- Co ty robisz tyle czasu w tej łazience?! - krzyknął Paweł - Dochodzi północ.
- Daj mi spokój- odburknęłam - Nawet tutaj nie mogę odpocząć.
- Jak sobie chcesz- mruknął pod nosem.
Gdy wyszłam, otulona w szlafrok- spał spokojnie. Na palcach, cichutko zajrzałam do pokoju dzieci. Michał był w drugiej klasie szkoły podstawowej, Ania niedawno skończyła dwa latka. ,,To jeszcze malutkie istotki- pomyślałam- jak poradzą sobie beze mnie? Kto ich przytuli, gdy będzie działa się im krzywda? Kto wysłucha? Kto zadba aby na czas były wykąpane i w łóżeczkach? Paweł jest dobrym ojcem, ale ojciec to nie to samo co matka. Mężczyźni kochają dzieci inaczej niż kobiety. Nikt, nigdy nie pokocha ich tak bardzo jak ja’’ Gorzkie łzy spływały mi po policzkach. Byłam przerażona, nieszczęśliwa i tak bardzo samotna.
***
- Iwona, już siódma. Trzeba nakarmić Anię- Paweł szarpał mnie delikatnie za ramię.
- Jeszcze chwilkę- szepnęłam przewracając się na drugi bok.
- Wstań. Ja już muszę wyjść do pracy.
- Dobrze, zaraz wstanę- odpowiedziałam wodząc dłonią po piersi w nadziei, że wszystko
co wydarzyło się wczorajszej nocy było tylko snem. Niestety , bez większego trudu odszukałam pod skórą powód swojej rozpaczy.
- Mama- Ania gramoliła się na moje łóżko.
- Popatrz, zbobrowałaś całą kołdrę.
Uśmiechnęła się do mnie rozkosznie.
- Pójdziemy dziś na długi spacer, chcesz- zapytałam.
Skinęła radośnie główką.
Mijały kolejne dni. Zaangażowałam się w przygotowania do komunii. Więcej czasu niż zwykle poświęcałam dzieciom. Próbowałam sprowadzić myśli na inny tor a gdy zbaczały z obranej przeze mnie drogi, przywoływałam je do porządku. Po kryjomu przed Pawłem robiłam okłady na pierś i nacierałam ją maścią aby jak sobie skutecznie wmawiałam wyleczyć się z dolegliwości związanych z zaprzestaniem karmienia piersią. Wprawdzie podświadomość czasem mi mówiła: ,, Nie oszukuj się. Tracisz czas’’ - ja jednak usilnie nie dopuszczałam jej do głosu. W piątek przyszła Gosia.
- Co się z tobą dzieje? - zawołała od progu - Nie dzwonisz. Nie dajesz znaku życia.
- Mam masę pracy i przygotowań- odparłam - Wiesz Michała komunia...
- Wiem, wiem, ale myślałam, że znajdziesz choć chwilę aby do mnie zatelefonować.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Wszystkie skrywane do tej pory emocje puściły. Rozpłakałam się jak dziecko. Dłonie mi drżały. Cała byłam owładnięta spazmatycznym szlochem.
- Mam guz na piersi - wykrztusiłam.
- Żartujesz chyba. Gdzie? W którym miejscu? Pokaż!
Pokazałam Gosi. Wyczuła go natychmiast. W jej oczach zobaczyłam przerażenie choć próbowała panować nad sobą.
- Byłaś u lekarza? - zapytała.
Pokiwałam przecząco głową.
- Czyś ty zwariowała?! - krzyknęła - Tyle razy rozmawiałyśmy na takie tematy. Mówiłaś, że gdyby ciebie coś takiego spotkało, nie czekałabyś ani chwili, że wiele kobiet dałoby się uratować, gdyby odpowiednio wcześnie zgłosiły się do lekarza- mówiła podniesionym tonem- Co ty do cholery wyprawiasz?!
Ukryłam twarz w dłoniach. Doskonale pamiętałam co zawsze mówiłam.
- Czy Paweł wie? - zapytała spokojniej.
- Nie.
