Sen

Jan Andrzej Morsztyn

W południe więzień zasnąłem ubogi,
Aż mi sen wdzięczny tę przysługę sprawił,
Żem swą dziewczynę całował bez trwogi
I w jej gładkości myśli moje bawił,
I obłapiając depozyt tak drogi,
Wszytkie-m na stronę frasunki odprawił,
A zbytnia radość ledwie mi żywota
Nie wzięła, duszy otworzywszy wrota.

Taką uciechą będąc opojony.
Ulałem potem zapalone skronie
I ze wszytkich sił swoich obnażony
Padłem wpółmartwy na jej ślicznym łonie
I widząc, że głos ustawał zemdlony,
Krzyknąłem jak ów, co z przygody tonie:
"Ratuj mię, przebóg, stanie-ć za odpusty,
Gdy zahamujesz duszę w ustach usty!"

Tum zamknął mowę, a ona bez mowy
Widząc mię, bez tchu i bez życia znaku,
Zemdlonej dźwiga i podnosi głowy .
I usty swymi całuje bez braku
W usta i w oczy i wdzięcznymi słowy
Dodaje słodkim pieszczotom przysmaku:
"Jeśliże - mówi - śmierć twoja prawdziwa,
Czemuś ty umarł, czemużem ja żywa?"

I już poczęła myślić, jaką raną
Dać wolną drogę pięknej duszy z ciała,
Kiedy się śmierć jej ruszyła stroskaną
Gładkością i mnie żyć znowu kazała:
A ona z twarzą łzami sfarbowaną:
"Żyj śmiele - rzekła - abym zawsze miała
Zwycięstwa mego ten znak niewątpliwy,
Że kto tak kona, dłużej będzie żywy".

Inne teksty autora

Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn