A zaczęła się tak w przybliżeniu ta baśń,
Ponad ziemią stał kwiat, płomień wiosny się chwiał
Niecierpliwy, aż drżał i tryumfu już chciał,
I z hardości aż zbladł, gdy wystąpił przed tłum,
I zdawało się wszem, że mocniejszy niż Dzeus
Lecz skończyła się tak w przybliżeniu ta baśń,
Wielki Łuniusz już znikł, raz na zawsze już znikł
Ludzie mówią, że zmarł od pożaru, gdy kładł
Wiosną zdarza się noc, noc tajemna, a w niej:
W głębi nieb, w taką noc, tam gdzie mroczna jej dal,
I wystarczy, by w mgłach krągły księżyc się skrył
By już blady ów cień począł szeptem znów snuć
owa powieść-opowieść daleka,
Miły bogom jest człek, milszy jeszcze, gdy ma
w masce boga swe lico człowieka.
Ponad ziemią stał kwiat, płomień wiosny się chwiał
i drżał lazur upalnie-bezchmurny,
Właśnie wtedy, jak mógł. Wielki Łuniusz do nóg
przywiązywał swe złote koturny.
Niecierpliwy, aż drżał i tryumfu już chciał,
epilogu przez sen spełnionego,
W epilogu zaś tym miał pokazać wszem w krąg
lico boga nieziemsko pięknego.
I z hardości aż zbladł, gdy wystąpił przed tłum,
pan i władca ich oczu i słuchu,
Było boskie, co rzekł, było boskie, co chciał,
i był boski w najmniejszym swym ruchu.
I zdawało się wszem, że mocniejszy niż Dzeus
i ze togę ma pełną piorunów,
Bo twarz boga - jak cud! - po mistrzowsku im dał,
że aż zachwyt zaszumiał wśród tłumów.
Lecz skończyła się tak w przybliżeniu ta baśń,
owa powieść-opowieść daleka,
Niepodobny jest los wiekuistych wciąż bóstw
padolnemu losowi człowieka.
Wielki Łuniusz już znikł, raz na zawsze już znikł
tam, gdzie mary, żałoba i cienie,
Gromonośnych już słów nie pamięta dziś nikt,
jego płomień i geniusz - milczeniem.
Ludzie mówią, że zmarł od pożaru, gdy kładł
pod chram Dzeusa płonącą żywicę,
Co innego zaś pieśń. Że miesięczną czcił noc
i że padł porażony księżycem.
Wiosną zdarza się noc, noc tajemna, a w niej:
chwila chwil z księżycowych rubieży,
Gdy dostępna jest moc, kiedy wszystko w tę noc
od marzenia i pragnień zależy.
W głębi nieb, w taką noc, tam gdzie mroczna jej dal,
tam gdzie chmury brną w chmury mitrężne,
Tam pojawia się cień, mało widny drży cień.
widmo blade, lecz dziwnie potężne.
I wystarczy, by w mgłach krągły księżyc się skrył
choć na chwilę, milczący i chmurny,
By zaczynał ów cień przywiązywać do nóg,
pośród mroku, swe złote koturny.
By już blady ów cień począł szeptem znów snuć
swój epilog, gdzie grom wiecznie młody,
I wyjawia się zeń, hen w przestworzach, śród nieb,
lico boga przecudnej urody.