Vaneggiar d´una innamorata

Jan Andrzej Morsztyn

Goreję czy nie? Cóż to ja za nowy
Gościnny afekt w sercu swoim czuję?
Podobno ogień? Nie! Już by ogniowy
Zapał zgasł w płaczu, którym się tak psuję.
Męka to raczej i ból mojej głowy;
Nie męka też to, co sobie smakuję;
Smak być nie może, bo mię to frasuje;
Przecie wraz i smak, i żal serce czuje.

Jeśli to nie żal ni smaczne ochłody,
To pewnie .-'.łupstwo, którym się myśl wścieka.
Ale nie głrpi, co się boi szkody;
Cóż po tym, kiedy przed nią nie ucieka.
Miłość - nie miłość, przecie też niezgody
Nie widzę, cóż mię tak dziwnego czeka?
Cóż to jest, że mi tak ciężko na duszy?
Pewnie mię to myśl i zły humor suszy.

Lecz jeśli to myśl, o czymże wżdy myślę?
Okrutna myśli, czemu myślić muszę?
Czemu, choć w głowie zawsze myślą kreślę,
Znowu taż myślą, co przedtem, myśl suszę?
Czemu, choć myślom różny wczas wymyślę.
O to się, żeby nie myślić, nie kuszę?
Myślę, lecz jeśli myślić jest to wina,
Nie ze mnie, ale z myśli jest przyczyna.

Winna bym była, gdybym się kochała,
Ale o miłość serce me nie stoi.
Ale nie toż to, jak bym kochać chciała,
Gdy się myśl myślić o miłym nie boi?
Cóż by, gdybym też miłości zarwała?
Nie wiem; ale wiem, że mi pęta stroi.
Kocham? Nie kocham? Dziwnie we łbie knuję:
Nie chcę, nie kocham, a przecię miłuję.

Kocham czy-li nie? Ach, ogień w miłości
Szczerze dopieka, a ja drżąc trupieję.
Nie kocham tedy? Ach, do samych kości
Wolnym się ogniem spuszczam i topnieję.
Ogień się z mrozem ugania w skrytości:
I mrozem pałam, i ogniami leję;
Cuda miłości, czarów sposób nowy:
Mróz gorejący, a ogień lodowy.

Goreję, marznę i jestem do tego
I zapalona, ranna i związana.
Ranę mam, nie wiem, z sajdaku czyjego,
Łańcucha nie znam, chociam okowana;
Okowy noszę od wzroku wdzięcznego,
Z którego wdzięczny ból, rana kochana.
Jeśli to miłość jest, co mię tak dusi,
Miłość być, wierę, grzeczną rzeczą musi.

Grzeczna rzecz miłość, lecz cóż mi się dzieje
I cóż tę miłość za otucha wspiera?
Nadgrody nie chcę, co więc miłość grzeje,
Serce się kochać i darmo napiera.
Nie kochaj, serce! Bo też, bez nadzieje,
Nie wiem, jako ta miłość nie umiera.
Ach, mówię z sercem, a serca-m pozbyła;
Serca nie mając, jakoż będę żyła?

Żyję, umieram; dziwnie się to wierci:
Konać, nie umrzeć, choć serca nie mając
Żywot opuścić, nie czuć przecie śmierci,
Jest to umierać, a nie umierając:
Albo mężniejszej nabywa gdzieś sierci
Serce, że znowu odżywa konając,
Albo co duszę z sercem strzała dzieli,
Nie domorduje, choć na śmierć postrzeli.

Nie dobite, nie, lecz z śmiertelnej rany
Kaleka serce już w kim inszym żyje;
Tenże za serce stoi i kochany
Żywot, serce me z niego żywot pije.
Ja nie mam serca (dziw to niesłychany!),
A serce serca dwie w sobie me kryje.
Tak dla tej twarzy, w której kocham wiernie,
Żyjąc umieram, konam nieśmiertelnie.

Kochajmyż tedy, a zawżdy zapłaty
Da się doczekać czas lepiej życzliwy;
Czego więc czasem dochodzą i laty,
To prędzej zmiękczy afekt popędliwy.
A ty mi pomóż, Kupido skrzydlaty,
Co w mózgu moim takie roisz dziwy.
Tak Falsirena miłosna mówiła
I tak się z swymi myślami biedziła.

Inne teksty autora

Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn
Jan Andrzej Morsztyn