- Jak dzieci?
Odpowiadam jej ciszą i odkładam słuchawkę. Czuję dreszcz całego bagna emocji. W moich oczach pojawiają się łzy. Chcę krzyczeć, wtedy właśnie powieki opadają.
- Tatusiu, kto to był? – słyszę głos za plecami.
- Pomyłka. – odpowiadam ciągle jeszcze mając zamknięte oczy.
Odwracam się, nieporadnie próbując pogrzebać w sobie całą złość.
- Spakowany?
- Jeszcze nie.
- No to pakuj plecaczek i powiedz Ani, żeby się pośpieszyła.
Nie zauważa mojego bólu i wesoło biegnie do drzwi, nagle się zatrzymuje.
- Tatusiu?
Gdy odwracam wzrok w jego stronę, jestem prawie pewny, że jednak zauważył moje rozgoryczenie.
- Nie zapomnij nam zrobić śniadania.
Uśmiech, kocham go, mały cud.
- Dobrze. No, biegnij już. – ponaglam.
Mały cud miłości. Znów myślę o niej. Słońce za żaluzjami, kapiący kran, niewyłączony telewizor. Poniedziałek rano. Trzeba trwać. Zrobić śniadanie maluchom... zrobić śniadanie maluchom.
Gabinet szkolnego psychologa. Na ścianie poroże łosia. Stare regały, mnóstwo książek ułożonych bez ładu i składu. Za biurkiem czterdziestoletni, brzuchaty tzw. psycholog.
- Dziękuję. – wyciąga chusteczkę i wyciera pot z czoła. – Że pan przyszedł. – dodaje nieśpiesznie.
- Śpieszy mi się raczej. Więc gdyby pan mógł...
- Streszczać się? Jasne.
Obraz gabinetu zlewa mi się z postacią psychologa. Widok doprawdy schematyczny.
- Więc o co chodzi?
- Przydzielono do tej szkoły, dopiero wczoraj. Stąd ten bałagan w gabinecie.- Kiwam głową z politowaniem. – Przeglądałem akta i wybaczy pan niefortunne sformułowanie, od razu pańskie dzieci rzuciły mi się w oczy.
- I co pan znalazł w tym aktach? Że żona odeszła? Nie mam dzisiaj czasu na pogawędki filozoficzne, ani o miłości, ani o tym jak wychowywać dzieci, które regularnie chodzą do szkoły, którym poświęcam cały czas wolny, którym robię posiłki, których doglądam, by się myły, którym czytam nawet kurwa bajki. Kłamię im o całej sytuacji i muszę się uśmiechać. Coś jeszcze mogę dla nich zrobić?
- Proszę się uspokoić. Chciałem panu pogratulować tego, jak pan dba o dzieci. Taka sytuacja musi być ciężka także dla pana i o tym najpierw...
Wstaję przerywając mu.
- O mnie najpierw chciał pan pogaworzyć?
Wychodząc kopie w stos książek blokujący mi drogę.
- Wybaczy pan. Spóźnię się do pracy. – trzaskam drzwiami.
- I słonik kopnął kamyczek, który potoczył się, daleko, daleko, aż w końcu zburzył dom babuni. Babunia podniosła kamyczek, zaniosła go do słonia i zapytała „Słoniu kto odbuduje teraz mój domek?”, a słoń na to „Idź do raka który mnie uszczypnął, to przez niego kopnąłem ten kamień”
- Tatusiu? – Ania spojrzała na mnie uważnie.
- Tak skarbie? – podniosłem wzrok znad bajki i pogłaskałem ją po głowie.
- Ktoś dzwoni do drzwi.
Iskierka nadziei, poczułem ją, zabolała tak jak tylko niechciana nadzieja może zaboleć.
- To mama? – zapytała dziewczynka. Tym pytaniem obudziła też Krzysia, który do tej pory smacznie spał.
- Nie, to nie mama. Mama na razie nie wróci, nie może, przecież już wam to tłumaczyłem. No już spać.
Całuję oboje w czoło. Gaszę światło i uciekam z tego pokoju. Zamykając drzwi uśmiecham się jeszcze do moich pociech.
