Idziesz kosić trawnik na działce, a więc: najpierw myślisz, czy w ogóle ci się chce. Kiedy uznajesz, że tak, wstajesz z fotela, ale wcześniej odstawiasz szklankę na stół, z której przed chwilą piłeś coca-colę.
Kierujesz się do wyjścia, ale bez butów ani rusz. Ubierasz je, dość powoli, przecież trzeba się schylić... Wsadzasz palec w but, nasuwasz piętę i wciskasz w niego stopę, tak jest prościej. Zabierasz klucze, komórkę, smycz, wodę mineralną, no i psa. Wychodzisz na klatkę schodową, zamykasz drzwi, wsuwasz klucz do zamka i przekręcasz go jeden raz, bo niby kto się wkradnie? Schodzisz schodami na dół.
Ale ładna pogoda...
W sam raz na koszenie...
Idziesz do garażu, to właśnie w nim spoczywa kosiarka.
TA kosiarka. Czarna, jakby z dodatkiem brokatu.
Otwierasz drzwi. Jest. To ona. W całej okazałości. Stoi, jakby obrażona. O co może jej chodzić?
Podchodzisz. Patrzysz na nią, ale ta nie okazuje żadnych uczuć, żadnych emocji.
No weeź...
Nakładasz kosz. Łapiesz ją za ramię. Ale ona zimna... Zmarzła, może o to chodzi?
Wychodzisz z garażu, wypychając z niego kosiarkę. Przymykasz drzwi i idziesz na działkę. Pies za tobą, niczym wierny... no tak...
Jesteś na miejscu. Hmm, trawa nie tak wysoka, ale widzisz, że wcześniej skoszoną ją źle, bo ktoś źle ją skosił. To proste. A skosił ją źle, bo nóż. Nóż był zły. Tępy.
Pompujesz paliwo. Trzy razy. Pociągasz za linkę. Kosiarka pracuje. Trochę trzeszczy, brzęczy, grzechocze, chrobocze, stukocze, skrzypi, zgrzyta, ale działa. Jeszcze wibruje nadto, ale ignorujesz to.
Kosisz. Kosisz. Kosisz.
Aż nagle...
Kosiarka dostaje nieoczekiwanych wibracji, zaczyna trząść się jak porąbana, podskakuje niczym ten zając! Puszczasz gaz, ale ta nie przestaje pracować! Co teraz, myślisz. Wymyślasz, że nie masz czasu na myślenie. Musisz coś zrobić, ale nie robisz nic. No bo co zrobisz? Kosiarka podskakuje wibrując przy tym nielicho, a ty patrzysz z przerażeniem co się stanie za moment... No i stało się! Kosiarka obraca się na plecy, nóż zaczyna wirować zentylion razy szybciej, by w końcu wyrwać śrubę go mocującą. Unosi się wysoko, na jakieś dwa metry. Zatrzymuje się, jakby obierał cel. Chyba obrał. Ach, ale obrał! Ruszył przed siebie niczym... niczym ruszający przed siebie wirujący nóż! To było coś niesamowitego! Nigdy tego nie zapomnisz! Nóż dolatuje do sąsiadki, grzebiącej w grządkach truskawek, odcina jej wszystkie członki i leci dalej, nie zważając na tryskającą wokół krew. Nóż zaczyna się śmiać, nikt go nie powstrzyma! Leci do kolejnych sąsiadów odpoczywających przy szklarni. Na to już nie patrzysz. Słyszysz tylko krzyki dziesiątków, tysięcy ludzi, wybuchy, śmiechy, znów piski, zderzenia pojazdów, latające samoloty, przejeżdżające pociągi..
Skąd pociągi na twojej działce?
A potem myślisz, że autorowi tego tekstu odebrało musk.
dwoch przecinkow brakuje. dopisze, bo to raczej przypadek.
fajne, ubawilam sie. kurde, a mialam juz nie wchodzic...
Wyrabiasz swoj styl. Charakterystyczna tematyka i jezyk (do ktorego mam jedna mala watpliwosc, ale nie bede sie powtarzac, pisalam juz prywatnie:)).
Dziwię się, że nie czytając całości, jesteś w stanie ocenić tekst. Nie jest długi - mogłaś poświęcić dwie minuty więcej.
Pozdrawiam.
Znalazłam dwie perełki, które sprawiły, że po dwóch drinkach stałam się jeszcze bardziej rozbawiona:
1. "Podskakuje do góry" - cytując klasyka (Nic śmiesznego): pasażer wchodzi do windy, która "stoi" na parterze do Pazury: "Do góry jedzie?", Pazura: "A gdzie ma k..a jechać?! W bok?". To tak odnośnie skakania do góry i na boki...
2. "Puszczasz gaz, ale ta nie przestaje pracować": Zależy po czym ten gaz. Jak po fasoli, to faktycznie dziwna... Ja bym przestała...
Pomysł fajny, ale wykonanie woła o pomstę do nieba.
Pozdrawiam serdecznie,
P.