- Masz dziś z nim porozmawiać, a teraz idziemy do przychodni. Umyj twarz. Weź coś na uspokojenie. Zrobię ci herbaty- komenderowała
Weszłam do łazienki. Odkręciłam kran z zimną wodą. Opłukałam twarz i spojrzałam w lustro. Zobaczyłam obcą kobietę o bladej cerze, podkrążonych oczach... bezsilną i bezradną. To byłam ja!
- Zarejestrowałam cię na jedenastą trzydzieści- Gosia uchyliła drzwi od łazienki- Mamy godzinę. Doprowadź się do porządku i wychodzimy.
***
W poczekalni siedziało kilka kobiet; głownie ciężarnych. Zazdrościłam im. One nosiły w sobie nowe życie. Moje być może wygasało. Zamyśliłam się.
- Teraz ty - Gosia potrząsnęła mną lekko.
Podniosłam się i zupełnie bezwiednie weszłam do gabinetu. Wizyta nie trwała długo. Lekarz zadał mi kilka pytań. Potwierdził istnienie guza i wręczył skierowanie na USG.
- Bez względu na to - powiedział - Jakie będą wyniki, najprawdopodobniej będziemy operować.
- Czy może mi pan coś więcej powiedzieć? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- W chwili obecnej nie- odrzekł- Ale po wykonaniu USG, będziemy mieć więcej informacji. No i głowa do góry.
- Do widzenia - powiedziałam zamykając za sobą drzwi.
Gosia na mój widok podniosła się szybko z krzesła.
- No i co? Mów wszystko jak na spowiedzi.
- Jestem w punkcie wyjścia. Nadal nic nie wiem.
- Nieprawda - powiedziała - Zrobiłaś pierwszy krok. Wierzę też, że nie za późno. Musisz teraz iść za ciosem- przytuliła mnie mocno - Możesz na mnie liczyć.
- Wiem - odpowiedziałam.
Resztę drogi przebyłyśmy w milczeniu. Po południu zrobiłam drugi krok. Powiedziałam o wszystkim Pawłowi.
- Poradzimy sobie - powiedział - Nie możemy wpadać w panikę. Nawet nie wiemy dokładnie co to jest.
- A jeśli to jest... złośliwe? - wykrztusiłam.
- Na pewno nie- odparł stanowczo- A jeśli nawet... to wygramy tą walkę.
Wieczorem przed zaśnięciem przyglądałam się Pawłowi uważnie. Siedział pochylony nad gazetą, ale wzrok miał nieobecny. Myślami był daleko. Poczuł, że mu się przyglądam. Spojrzał w moją stronę.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? - zapytał- Dlaczego?
Nie odpowiedziałam. Sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Zamknęłam oczy.
Nazajutrz pojechaliśmy razem na badanie USG. Odkąd Gosia i Paweł wiedzieli o wszystkim, czułam się lepiej. Nie znaczy to, że się nie bałam. Strach towarzyszył mi na każdym kroku, ale czułam jakby ktoś razem ze mną dźwigał ciężar, któremu wcześniej musiałam podołać sama. Wówczas on mnie przygniatał. Teraz ktoś pomagał mi go utrzymać. Czułam, że jeszcze oddycham, że nie wszystko stracone.
Lekarz uważnie obserwował obraz na monitorze.
- Wygląda na torbiel. Dookoła nie widzę niebezpiecznych zmian. Po usunięciu guzka- wyjaśniał- wycinki pójdą do badań. Wówczas będziemy mieć stuprocentową pewność. Proszę teraz jak najszybciej ustalić termin przyjęcia do szpitala. Skierowanie da pani lekarz prowadzący.
Paweł, gdy mu powtórzyłam słowa lekarza nie krył radości.
- To cudownie. To bardzo dobrze - powtarzał w kółko - Jest naprawdę nieźle.
Dla mnie jednak uzyskane do tej pory informacje były zbyt lakoniczne. Cały czas czułam, że wszystko jeszcze może się zdarzyć. Niby byłam psychicznie silniejsza, ale od czasu do czasu przyłapywałam się na tym, że zupełnie nieświadomie opóźniam rozwój wydarzeń. Przy ustalaniu terminu pójścia do szpitala, chciałam przesunąć go o tydzień później. Zaoponował jednak lekarz.
