Literatura

Niewierna (opowiadanie)

Ania Wł.

Upokarzał Ją przez tyle czasu, lecz znosiła to z cierpliwością . Potem uświadomił sobie, że jest mu potrzebna i zaczął Nią rządzić, nie bacząc na Jej prośby, na rozpaczliwe błagania. Lecz nadeszła okazja do zemsty: mogła odejść. W chwili, gdy była najbardziej potrzebna, miała szansę zostawić go na lodzie, bezbronnego jak dziecko.
Towarzyszyła mu od najmłodszych lat. Dzięki Niej, a może przez Nią, w przedszkolu różnił się od innych dzieci. Panie Jadzia i Bożenka, opiekunki, twierdziły, że dała mu błysk w oczach i ten specyficzny uśmiech z odrobiną ironii. Gdy koledzy bawili sie samochodzikami, siedział na kolanach przedszkolanek i opowiadał im o Niej. Wieczorami, gdy mama czytała mu bajki, rozmyślał, czy w przyszłości Ona nadal pozostanie jego towarzyszką.

W szkole przeszła metamorfozę: z opiekunki zamieniła się w przyjaciółkę. Pomagała mu przetrwać trudne chwile, nauczyła go kochac samotność, na którą odstając od rówieśników był skazany.

Sytuacja uległa zmianie w szkole średniej, gdy wszedł w okres buntu. Porzucił Ją dla podejrzanych znajomych, papierosów, piwa i innych używek. Błysk w oczach utonął w morzu buntu. Ona zaś naiwnie myślała, że opamięta się i powróci. Czekała wytrwale przez dwa lata.

I powrócił. Dojrzał do Jej obecności, choć- jak sam przyznał- przez ten czas wcale mu Jej nie brakowało. Ot, miał po prostu inne życie, inne towarzystwo, którym się znudził... A ona pomagała zabić nudę.

Dopiero po studiach zrozumiał, że bez Niej byłby nikim. Mimo to stawał się zarozumiały i uważał Ją za swoją własność. Bardzo lubił z Nią rozmawiać- a raczej wygłaszać monologi, ponieważ uważał, że tylko on ma co opowiadać. Siadywał przy kominku, nierzadko z butelką szampana, którego uwielbiał( kiedyś rzekł: "Szampan nie uderza do głowy, moja droga. On uderza do serca.") i rozpoczynał swe przemowy. Nie wiedział, iż niebawem ona przejrzy na oczy i opuści go.

Siedział w swej ulubionej herbaciarni. Sącząc złoty płyn z porcelanowego kubka nie czuł przepływającego czasu i dopiero usłyszawszy dzwony kościelne zerwał się z miejsca. Przecież to już południe, a kwadrans po dwunastej umówiony był z szefem! Zarzucił płaszcz i wybiegł na dwór. Całe szczęście, że redakcja mieściła się tylko dwie ulice dalej. Inaczej byłby skończony, bo pan Mieszczak nie cierpił spóźnień.

Zza biurka spoglądał na niego tęgi mężczyzna w okularach.

- No, miałeś szczęście! Bo gdybyś spóźnił się choć o minutę... - powiedział, lecz nie dokończył.

- Wiem, wiem, panie Mieszczak. Inaczej byłoby za mną źle. Ale teraz do rzeczy: wezwał mnie pan w jakiejś konkretnej sprawie, chciałbym ją poznać.

- Taaak... Chodzi o to, że...

- Że? -ze zniecierpliwieniem przerwał po raz drugi.

- Musieliśmy przesunąć termin wydania twojej książki... Masz jeszcze trzy miesiące.

- Co?!- krzyknął wzburzony.- Nie ma mowy, nie wyrobię się!

- Nie masz innego wyjścia, inaczej wylecisz. Do zobaczenia.- Mieszczak uważał rozmawę za zakończoną.

- Do zobacznia...- odburknął i wyszedł.

Nim znalazł się w domu postanowił przejść się po parku. Szelest zwiędłych liści działał na niego kojąco, pobudzając zarazem do myślenia. A to było mu obecnie bardzo potrzebne... " Zatem: jeśli nie dokończę tej powieści w ciągu trzech miesięcy... jeśli się nie wyrobię... To jestem skończony... Cudownie, nie ma co, CUDOWNIE mnie zrobili! Dobrze, że ma Ją...".

Jakież było jego zaskoczenie, gdy nie zastał Jej w domu, przy biurku, tam, gdzie miała zwyczaj przesiadywać. postanowił czekać. Zaparzył mocną kawę, wyciągnął maszynę do pisania i zasiadł przy stole. Był pewien, że wróci- nawet nie dopuszczał innej możliwości! " Zawsze przychodziła, a więc dlaczego nie miałaby zrobić tego i teraz..."- próbował uspokoić skołatane nerwy, podczas gdy czas uciekał. Minął dzień, drugi, trzeci... Nie miał najmniejszych pomysłów dotyczących powieści- wciąż czekał.

Upokarzał Ją przez tyle czasu, lecz znosiła to z cierpliwością . Potem uświadomił sobie, że jest mu potrzebna i zaczął Nią rządzić, nie bacząc na Jej prośby, na rozpaczliwe błagania. Lecz nadeszła okazja do zemsty: mogła odejść. W chwili, gdy była najbardziej potrzebna, miała szansę zostawić go na lodzie, bezbronnego jak dziecko.

Podjęła decyzję.

Minęły trzy miesiąe. Wypił hektilitry kawy, zużył kilometry papieru, pracował wiele godzin. Mimo to powieść nadal stała w miejscu. Wszystko dlatego, że Ona go opuściła. Wena odeszła od niego na zawsze.


słaby 9 głosów
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 11 kwietnia 2001

Inne teksty autora

epidemia
Ania W.
za progiem zniknę
ania wł.
***
ania wł.

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca