Nic nie trwa wiecznie

Caroline Marquez

Za parę minut szesnasta, powoli szykuję się do zamknięcia Galerii. Już posprzatałam, pozamykałam okna, właczyłam alarm. Siedzę i leniwie wpatruję się w dłuższą wskazówkę ściennego zegara, która jak na zlość nie chce się przesunać. Prawie przysypiam. Zarwane noce i cieżka pogoda robią swoje - czuję się jak milion dolarów; zielona i wymięta. Z zamyślenia wyrywa mnie terkot telefonu. Boże jak ja nienawidzę tego dzwięku, zupełnie jakby ktoś borował mi czaszkę. Zrywam się i podnoszę słuchawkę klnąc obrzydliwie w myślach.

- Galeria, słucham - mowię mechanicznie, jak stara, w kółko odtwarzana plyta

- Cześć...

Cisza. Przez chwilę próbuję skojarzyć głos po drugiej stronie słuchawki i przypisać mu któraś ze znajomych twarzy. Adam.

- Cześć - odpowiadam zaskoczona . Ile to lat? Przez mózg przebiegają mi szybko setki myśli , a nieznośna senność ulatuje gdzieś pod sufit. W sumie nie wiem co powiedzieć więc rzucam zdawkowe - Co słychac? Tyle lat minęło...

- Mam numer od twojej mamy - urywa. Po chwili namysłu dodaje - Dzwoniłem na stary, ale powiedziała mi, że się wyprowadziłaś. - ciągnie prawie na jednym oddechu, jakby bał się, że nie zdaży powiedzieć wszystkiego co zaplanował. - Masz może chwilę? - pyta nieśmiało po chwili wahania.

- Coś się stało? - pytam bardziej z grzeczności niż z ciekawości.

Dłuższa wskazówka właśnie przesuneła się na godzinę dwunastą. Czas zamykać.

- Nie, nic - głos w sluchawce jakby słabnie - Chciałem tylko pogadac. Więc - głeboki wdech - masz czas, bo jeśli nie, to...

- Jasne - przerywam - O 16.30 koło Rynku, tam pod mydlarnią, może być? - wkładam papiery do teczki, aby nie tracić czasu i biorę klucze z biurka.

- Tak, do zobaczenia -mówi szybko Adam.

- Do zobaczenia - odpowiadam

Slyszę trzask odkladanej sluchawki i charakterystyczne biiiip biiiip. Jakoś nigdy sama nie odkładam jej pierwsza, zawsze mi się wydaje, że może rozmowca będzie chciał coś powiedzieć w ostatniej chwili.

Sprawdzam okna, alarm, gaszę świetlówki i biorę teczkę. Zamykam drzwi i chowam klucze.

Idę ulicą powoli, powietrze jest cieżkie i duszne. W głowie mam natłok myśli. Adam. Ile to już lat? - pytam sama siebie. Po chwili odpowiadam - Siedem. Siedem lat, niby tak malo, a jednak tak wiele. Zależy jak na to patrzeć. Siedem lat temu Adam odszedł ode mnie definitywnie. "Sama rozumiesz. To nie ma sensu, przecież wiecznie sie kłócimy i w ogóle. Tak będzie lepiej" - w jednej chwili przypominam sobie jego słowa. Wyrazy, które mogłyby być całkowicie pozbawione znaczenia, gdyby nie to, że zostały wypowiedziane w takiej kolejności i nie padły z ust człowieka, którego wtedy tak bardzo kochałam. Pamiętam samą siebie z rozmazanymi oczami, tak maleńka, ze prawie niewidoczną, przygniecioną przez ból i żal. To nie pierwszy i ostatni raz kiedy odchodzi - myślałam wtedy - i tak wróci. Zawsze wraca. Wtedy jednak Adam nie wrócił, drzwi zatrzasnęły się za nim na zawsze. Sama nie wiem co mam myśleć o kimś, kto nagle zjawia się jak grom z jasnego nieba. Tak jakby przez te lata nie stało się nic, jakby czas stał w miejscu a teraz drgnął ożywiony głosem czy biciem serca.