- Mówiła pani, że w niedzielę ma komunię syna. W takim razie najpóźniej we wtorek rano, ma być pani na oddziale.
,,A więc klamka zapadła’’ - pomyślałam. Dobrze, że mama Pawła wzięła na siebie część obowiązków związanych z przygotowaniem przyjęcia. Sama w tej sytuacji nie dałabym rady. Przyznam jednak, że Paweł angażował mnie do uczestnictwa w wielu pracach. Było to celowe, bo myśląc o tak ważnym dniu w życiu Michała, choć na chwilę zapominałam o własnych problemach.
***
Niedziela powitała nas słońcem i błękitem nieba. Powietrze pachniało wiosną. Teściowa krzątała się jeszcze po kuchni, Paweł bezskutecznie próbował wyprostować muszkę na szyi Michała. Ja wprowadzałam ostatnie poprawki w garderobie Ani, bo jak na złość zrobiła się dziurka w nowo kupionych; białych jak śnieg rajstopkach. Wszyscy byliśmy bardzo podekscytowani. Z grupką naszych gości spotkaliśmy się przed mszą; inni już pewnie byli w kościele. Nagle ustały szepty a z ciszy zaczęły wydobywać się słowa pieśni...,, Otwórzmy oczy, jak wiele piękna daje nam Pan, otwórzmy serca...’’. Do słów dołączyła organowa muzyka. Dzieci ruszyły spod sal katechetycznych w stronę głównego wejścia do kościoła. Orszak prowadzony był przez księży i ministrantów. Zaraz za nimi w białych sukniach szły dziewczęta. Wyglądały jak snujące się po chmurach, niewinne anioły. W dalszych rzędach- poważni mali dżentelmeni w odświętnych garniturach. Nad porządkiem czuwały skromne siostry zakonne. Ceremonia była bardzo uroczysta. Kościół napełniał dusze spokojem a rozgrzane serca studził chłodem swych przestrzennych mrocznych wnętrz. Modliłam się głęboko, chyba nawet nie o siebie lecz o dzieci, aby zawsze miały mnie przy sobie: w takich chwilach jak dzisiejsza; na dobre i na złe.
***
We wtorek Paweł zawiózł mnie do szpitala. Dzień wcześniej rozmawiałam z dziećmi; Ania niewiele rozumiała ale Michał zmartwił się.
- Wrócisz szybko? - upewniał się.
- Oczywiście - obiecałam.
Ta myśl nie opuszczała mnie ani na krok. Nawet wtedy, gdy podpisywałam oświadczenie, że wyrażam zgodę na ewentualne usunięcie całej piersi, jeśli wystąpią jakieś nieprzewidziane okoliczności. Nie ważne; z piersią czy bez, muszę wrócić do domu; do dzieci, do Pawła. Przecież obiecałam.
Dziwny niepokój dopadł mnie ponownie na sali operacyjnej. Dookoła było czysto, sterylnie. Lekarze poruszali się niczym zaprogramowane roboty, nie wykonując żadnych chaotycznych , i niepotrzebnych ruchów. Półgłosem o czymś rozmawiali. I jeszcze to światło. Było przeraźliwie blade, nieprzyjazne. Przypomniałam sobie nagle, że zawsze bałam się narkozy. Tego, że mogę się już nie obudzić; własnej nieświadomości, bezradności. Tak bardzo potrzebowałam w tej chwili, obecności najbliższych mi osób. Byłam zupełnie sama. Właśnie wtedy anestezjolog podał mi narkozę. Nie wiem czy był to sen, ani kiedy to się działo ale oczyma duszy zobaczyłam ... siebie jako małą dziewczynkę. Biegłam po podwórku za turlającą się po ziemi, kolorową piłką. Miałam długie czarne warkocze i niebieskie wstążki. Ubrana byłam w króciutką, plisowaną spódniczkę w szkocką kratę i błękitną bluzeczkę. Na ganku domu z czerwonej cegły stała stara kobieta. Miała siwe włosy i bardzo łagodną twarz. Coś do mnie mówiła. Przestałam biec za piłką . Zatrzymałam się i wpatrywałam w usta kobiety. Poruszały się, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Och jak bardzo chciałam wiedzieć co ona mówi. Nagle rozpoznałam w niej –babcię. ,,Babciu, babciu- próbowałam krzyczeć- Babciu’’. I wtedy zniknęła. Płakałam, tak jak płacze malutka zagubiona dziewczynka. Ktoś podszedł do mnie i wziął mnie za rękę. Podniosłam głowę. To dziadek. Kochany dziadek. Zawsze mnie pocieszał. Szliśmy w stronę ogrodu. Mieliśmy piękny ogród. Uwielbiałam tam się bawić. Wytarł mi łzy. Uśmiechnął się i coś powiedział, ale ja znowu nie słyszałam ani słowa.,, Dziadku, głośniej – prosiłam- Mów głośniej. Nic nie słyszę’’. .