- Śpijcie. Jutro trzeba wcześnie wstać. – wiedząc, że dzieci i tak nie zasną, a ich myśli będą jedną wielką tęsknotą dodaję. – Mama was kocha.
Pewny, że to było kłamstwo zamykam drzwi. Opieram się o drewnianą balustradę powtarzam sobie „uspokój się, uspokój się”. Nie pomaga. Myśli o niej jak bicze smagają mój umysł. Boli... coraz bardziej. Dzwonek do drzwi. Raz za razem. A jeśli to ona? Powoli krok za krokiem schodzę do wejścia. Otwieram drzwi...
- Stary kurwa ile można czekać?! – pakuje się do wejścia jeden z kolegów. – Wypijemy browar, oglądniemy mecz. – zachęca.
Nie mam siły ich wyrzucić. Poddaję się.
Wzrok rozmazany w dymie jej papierosa. Nie mogłem na nią patrzeć.
- Dzwoniła do mnie. – nie odpowiadam. Wiem, że bada mnie wzrokiem. – Prosiła żebym z tobą porozmawiała.
- Aha. – podnoszę powoli wzrok, nie tyle teatralnie, ile po prostu z czystą nienawiścią, do dawnej przyjaciółki.
- Martwi się. – mówi i widząc, że popiół może spać na stolik, strzepuje go szybko do popielniczki. Dopiero teraz dostrzegam jej zdenerwowanie i niepewność.
- Zgaś go. – radzę.
Robi to natychmiast.
- Przepraszam. Słuchaj jesteśmy przyjaciółmi od wielu lat... i...
- Co u Grzesia? – pytam nagle o jej męża.
- Nie chciał mi pozwolić na to spotkanie. Powiedział, że nikomu nie pomogę, a tylko sama sobie zaszkodzę.
- Może miał rację. – obojętność z bólu, nie potrafiłem się przed tym bronić.
- Może. – chwila ciszy patrzy na mnie urażona. – Na pewno miał. Wiesz co? Zasługujecie na siebie. Szkoda mi tylko dzieci. – mówi szybko i chowa twarz w dłoniach. Opuszcza je, jej oczy wciąż są zamknięte. Wstaje. – Przepraszam. – mówi i nie odwracając się już wychodzi. Wybiega.
Patrzę na peta w popielniczce. Popiół. Obojętność gaśnie. Chociaż chciałbym, nie wybiegam za nią. Poddaję się.
- Już śpią?
- Tak, proszę pana. – dziewczyna podnosi się szybko z kanapy.
- Spokojnie. – uśmiecham się. – Co oglądałaś?
- Jakąś komedie romantyczną. – odpowiada zakłopotana.
Przyglądam się jej. Ładna dziewczyna. Przypomina mi żonę.
- Były grzeczne?
- Tak, tak. – zabiera torbę i kieruję do wyjścia. – Bardzo, dokończyłam im tą bajkę o babci, której zniszczono dom. – ubiera kurtkę i już jest za progiem.
- Poczekaj jeszcze... – podchodzę szybko do drzwi.
- Tak? – pyta niepewnie.
- Nie zapłaciłem ci. – uśmiecham się.
Wyciągam z kieszeni pieniądze i płacę za usługę.
- Jak się skończyła bajka? - pytam jeszcze kiedy jest przy furtce.
Nie słyszy, biegnie. Może jej się gdzieś śpieszy, może ucieka. Zamykam drzwi, idę do dzieci.
- Tato. – Krzyś rzuca mi się na szyję. – Tato. – powtarza i przytula się mocno. Ania także podbiega. Widzę w ich oczach łzy.
Prowadzę je do łóżka.
- Co się stało?
- Zapytaliśmy tą panią o mamusie. A ona powiedziała, że mamusia nas już nie kocha i że odeszła od nas.
- To nieprawda. – od razu zaprzeczam. – Mamusia pojechała na wczasy. Już wam mówiłem. Wy się musicie uczyć w szkółce, więc ja zostałem tu z wami.
- Tatusiu? – pierwszy raz Krzyś mówi takim łamiącym serce głosem i pyta. – Czy mamusia nas już nie kocha.
Przytulam dzieci najmocniej jak potrafię. Chciałbym przychylić im nieba, chciałbym...