Dochodzę pod mydlarnię. Widzę mężczyznę w czarnej bluzie i dżinsach. Chyba on. Pierwsza myśl - Boże, muszę zacząć wreszcie nosić te cholerne okulary. A przecież wiem, że i tak nigdy nie zmuszę się aby nosić to paskudztwo na twarzy. Już taka jestem, jak się na coś uprę, nie ma zmiłuj. Oprócz wielkich, bawełnianych gaci, które dostaję co roku na Boże Narodzenie od babci, okulary są drugą rzecza na świecie, której szczerze nienawidzę.

Podchodzę bliżej udając, na wypadek pomyłki, że zaciekawiła mnie wystawa. To on. Kiwam niezauważalnie głową na powitanie, on odpowiada mi usmiechem.

- Cześć - mówi

- Cześć - odpowiadam.

Scena jak z tandetnego amerykańskiego filmu o nastolatkach, które nie wiedzą jak się zachować i bąkają w kółko "cześć" i "co słychac"i odpowiadają "aha", bądz "świetnie". Uśmiecham się szeroko, dziekując Bogu, że nadal mam taki piękne zęby jak parę lat temu.

- Co słychac? - pyta nieśmiało, nie wyciagając dłoni z kieszeni spodni.

- W porządku - odpowiadam - Może pójdziemy gdzieś na kawę? - proponuję szybko, aby jakoś ratować tę niezręczną sytuację - tu niedaleko jest miła knajpka, "Czarodziejka". Znasz może?

- Nie - odpowiada.

Idziemy. Ja nadal sie uśmiecham, a on nadal nie wyciąga rąk z kieszeni. Ciekawe czy wciaż obgryza paznokcie. Przyglądam się mu w milczeniu. Nie zmienił się za wiele, utył i nieco postarzał, ale rysy ma nadal te same. Oczy - niebieskie i lekko skośne, usta pełne, karnacja ciemna. Kiedyś szalałam na punkcie tych ust, drżałam kiedy mnie całowały. Teraz nie czuję nic. Pustka.

W "Czarodziejce" nie ma jeszcze ruchu. Siadamy pod ścianą, koło wielkiego zielonego, sztucznego kwiata. Kiczowate gówno. Młoda kelnerka podaje nam karty. Ma zaczerwienione oczy, chyba płakała, bo w kacikach oczu dostrzegam rozmazany tusz do rzęs. Na jej piersi pobłyskuje przypięta do bluzki złotawa brosza z imieniem. Alicja.

Przeglądamy menu w ciszy. Adam po raz pierwszy tego popołudnia wyciąga dłonie z kieszeni. Jednak nadal obgryza paznokcie.

- Dla mnie cappucino - zwracam się do kelnerki. W zasadzie nie lubię kawy, drażni mnie jej ostry, gorzki smak. Ale herbaty nie cierpię jeszcze bardziej. Myśle, że cappucino będzie w sam raz.

- Kawę, czarna i bez cukru - mówi Adam po namyśle.

Dziewczyna zabiera nasze karty i idzie do baru. Widzę, że zza drzwi kuchennych zerka na nią kucharz w poplamionej koszulce. Też ma lekko zaczerwienione oczy.

- Odchudzam się - wyjaśnia Adam usmiechając się lekko.

- Coś sie stalo? - pytam spogladając na niego ukradkiem i oceniajac zmiany jakie zaszły w nim w ciągu tych siedmiu lat.

- Po prostu chciałem pogadać... - namyśla się. - Chciałem odezwać się wcześniej, ale wiesz... albo nie było czasu, albo sama rozumiesz - spuszcza wzrok - I nie wiedziałem czy ty chcesz....

- Czemu miałabym nie chciec? - pytam. - Lepiej powiedz co u ciebie.

Właściwie nie wiem o czym z nim rozmawiać. Bo jaki temat mozna zaproponowac człowiekowi, którego się nie widziało tyle lat, a który kiedyś był najbliższą osobą na świecie? Mówić na temat wspólnych nocy, kiedy jedynie księżyc był świadkiem naszych uniesień? Rozpamiętywać stare rany czy zastanawiać się nad powodami rozpadu tego związku, nad tym co by bylo gdyby? A moze po prostu poobgadywac wspolnych znajomych?

- A u mnie w porzadku. Właśnie wrocilem z Warszawy. Wiesz szkolenia pracownicze i takie tam. Ale co cię będę zanudzał - jego twarz na chwilę rozjaśnia uśmiech.