A on coraz bardziej oddalał się. Machał mi na pożegnanie ręką. W końcu jego postać stała się niewidoczna. Zakryła ją gęsta mgła.
***
- Proszę się obudzić- ktoś lekko klepał mnie po policzku.
Powieki miałam ciężkie. Uniosłam je z trudem.
- Już po wszystkim- powiedziała pielęgniarka- Nie może pani teraz spać- uśmiechnęła się, robiąc jednocześnie srogą minę.
- Czy mam pierś?- zapytałam
- Ma pani wszystko czego pani potrzebuje- rzekła- Pierś też.
- Czy to oznacza, że wszystko jest w porządku- zapytałam
- Niech się pani przestanie zamartwiać- powiedziała-Z tego co mówił lekarz, nie ma żadnych powodów do obaw. Ten pani guzek wyglądał jak biała chrząstka. Lekarz go usunął. Oficjalnie jednak dowie się pani o wszystkim, jak tylko będą wyniki.
- Kiedy to będzie?
- Niedługo, za kilka godzin.
- Dużo jest takich szczęściar jak ja?- zapytałam poprawiając kołdrę.
- Bogu za to trzeba dziękować, ale całkiem sporo- nagle posmutniała- Nie powinnam o tym mówić, ale tych, którym tego szczęścia zabrakło, też jest niemało- westchnęła głęboko- Nie , to nie to,- nagle zaczęła się nerwowo tłumaczyć- Niech sobie pani tylko nie pomyśli, że ja panią pesymistycznie nastawiam- gestykulowała rękoma- Ja po prostu myślę, że gdy się przeżyje coś takiego, to trzeba inaczej patrzeć na życie. Wiedzieć, co jest ważne, a co nie. Ja jestem wierząca- powiedziała- I wydaje mi się, że to taki dar od Boga, taka wskazówka, która mówi:,, Patrz, ta rozlana zupa o którą zrobiłaś dziecku taką awanturę, czy te podarte wprawdzie bezmyślnie, ale niechcący spodnie, a nawet fakt, że mąż zapomniał o twoich imieninach- to tak naprawdę nic takiego’’- , no bo jeśli mąż cię kocha a dzieci zrobiły to co, każdemu dziecku, ba, nawet dorosłemu się zdarza- to nie warto sobie w ogóle tym głowy zaprzątać.
- Ma pani rację – odpowiedziałam cicho- Nawet ksiądz Twardowski powiedział: ,,Spieszmy się kochać ludzi. Tak szybko odchodzą’’ Myślę, że po przebytych doświadczeniach będę lepiej potrafiła wykorzystać swoje życie.
