On kochał ją a ona kochała jego
Pocałunkami wysysał z niej całą przeszłość i przyszłość
A przynajmniej usiłował to zrobić
Nic innego nie wzbudzało w nim takiego apetytu
Ona gryzła go żuła wysysała
Chciała go całego mieć w sobie
Ich stłumione okrzyki trzepotały się po firankach
Jej oczy nie chciały niczego puścić
Spojrzenia jej przygważdżały jego dłonie nadgarstki łokcie
Uchwycił ją mocno aby życie
Nie odciągnęło jej gdzieś od tej chwili
Chciał żeby przestała istnieć wszelka przyszłość
Chciał objąwszy ją przechylić się i spaść
Z krawędzi tej chwili w nicość
Czy trwanie wieczne czy jakkolwiek się to nazywa
Jej uścisk jak potężna prasa miał odcisnąć go w jej kościach
Jego uśmiechy były wieżyczkami pałacu z bajki
Gdzie nigdy nie wtargnie świat rzeczywisty
Jej uśmiechy były ukąszeniami
Pajęczycy żeby leżał spokojnie aż ona zgłodnieje
Jego słowa jak armie zaborcze
Jej każdy śmiech jak zamach na jego życie
Jego wzrok jak mściwe kule sztylety
Jej spojrzenia duchy w zakamarkach strasznych tajemnic
Jego szept jak bicz i buciory
Jej pocałunki jak adwokaci skrzętnie skrybiący
Jego pieszczoty jak ostatnie czepianie się rozbitka
Jej sztuczki miłosne jak zgrzyt zamków
I czołgały się ich niskie krzyki po podłogach
Jak zwierzę wlokące ciężkie paści
Jego obietnice były jak żarty chirurga
Jej obietnice ścięły mu wierzchołek czaszki
Zamierzała go sobie oprawić w broszkę
Jego przyrzeczenia powyrywały jej wszystkie ścięgna
Nauczył ją wiązać węzeł miłosny
Jej przyrzeczenia zatopiły jego oczy w formalinie
Na dnie jej tajnej szufladki
W ściany było nawbijane ich wrzasku
Głowy ich się rozpadały we śnie jak połówki
Rozłupanego melona: ale miłość niełatwo powstrzymać
W splątanym śnie wymieniali ręce i nogi
W snach ich mózgi brały się wzajemnie na zakładników
Rankiem nosili nawzajem swe twarze.
Tłum. Robert Stiller