- Aha - mówię, bo w końcu co mnie obchodzą jego szkolenia? Wpada z niewiadomo skąd i opowiada o pieprzonej Warszawie. - A wiesz, że Julka jest w ciąży? - pytam.

- Nie. - odpowiada. Widzę po jego twarzy, że Julka i jej ciąża obchodzą go równie mocno, co mnie jego wyjazdy. Po chwili dodaje - Markowi właśnie urodziła się córka. I nareszcie skończyli z Anka budowę domu.

- Cudownie. Pozdrów ich ode mnie, jak bedzięsz się z nimi widzieć - uśmiecham się nieznacznie lekko unosząc kąciki ust. W zasadzie Marka nie widziałam też od jakichś siedmiu lat. Anki tak samo i zdecydowanie nad tym nie ubolewam. On mial popaprane poczucie humoru i obrzydliwie cuchnęły mu nogi. Ona mogła się pochwalic okropnym nosowym głosem i chrapliwym śmiechem , który zawsze kojarzyl mi się z dzikim kwikiem zażynanej świni. Ciekawe czy ta ich córka, będzie równie popaprana jak oni.

- A ty już po ślubie?- Adam spogląda na mnie uważnie.

Kelnerka podaje nam kawy. Moją w blękitnej filiżance, Adama w zielonej.

- Nie - odpowiadam - Po prostu mieszkamy ze soba. Na razie są inne wydatki. Galeria, wakacje... - po cholerę ja mu się w ogóle tłumaczę???

- Rozumiem - odpowiada usmiechając się do siebie - A tak poza tym co jeszcze słychac?

Gówno prawda. Jak może rozumieć? Niby skśd ma mieć choćby nikłe pojęcie o prowadzeniu własnej firmy, nawet tak małej i gównianej jak moja galeria? Jemu zawsze wszystko przychodziło bez trudu, mamusia zalatwiła posadkę, ktorą grzeje do dziś. Firma wysyła go na szkolenia, a on może mieć wszystko gdzieś, bo i tak nikt go nie zwolni.

- W porządku - odpowiadam pijąc łyczek gorącego cappucino - A co tam u Agi? Nadal jesteście razem? - pytam bardziej z nudów, niż dlatego, że mnie cokolwiek to obchodzi.

- Tak, w sierpniu bierzemy ślub. Będziemy mieć dziecko - dodaje po chwili namysłu.

- To cudownie - odpowiadam z uśmiechem. Sięgam do naszych wspólnych wspomnień, Adama i moich. Nasze wakacje, wypady, grille z przyjaciółmi. Zaskakujące, wspominam je bardzo miło, ale jednak nie mogę się pozbyć myśli, że było by tak samo bez niego. Człowiek, którego kochalam do szaleństwa przez trzy lata, po siedmu jest mi całkiem obojętny i obcy. Czuje się tak, jakby to co bylo kiedyś między nami nigdy nie istniało. Adam jest mi tak odległy, jak bohater romansidła, po wyjściu z kina. Większy sentyment czuję do odrapanej lawki w parku, do którego chadzaliśmy przytuleni, zakochani, szczęśliwli...

Siedzimy w "Czarodziejce" jeszcze około trzydziestu minut, gadamy o pierdołach, nic nieznaczących

duperelach. Kiedyś często myślałam nad tym, jak będzie wyglądać nasze spotkanie po latach. Czy będę czuć niepokój, może serce będzie walić mi jak oszalałe? Może popłaczę się jak sentymentalna idiotka. Tym czasem nie czuję nic. Zupełnie nic, no może jedynie znudzenie, takie jak podczas wykładów z metodyki.

Pijemy tę naszą kawę, on z zielonej ja z błękitnej filiżanki. Adam coś opowiada. Z głośników leci muzyka. Śpiewam sobie w myślach.

"Siedzimy obok obojętni

Wobec siebie jak turyści

Wystukując rytm,

Nie będzie tanga między nami

Choćby nawet cud się ziścił,

Nie pomoże nic. "

Żegnamy się oficjalnie, jak dwoje ludzi, których łączyć mogą jedynie interesy. Myślę, że nikt by nigdy nie wpadł na to, że kochaliśmy się jak szaleni jeszcze parę lat temu. Że nie potrafiliśmy bez siebie życ. To zadzwiające jak bardzo ludzie się zmieniają. Jak zmieniłam się ja sama.

