Chciałbyś być mną. Zawsze powtarzałeś, że z dwojga złego to ja zasługuję na więcej. Mam na ciebie uczulenie, dobre miejsce do oglądania spektaklu o niechcianych dzieciach. Jesteś jak maszyna do malowania pól białą linią; wyznaczasz boisko dla olimpijczyków, którzy walczą o medal, ale to ja ustalam zasady.
Już prawie północ dochodzi do gardła. Nie mogę jej przełknąć, bo czuję, że zaraz zadzwoni telefon, nocnej tragedii czas start. Może otworzę drzwi, a przede mną stanie człowiek. Wcale się nie boję. To jest mój cień, o którym już dawno zapomniałam. Ale od początku - lampka, której nie mam i cisza, która syczy mi do ucha. Wybudza ze snu, choć ten tak naprawdę nie przyszedł. W podświadomości powstało kilka wersów i nowy chaos rozbijający głowę o ścianę. Czuję jak rozwalam się na kawałki, wymachując kończynami, trzęsę się jak galareta. Potem zaczynie się dzień za oknem. Głupi poranek karze wstać, nieświadomie wplątać się w sieć czuć do kogoś obcego. Ty chciałbyś czasem potrafić niemożliwe, ale mi nie zazdrościsz. Nie potrafisz tak jak ja przejść miasto w zadłuż i w szerz bez ani jednej myśli, nie rozpoznając własnej twarzy. Nie odróżniając dłoni od krawężnika. Wiesz jak to jest być kimś nikim?
Gorzej; trzeba zacząć funkcjonować, a czas się nie zatrzymał. Ładne dzieci stojące w równym rzędzie na zdjęciu zawieszonym nad biurkiem wyrosły na ludzi. Znasz to uczucie – już wiesz, że nigdy nie dorośniesz. Stoisz tam nadal w bluzie po starszym bracie w źle uczesanych włosach. Więc czym jesteś? Zdjęciem? Tak, jestem zdjęciem, choć jak na istnienie to zbyt wiele. Możliwe, że to nie ja. Nie uśmiecham się do obiektywu. Pozostałe dzieci mają dzieci, ale matki nie chcą wnuków. Teoretycznie ponad standard, a w praktyce stale obgryzione paznokcie i wyrwane włosy, kiedyś lśniące. Dziś są utkaną szmatą do zatykania ust póki nie powiem czego chcę. Ale nie wiem, czego chcę. Świat istnieje? Dla nich nie ma istnień, są tylko racje bytu. Jak u zwierząt. To upokorzenie, bo jestem jak oni, a jednak mam w sobie coś więcej. Czuję to.
Nie chcę tego mieć.
Możesz mnie zabić.
Tak, zabij mnie. Zabij.
Paranoje plączą mnie. Pętla na szyi - od zawsze znak, że jestem. To jak pępowina po matce – znamię po życiu, którego nie sposób pamiętać, bo kiedy do głowy masz podstawioną lufę, myślisz tylko o przetrwaniu. To niedorzeczność, której celem jest osiągnięcie prawdy poprzez blefowanie. To codzienność; strach zamieniam w morfinę. Proszę, podaj mi dożylnie zamiast siebie. Wstrzyknij mi do krwi tę esencję raju w piekle, zanim ona przesiąknie nieskażoną niczym twoją skórę. Zanim przestanę odróżniać twarz od reszty nieznajomych twarzy.
Nie musisz mi powtarzać, że śmierć nas nie połączy. Spójrz na mnie – tutaj wciąż jesteśmy osobno. Piekło masz na dłoniach, ja płonę jak po wybuchu nitrogliceryny. Ciebie nie ma, bo wierzysz w miłość, w którą nie wierzysz będąc mną. Już dawno przestałem wierzyć.
Chciałbym mieć pewność, że nic ci nie będzie. Ale w lustrze jest zbyt dużo cienia na twoich wargach.
Radek, ja ponoć wyglądam na 30 lat i dwójkę dzieci do przewijania, no a teraz to ja jestem cyborgiem barmańskim :D Zapraszam na rybę dzieci drogie
Morze, jod, rude osiemnastolatki w legginsach robią rybę, krzyk mew i buuuułki jaaaagodzianki, buuuułki jagodzianki!
"w zadłuż" nie wiem, czy to literówka, czy taka zabawa słowem?
Ten paragraf zaczynający się od "Paranoje plączą mnie" jest tu najmocniejszy. Dobry tekst, no co tu dużo gadać.