Rozumiałam o czym mówiła. Ta rozmowa wbrew jej obawom, nastawiła mnie bardzo optymistycznie. Miałam świadomość tego co naprawdę ważne. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Przypomniałam sobie swoje ostatnie imieniny. Paweł naprawdę zapomniał o nich. Byłam obrażona przez tydzień. Na nic się nie zdały jego tłumaczenia, że jest mu niezmiernie przykro, że miał tyle spraw na głowie. Moim wymówkom z tego powodu nie było końca. A przecież w sytuacji podbramkowej udowodnił, jak bardzo mu na mnie zależy. Pamiętał lepiej ode mnie o terminach badań i kolejnych wizytach w gabinetach lekarskich. Pilnował abym przestrzegała wszystkich zaleceń, perfekcyjnie zajmował się dziećmi. Czasami miałam wrażenie, że daje sobie radę lepiej ode mnie. Z jednej strony cieszyło mnie to bardzo, bo gdyby jednak, coś poszło nie tak- wiedziałam, że dzieci będą miały dobrą opiekę i człowieka , który je kocha. Z drugiej jednak strony, czułam nutkę zazdrości, bo uświadomiłam sobie, że nie jestem niezastąpiona. Miałam teraz dużo czasu do rozmyślań. Nigdy też tak bardzo jak w tej chwili, nie doceniałam tego co mam. Moje życie było udane. Dwoje zdrowych dzieci, mąż. Wprawdzie pod względem finansowym – nie było rewelacyjnie, ale jakoś wiązaliśmy koniec z końcem. Paweł ciężko pracował. Był kierowcą. Brał dodatkowe dyżury. Wstawał o świcie lub o świcie kład się spać. Dotychczas nie zastanawiałam się jakie to musiało być dla niego wyczerpujące. Miałam mu za złe, kiedy po pracy chciał odpocząć, że nie rozmawia ze mną, nie bawi się z dziećmi, nie chce z nami pójść na spacer. Miałam wiecznie pretensje, że za mało czasu nam poświęca, że brakuje pieniędzy a nasza rodzina nie może żyć na wyższym poziomie. Nie rozumiałam jaką dźwiga na swoich barkach odpowiedzialność. W ich zakładzie co pewien okres kogoś zwalniano. Redukcje etatów nie należały do rzadkości. Pod jaką presją musiał żyć Paweł wiedząc, że jego też to może spotkać. Ja nie pracowałam. Odkąd dzieci przyszły na świat, zajmowałam się wyłącznie prowadzeniem domu. Również narzekałam, że jest mi ciężko, że nikt mnie nie rozumie. Czułam się niedoceniana. W domu było tyle pracy: posprzątać, wyprasować, zrobić codzienne zakupy, przygotować obiad. Michał potrzebował pomocy w nauce, a malutka Ania absorbowała mój czas przez całą dobę. Mimo to, teściowa w kłótni powiedziała kiedyś stając w obronie Pawła:- ,,Daj mu spokój, on ciężko pracuje’’. Obruszyłam się wtedy:-,, A ja to niby co- zapytałam- Siedzę cały dzień przed telewizorem?”
,,Jak trudno czasami nam się zrozumieć?- pomyślałam- Choć żyjemy obok siebie’’. ,,Skupiamy się przede wszystkim, na sobie i swoich krzywdach, zapominając o drugiej osobie’’. Przypomniał mi się film, który kiedyś oglądałam. Małżeństwo z długim stażem, nie potrafiło dojść do porozumienia. On był zawodowym piłkarzem. Starzał się, więc bardzo musiał zabiegać o kolejne kontrakty. Wcześniejsze kontuzje coraz bardziej dawały o sobie znać. Mało czasu spędzał w domu. Ona zajmowała się wychowywaniem dzieci. Jej pasją było malowanie na szkle stokrotek. Uważała, że on się doskonale bawi. Nie traktowała jego pracy poważnie. On z kolei myślał, że ona jest szczęśliwa. Wściekał się więc, gdy ciągle narzekała i marudziła.,, Jak ona może mówić, że jest zmęczona- myślał –Skoro przez cały dzień nic nie robi’’. Zazdrościł jej, że ma czas na doskonalenie swojego hobby w pracowni, którą specjalnie dla niej wygospodarował i urządził. On nie miał czasu na nic poza piłką nożną, mimo, że tak bardzo lubił czytać. Ta gehenna trwała do momentu, gdy dzieci za pomocą czarów zamieniły ich rolami. On- wraz ze swoją duszą znalazł się w jej smukłym i zgrabnym ciele, a ona- istotka krucha i delikatna, została właścicielką barczystej postury, umięśnionych rąk i mocno zbudowanych nóg. Aby cała sprawa nie wyszła na jaw, musieli przejąć swoje dotychczasowe obowiązki. Ona uczyła go jak zajmować się dziećmi a on ją jak grać w piłkę. Dopiero wtedy zrozumieli się nawzajem. On przypalał kolejne garnki z potrawami, a ona przykładała zimne kompresy na liczne siniaki i bandażowała rozbite kolana. Życie to jednak nie film. Mimo to, ja już teraz wiedziałam, że w moim nastąpią poważne zmiany. Od teraz. Od dziś.