Idę ryneczkiem i oglądam kolorowe kamieniczki, mijam zakochanych, grupki roześmianych dziewczyn, matki z dziecmi. Za parę lat ci ludzie się zmienią, może nawet już nigdy nie przejdą tą drogą. Jedynie kamieniczki pozostaną, może tylko nieco bardziej odrapane i spłowiałe od słonecznych promieni...

Tak naprawdę nic nie trwa wiecznie...

Caroline Marquez
Caroline Marquez
Opowiadanie · 22 maja 2003
anonim
  • nF
    Bardzo podobały mi się ciągnące się od początku ładne i bezpośrednie analizy niektórych ludzkich zachowań, takie przyznawanie się do tych wszystkich grzeszków. I słodka nierealna logika. A opowieść? Cóż, nic zachwycającego. Taki poprawnie napisany zapychacz.

    · Zgłoś · 21 lat
  • inny
    coś dla wrażliwych kucharek:)

    · Zgłoś · 21 lat
  • Caroline Marquez
    Nonfelix, dzieki za komentarz i konstruktywna krytyke, postaram sie umiescic cos lepszego. Bardzo sie ciesze, ze zechciales przeczytac moje wypocinki (ja Twoje czytam tutaj i w Inkluzie - jestes jednym z bardziej lubianych przeze mnie Autorow)

    Poprostuja
    A czemu akurat kucharek?

    · Zgłoś · 21 lat
  • frija
    Tekst nie jest odkrywczy. Zwyczajna sytuacja, taka chyba każdemu w jakimś stopniu znana. Ja akurat to cenię, nie lubię szukania głębi na siłę, zwłaszcza tam, gdzie ona po prostu jest.
    Troszkę kojarzy mi się z opowiadaniami z kobiecych czasopism.. Ale może opisana sytuacja (akurat dla mnie dość aktualna i bliska), może styl… coś na mnie podziałało. Podoba mi się. Naprawdę i obiektywnie.
    Cholera, wygląda na to, że mam coś z kucharki ;)

    · Zgłoś · 21 lat
  • nF
    Caroline - więcej akcji a mniej przemyśleń, jak śpiewał Presley :) I zastanawiam się, czy przypadkiem nie pomyliłaś mnie z kimś innym :) Do Inkluza dawałem coś chyba jakieś dwa lata temu, sam o tym zapomniałem :) (teraz wiem, bo sprawdziłem, ale myślałem, że tylko jedno tam poszło). Jeśli natomiast uważasz mnie za dobrego autora, to bardzo źle - znaczy, że za mało czytasz. Więcej czytaj, a będziesz lepiej piasć, o! :)

    · Zgłoś · 21 lat
  • quenterro
    beznadziejne spotkanie po latach dwojga beznadziejnych ludzi, opisane w jakze beznadziejnym opowiadanku.

    · Zgłoś · 21 lat
  • rhat
    Przeciętne. Tak to oceniłem. No co z tego, że to prawda? Suche fakty. Czekałem na bardziej emocjonujące zakończenie, a tu nic. Nawet się nie zdołowałem.

    · Zgłoś · 21 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    masaker
    Tak krótki tekst, opowiadający banalną w sumie historię, powinien mieć tzw. "przytup". Np. bohaterce wydaje się, że ów Adam chce po latach wyznać jej Bóg wie co (dlaczego naprawdę odszedł, że żałuje, że od tej pory żadnej nie pokochał itp.), a tymczaem Adasiowi przypomina się, że zostawił u niej stare gacie swojej matki. Tyle że to też bardziej anegdota niż opowiadanie.

    · Zgłoś · 20 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    S.
    hmmm a ja bylam pewna ze wlasnie MIłość trwa wiecznie... oj glupia ja glupia...
    i naprawde ten Adam nie miał jej nic do powiedzenia typu" stesknilem sie itd?! no coz zapomnialam ze to nie swiat bajek tylko szara rzeczywistosc

    · Zgłoś · 17 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    Anonimowy Użytkownik
    ggggggggggggggggggggggggggggggg

    · Zgłoś · 17 lat
Wszystkie komentarze