i zapewniał ciepłe łóżko.
     Prawdziwy dom.
     A później do głowy przychodziło mi tysiąc pytań na sekundę. Zapytałem siebie, czy gdybym trzymał gębę na kłódkę, mama popełniłaby samobójstwo...? A może to wszystko moja wina? Gdybym bardziej ją wspierał, nie dolewał oliwy do ognia... Może wtedy z czasem doszłaby do siebie?
     Nagromadzone emocje wycisnęły ze mnie litry łez.

VI

 

     Kiedy cała rodzina dowiedziała się o śmierci mamy, w naszym domu zapanował chaos, a przynajmniej tak odebrałem kilka odwiedzin dziennie. Babcia, albo nie była zdenerwowana, albo znakomicie to ukrywała. Ja nie ukrywałem. Po raz kolejny pokazałem, jaki jestem naprawdę.
     Wszystko zaczęło się od pogrzebu. Babcia zadbała o to, żeby był skromny. Namawiała mnie, żebym wszedł z nią do kaplicy i ostatni raz pożegnał się z mamą. Przekonałem ją, że żegnam się z nią każdej nocy, kiedy kładę się spać, więc nie muszę robić tego po raz kolejny wśród tylu ludzi. Zrozumiała.
     Ci, którzy obecni byli na pogrzebie ojca, znów gapili się na mnie, jak na idiotę. Pewnie myśleli, że nie mam serca. Nie pożegnał się z ojcem, nie żegna się i z matką... Nie obchodziło mnie to tak samo, jak w czerwcu.
     Pogrzeb mamy był dla mnie wielkim wyzwaniem i sprawdzianem. Dopiero tamtego dnia zrozumiałem, jak bardzo będzie mi jej brakować mimo tego, że nigdy specjalnie jej nie miałem. Wiedziałem, że pomimo wielkiego smutku mogłem liczyć na pomoc babci, która sama bardzo to przeżywała. Zresztą, dla niej byłem gotów na to samo.
     Namówiłem babcię także do tego, żeby nie organizować żadnego przyjęcia po pogrzebie. Długo nie dawała się przekonać, jednak ostatecznie przyznała mi rację. Nikomu nie było to potrzebne. Jednak ta decyzja miała swoje konsekwencje.
     Kilkanaście osób zdecydowało się łaskawie odwiedzić nas w domu.
     Wspaniale.
     Nie tracąc resztek gościnności, przyszykowałem kawę i herbatę, pokroiłem chleb, podałem sery, wędliny i inne dodatki. Zasiedliśmy przy dużym stole w salonie i rozmawialiśmy. A właściwie oni rozmawiali. Ja tylko słuchałem.
     Przez kilka godzin wspominali mamę, kiedy była młoda. Jej siostra i brat mieli najwięcej do opowiedzenia, spędzili z nią całe dzieciństwo i lata liceum. Niektóre opowieści były zabawne, więc od czasu do czasu nawet się uśmiechnąłem.
     Po jakimś czasie rozmowa zeszła na mniej zabawny temat.
     – A jak wygląda sprawa ze spadkiem? – zapytała ciotka Magda. Pytanie było skierowane do babci.
     – Bardzo jasno. Hania i Jerzy przepisali dom na Jacka i na mnie. Po połowie.
     Po tych słowach zapadła jakże wymowna cisza. Obserwując reakcję cioci i wujka wszystko było jasne. Nie mogłem się powstrzymać, wybuchnąłem śmiechem. Wszyscy patrzeli na mnie ze zdziwieniem, niektórzy z zażenowaniem. Babcia tylko warknęła do mnie:
     – Jacek...
     A ja nadal śmiałem się głośno.
     – Jacek!
     – Przepraszam cię, babciu, ale nie mogłem się powstrzymać – poprawiłem włosy, otarłem łzy i utrzymując uśmiech na twarzy, powiedziałem: – Wiem, że ciocia i wujek mieli nadzieję, że chociaż część zostanie im przepisana. Korzystając z okazji, chciałbym też przeprosić was wszystkich, że nie napijecie się, ani nie nażrecie za pieniądze mamy i taty. Muszę was zmartwić, ale nawet po, odpukać, śmierci babci, także nic wam się nie będzie należało. Decyzja moich rodziców jest jednoznaczna i niepodważalna – wszystko należy się mnie, a wam nic do tego. Możecie sobie próbować podważać testament, ale nic nie zdziałacie. Możecie mieć chrapkę na dwieście tysięcy, które mamy schowane w komodzie, ale muszę was zmartwić... Mama przygotowała je dla mnie, nie dla was. Możecie sobie wsadzić gdzieś wasze odwiedziny. Część z was widzę dopiero drugi raz, a to oznacza, że gdyby nie tragiczna śmierć moich rodziców, do tej pory bym was nie znał. A teraz oddam wam głos i powiedzcie, po co tutaj przyjechaliście?
     Nikt nic nie powiedział.
     – No, słucham...
     Cisza.
     – To ja wam powiem. Po śmierci taty przyjechaliście tutaj po to, żeby się przypomnieć. Teraz, kiedy nie ma już się komu przypominać, chcieliście wybadać sprawę. Ja wam ją rozjaśniłem, musicie obejść się smakiem i tyle. Dziękuję za sztuczne odwiedziny, było beznadziejnie – wstałem od stołu i poszedłem do swojego pokoju. Poczułem się niesamowicie wolny.
     Po dwudziestu minutach przyszła do mnie babcia.
     – Zachowałeś się jak ostatni materialista i dureń.
     – Poszli już?
     – Poszli.
     – Nie mogłem już dłużej znieść tego łakomstwa.
     – A ty co przed chwilą pokazałeś?
     – Nic gorszego od tego, co reprezentują oni. Babciu, przyjechali do nas tylko po to, żeby wywęszyć gdzieś kasę, rozumiesz? Po co w ogóle ciocia Magda zapytała dzisiaj o spadek? Przecież to nie jest w ogóle ważne, a już na pewno nie dzisiaj.