- Mamusia was kocha, mocniej ode mnie. Musicie w to wierzyć, kocha was i....
Biorę je za rękę, prowadzę do stołowego, wykręcam numer.
- Tak? – jej głos....
- Dzieci chciałby z tobą porozmawiać....
Cisza....
Odkłada słuchawkę. Sygnał, który słyszą także dzieci. Zaczynają płakać. Dreszcz, który każe mi paść na kolana, a potem się skulić. Ich głosy.
- Tatusiu nie płacz, nie płacz, tatusiu.
Czuję ulgę w ich głosie, w ich dotyku, w ich miłości. Biorę je na ręce i zanoszę do łóżeczek, zasypiam przy nich.
- Dzień dobry. – stoję w drzwiach niepewny.
- A to pan. – uśmiecha się mężczyzna. – Proszę, proszę niech pan wchodzi.
Rozglądam się. Nie ma już poroża łosia, wszystkie książki ułożone wzorowo na regałach.
- A tak, już prawie doszedłem do ładu z tym gabinetem. No proszę usiąść.
Siadam, grzecznie, z opuszczoną głową.
- Chciałbym przeprosić, za...
- Nie szkodzi. Miał pan prawo...
- Może miałem, ale i tak przepraszam.
- No więc, co u pana? Jak dzieci? – pyta uśmiechnięty.
Wtedy wybucham, agresją, czystą agresją.
- A jak ci się kurwa wydaje grubasie? – wstaję i przeskakując przez biurko łapię go za krawat. – Siedzisz sobie i zadajesz tak beztrosko pytania, pewno potem wydajesz również beztrosko sądy o ludziach. – uderzam go w twarz.
Upada na podłogę. Próbuje zapanować nad rękami. Otwieram okno i oparty o parapet wciągam głęboko powietrze. Uspokajam się. Łzy. Opadam powoli na podłogę.
- Potrzebuję pomocy. – daję tylko radę powiedzieć i zwijam się w kłębek.
Grubas nawet nie wytarłszy krwi z nosa, przytula mnie.
- Wszystko będzie, dobrze, dobrze..... – nie widzę, nie widzę, nie patrzę, poddaję się.
Jego głos, jego rady, jego rozwiązania. Spokój.
Krzyś i Ania - zerówka, pierwsza klasa, druga klasa, nagle liceum, czas tak szybko biegnie, a ja widzę, a ja widzę tylko je. Nie potrafię. Wyjść do pracy, rozmawiać z ludźmi, uśmiechać się. Nie potrafię. Poddaję się. Nienawidzę jej. Nienawidzę już przez tyle lat. Dzieci i nienawiść do niej. Tak wygląda moje życie. Jak mogła zostawić własne dzieci? Nawet wieczność nie odpowie na to pytanie. Na pytanie dlaczego? Gdybym wiedział....
A nie wiem o wielu rzeczach, nie rozumiem tak wiele, nie widzę jak Krzysiek zbiega właśnie po schodach pokonując je po trzy na raz. Nie słyszę jaka roznosi się za nim muzyka z walkmana. Nie wiem, że w drzwiach wita się jeszcze szybko z grupką kolegów. Śpieszy się
- Co jest młoda? – pyta siostrę, która siedząc na placu przed szkołą pali papierosa.
- Nic młody, spóźniłeś się. – uśmiechają się do siebie.
Wstają i razem idą do wyjścia, Krzyś daję siostrze jedną ze słuchawek.
- Dobre. – przyznaję Ania. – Co to?
- To jest kochana siostrzyczko... – przerywa bo jakaś kobieta w eleganckiej czerwonej sukience idzie w ich stronę.
- Cześć.
Cisza. W końcu Krzysiek...
- Czego?
- To ja. – mówi kobieta ściągając przeciwsłoneczne okulary.
Teraz dzieci ją poznają. Tylko sekunda szoku. Krzysiek łapie siostrę za rękę, ta chcę zostać jeszcze chwilkę, ale ulega bratu. Odchodząc Krzyś krzyczy jeszcze przez ramię:
- Dzieci nie chcą już z tobą rozmawiać!
Krzyś każe Ani nic mi nie mówić. Chcąc mi oszczędzić bólu...