***
Po kilku dniach wracałam do domu. Paweł przyjechał po mnie z Anią i Michałem. Wiedziałam, że gdyby nie ONI-MOJA RODZINA, nie dałabym rady. Doświadczyłam miłości i troski. One dały mi siłę do walki, której wyniku nie znałam. W ręku ściskałam kartkę: ,, Rozpoznanie anatomopatologiczne - torbiel nienowotworowa wyścielona nabłonkiem kostkowym. Excisio completa.’’. Oczy miałam mokre od łez. Były to łzy szczęścia.
Drogie dziecko! Pisanie to jedna z tych rzeczy, które, cóż..., nie wychodzą ci najlepiej. Nie chcę krytykować zbytnio tego co napisałaś, ale styl jaki prezentujesz (chrześcijańsko-rodzinno-bylejaki) na tym etapie swojego rozwoju literackiego, nie rokuje najlepszych nadzieji na przyszłośc. Do wymiany jest wszystko: nadmieniony wyżej styl, dialogi (?), cała materia językowa, etc. Nie chciałbym być pesymistą, ale miast pisania radziłbym zająć się robieniem na drutach (ewentualnie szydełkowaniem). Będzie chociaż cieplej na zimę.
wydaje mi sie, ze w opowiadaniu za bardzo pomieszane sa dwa cele:
cel a) historia choroby, ktora ma byc podstawa do przemyslen o porozumieniu i waznosci rodziny.
cel b) samo zmaganie sie ze soba, podkreslone w "reklamowce" tekstu
obydwa w sposob niekontrolowany sie przenikaja i wychodzi cos brzydkiego.
nie rozumiem celowosci tak rozbudowanego motywu z filmem. moze lepiej byloby napisac oddzielne opowiadanie pt: "streszczenie"?
jak dla mnie wykorzystanie pomyslu na "slaby", zdania bez [zbednej?] finezji, malo ciekawe. do tego stopnia, ze nawet "happy end" nie cieszy. [gdziez jest ta "moja mala bitwa"?]
byc moze dlatego, ze nie znam zadnej agnieszki opowiadanie jest dla mnie na slaby/przecietny.
porownujac z innymi tekstami autorki stawiam jednak "slaby"
p.s. gwiazdka dlatego, aby cokolwiek pojawialo sie w rubryce "najlepsze w tym miesiacu"?
nie o zwyczajny problem tu chodzi [bo kazdy problem jest zwyczajny], ale o zrobienie z niego "czegos" takiego, co pozwala pomyslec, co wciaga i daje chwile radosci podczas czytania.
Mam wrażenie, że napisanie "Mojej małej..." zajęlo mniej czasu i uwagi niż poprzedniego tekstu. Niektóre rzeczy (np. cytat z ks. Twardowskiego czy dywagacje o miłości w rodzinie) osłabiają moją chęć czytania, bo jakbym gdzieś już to widział i znał. Czytając uświadomiłem sobie, że zdecydowanie poszukuję w tekstach czegoś nowego (nowe było "bobrowanie").
Są i dobre strony, opowiadanie wciąga - tworzysz fabuły, które same z siebie zachecają do czytania dalej. Zazdroszczę ci wyczucia struktury opowiadania.
Mnie podobało się streszczenie filmu pod koniec - natomiast ostatni akapit jakby nie wierzył w inteligencję czytelnika. Już wcześniej widać, że będzie dobrze.
Z checią sięgnę po następne teksty.
co do poroblemu to nie nazwał bym go zwykłym, natomiast duch tego utworu nijak ma się do tytułu, miała być bitwa a wyszło zrezygnowanie
podsumowując: nie mam pojęcia skąd ta gwiazdka...