     – Nawet, jeśli masz rację, nie powinieneś był mówić tego w taki sposób.
     – Może faktycznie przegiąłem, przepraszam.
     – W porządku, ale martwię się o ciebie. Po raz pierwszy pokazałeś się z takiej strony. Owszem, dom i dwieście tysięcy jest twoją własnością, jesteś pełnoletni i zrobisz z tym co zechcesz, ale pamiętaj, że musisz być odpowiedzialny.
     – Dom nie jest tylko mój, przecież połowa jest twoja...
     – Jacuś, ja nie potrzebuję części tego domu, bo mam swój własny...
     – Co chcesz przez to powiedzieć?
     – Zrzeknę się części spadku na twoją korzyść.
     – Ale po co!? – zdziwiła mnie.
     – Ponieważ po mojej śmierci i tak moja część będzie należeć do ciebie. Nie widzę powodów, żeby z tym czekać. Mam już osiemdziesiąt lat, nie będę żyła wiecznie.
     – Nawet o tym nie mów.
     Chcąc ominąć temat śmierci, zaproponowałem wspólne sprzątanie po odwiedzinach rodziny. Był to wspaniały pomysł, po raz pierwszy od śmierci mamy rozmawialiśmy o zupełnie nieważnych sprawach, co pozwoliło nam choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
     Następnego dnia przywieźliśmy wszystkie rzeczy babci do domu. Zabrała wszystkie swoje ubrania, cenne meble i już oficjalnie mieszkaliśmy razem. Niewielką emeryturę powiększała kwota za wynajem jej domu. Żyliśmy skromnie, ale godnie, nie wydając pieniędzy wypłaconych z konta. Ja wróciłem do szkoły i wszystko z czasem się ułożyło.
     Zmieniło się tylko jedno. O wiele chętniej wracałem do domu.

***


     Kochana mamo,

 

     Nie ma cię obok mnie już tyle czasu, a ja ciągle o tobie myślę. Pojawiasz się w moich snach niemal każdej nocy. Dlaczego mi to robisz? :) Wyciskasz mi z oczu łzy, które wolałbym zachować :) Wiem, że nigdzie ciebie nie ma, że nie patrzysz na mnie ani z góry, ani z dołu, ale czuję się zobowiązany do tego, żeby zrelacjonować tobie moje dalsze życie.
     Ja czuję się znakomicie. Pewnie byłabyś ze mnie dumna, bo po kilku tygodniach po twojej śmierci stałem się zupełnie innym człowiekiem. Poznałem w końcu ludzi, z którymi chodzę do klasy już trzeci rok. Muszę przyznać, że są całkiem spoko, szczególnie taka Hanka, ale o niej napiszę ci przy innej okazji ;) Generalnie moje życie wykorzystuję w zupełnie inny sposób, czas już nie jest tak bardzo stracony. Ludzie wytykają mnie czasem palcami, ale teraz jednak robią to z podziwem, co mi nawet trochę schlebia. Jestem jedyną osobą na Śląsku, która tak bardzo się zmieniła w tak krótkim czasie :)
     Babcia czuje się troszkę gorzej, choruje już kilka dni, strasznie bolą ją plecy, jest ogólnie osłabiona. Pomagam jej jak tylko mogę, ale babcia jest bardzo dzielna, więc nie ma co narzekać, damy radę!
     Twoje plany zrealizowały się. Mieszkamy razem i jesteśmy szczęśliwi, choć tak naprawdę bardzo nam ciebie brakuje. Babcia wynajmuje swój własny dom, więc mamy za co żyć.