Krzyś nie powiedział mi także o tym, co tak dobrze zapamiętał. O widoku matki siedzącej na sedesie z żyletką w dłoni. Nie powiedział mi jak po jej twarzy ciekła krew, gdyż parę minut wcześniej rozbiła głową lustro. Nie powie jak na jego widok żyletka wypadła z jej ręki, a ona doczołgała się na ziemi do synka i przytulała go długo płacząc. Nie wiedziałem o tym. Wciąż nie wiem. I nigdy się nie dowiem... o tylu rzeczach. A nawet gdybym o nich wiedział, nie potrafił bym ich zrozumieć.... nigdy nie potrafiłem. Jak zrozumieć, że samotność, a nawet żyletka była lepszym rozwiązaniem niż rozmowa ze mną. Nie chcę w to wierzyć, nie chcę tego rozumieć. Dobrze, że o tym nie wiem.
A Krzyś wtedy przytulony do matki powiedział:.
- Nie martw się mamusiu. Nie martw... do wesela się zagoi.
' ..ja chce jeszcze raz !!! '
Styl jak dla mnie bez zarzutu, parę niedoróbek technicznych, ale to nic takiego. Ogolnie opowiadanie jest nudne, przy lekturze zatrzymywała mnie głównie łatwość czytania i ciekawość co się takiego stało. I w pewien sposób opłaciło mi się to, zakończenie jest bardzo dobre, lubię takie rzeczy, taki akcent jest często dla mnie najważniejszy.
Wahałem się między "wartościowy" (już za sam styl), a "bardzo dobry". Po namyśle stwierdziłem że nie będę zaniżać ;)
W tym tekście są w tym jednak niekonsekwencje na pewno przeszkadzające w czytaniu:
"Wstaje i przeskakując przez biurko łapie" o ile mogłoby zostać "łapie", to chyba jednak powinno być "Wstaję", bo inaczej nie wiadomo kto wstaje.
Powiedzcie sobie parę razy na głos.. Najlepiej z kontekstem.
Z drugiej strony jest "A jak ci się kurwa wydaję grubasie? " podczas gdy chyba powinno być "wydaje".
Piszcie co myślicie.
co mi sie podoba: jest w nim kilka momentow, w ktorych moglaby sie pojawic calkiem nowa historia. [zupelnie inaczej rozwinieta - momenty takie daja szanse wyobrazni i kreatywnosci czytelnika] jeden, nad ktorym sie dluzej zatrzymalem, to proby pomocy znajomych [dawnej przyjaciolki]zastanawiam sie dlaczego nie rozwinales tego watku.
zastrzezenia: jakby doklejenie dalszej czesci opowiadania po tym jak dzieci pocieszaja bohatera po telefonie do zony. wydalo mi sie to nienaturalne, ze cos pozniej sie jeszcze dzieje. jak przeczytalem kolejny akapit wszystko sie dopasowalo. jednak taka niepewnosc pozostala.
jeszcze jedno. osoba w jakiej jest przedstawiona koncowka. pasuje, wiadomo o co chodzi, ale jakos dziwnie to brzmi, brak mi naturalnosci. [ale tu juz sie czepiam]
no i na koniec temat. martyna napisala o oryginalnych metodach. hmm, byc moze nie czytam za wiele, byc moze nie czytam o samotnosci i opuszczeniu. i moze wlasnie dlatego samotnosc rodzica pocieszanego przez dziecko wydaje mi sie tak dobra. [bo przeciez na odwrot - starszy, doswiadczony, stabilny psychicznie, !potrafiacy rozmawiac o swoich problemach]
naprawdę to bym powiedział, nawet mnie ździwiło, Tak patrząc na obecny stan prozy konkursowej miałbys sporo pierwszych miejesc choćby na takich bytomskich "kwiatach na kamieniach"
Podoba mi się to jak autor kreśli emocję, ci ludzie są prawdziwi i te krótkie zdania to podkreślają.
A jeśli chodzi o "ę" i "ą" to nie czepiam się, jako dyslektyk sama ich nie widzę, czy słyszę:)
nadal ma pan sporo błędów, a tekst przecież już taki szmat czasu tu sobie siedzi.