     Zgodnie z twoją wolą spłaciliśmy cały kredyt za dom, a resztę pieniędzy zostawiliśmy. Musisz też wiedzieć, że zachowałem się karygodnie w stosunku do naszej dalszej rodziny. Po twoim pogrzebie przyjechało do nas wielu ludzi, między innymi ciocia Magda i wujek Janek, a ja wydarłem się na nich zarzucając im materializm. Ale prawda jest taka, mamo, że oni właśnie po to wtedy przyjechali, po kasę, po nic innego. Jakbyś widziała minę cioci i wujka, kiedy babcia powiedziała im komu należy się twój majątek... zrozumiałabyś.
     Musisz wiedzieć, że czasami obwiniam się za to, że nie mogę cieszyć się twoją obecnością. Mam nadzieję, że wiesz, że jeśli byłaby taka możliwość cofnął bym czas i nie wypowiedział tak ostrych słów o tacie. Nie mogę sobie tego darować. Przepraszam!
Właściwie chciałem ci tylko napisać, że wszystko jest w porządku, nie mamy żadnych poważnych problemów, a to wszystko dzięki tobie, zadbałaś o to, żebyśmy z babcią nie musieli o niczym myśleć.
     Babcia ostatnio mi powiedziała, że zastanawia się nad tym, czy nie zostać nianią, co zasili nasz budżecik. Ja nie chcę zostać w tyle, dlatego po skończeniu szkoły będę chodził z CV wszędzie tak długo, aż ktoś mnie w końcu zatrudni :) Nieważne gdzie, byleby tylko pracować.

     Mimo, że w moim sercu wciąż zalega żal, radzę sobie całkiem nieźle, pewnie głównie dzięki babci. Nie martw się o nas, wszystko jest i będzie w porządku!!!

     Kochamy cię!
 

A Zet
A Zet
Opowiadanie · 7 lutego 2011
anonim
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Troszkę sporo ''który'', ''którego'', ''którzy'' itd.
    bardzo, ale to naprawdę bardzo nie lubiła spóźnialskich - przecinek po drugim ''bardzo'', bo to zdanie wtrącone.
    miałem do w dupie. - to.
    . Podszedłem do niej, wyrwałem telefon z jej dłoni - bez ''jej'', bo to oczywiste.

    Policjant powiedział nam, że na pierwszy rzut oka - bez ''nam'', jw.
    pokazałeś się mnie z takiej strony - bez ''mnie'', jw.
    Ale po co!? - w szkole mnie uczyli, że najpierw stawiamy pytajnik, a później wykrzyknik.
    Mimo, że - bez przecinka. to jest całość. W razie wątpliwości mogę dać link z wyjaśnieniem.

    Wyraźny spadek formy. Zaimki przytłoczyły tekst. Początek jest nudnawy, a potem [poza fragmentem z przyjazdem rodziny] jest raczej banalnie. Czekam na kolejne. Mam nadzieję, że lepsze. :)

    · Zgłoś · 13 lat
  • A Zet
    Dziękuję za uwagi :)
    Szczerze mówiąc tak myślałem, że będzie dość nudnie i banalnie, nie spodziewałem się pochwał :)

    · Zgłoś · 13 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Pisz następne, przecież umiesz! Czytałam wszystkie na Twojej stronce i wiem, że potrafisz ''wciągnąć'' czytelnika w tekst. Do roboty!

    Odrzuciłabym ten tekst. Chociażby dlatego, że autora stać na dużo więcej, a serwuje banały. Chociaż z drugiej strony trzeba przyznać, że ogólnie jest poprawnie i nie ma jakiejś wielkiej tragedii. Domka?

    · Zgłoś · 13 lat
  • A Zet
    Hehe, tego się nie spodziewałem :) Jednak jakąś pochwałę dzisiaj otrzymałem :) Na stronce więcej jest krótkich tekstów, te dłuższe piszę tylko wtedy, kiedy naprawdę odczuwam taką potrzebę. Przyznam szczerze, że Jacek był tutaj wyjątkiem... Mam nauczkę...

    · Zgłoś · 13 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Kurde, no! Długie też pisz, ale staraj się szukać jakichś ciekawszych pomysłów albo zapleć tekst w jakiś nietypowy styl. Masz wyczucie formy, to widać. Tylko mam takie dziwne wrażenie, że czasem po prostu piszesz, żeby było (przykładem jest właśnie ''Jacek'').

    · Zgłoś · 13 lat
  • A Zet
    Jacek jest jedyną pracą napisaną na siłę. Mam nadzieję, że za kilka lat nawet te na siłę będą dobre... :) Dziękuję za uwagi, naprawdę doceniam!
    Póki co zapraszam od czasu do czasu na bloga (link w profilu). Może "te krótkie" też się spodobają :)

    · Zgłoś · 13 lat
  • Dominika Ciechanowicz
    Dobrze napisane i ciekawe. Ja jestem na tak. Niechaj Lemur rozstrzygnie.

    · Zgłoś · 13 lat
  • A Zet
    Dziękuję bardzo :)

    · Zgłoś · 13 lat
  • anonim
    Anonimowy Użytkownik
    Lemur zajęty. To niech idzie, bo ja się w sumie waham, ale jak Ty na tak, to OK.

    · Zgłoś · 13 lat
  • A Zet
    Bardzo mi miło, że mimo wszystko tekst został przyjęty :)

    · Zgłoś · 13 lat
Wszystkie komentarze