Ten krawat, dziany, z grubum węzłem, w zgodzie z barwą ciemnej koszuli i marynarki tweedowej zachwycił mnie.
Był to naprawdę, wytworny pan o czarnym wąsie krótko przystrzyżonym.
Ktoś przedstawił mnie na Mazowieckiej, trochę dalej niż Ziemiańska i księgarnia Mortkowicza (jedyne miejsce w Warszawie, gdzie można było dostać moje Trzy zimy w 300 egzemplarzach).
Kto uwierzył w Opatrzność, musi widzieć Oko: Cwałuje jeździec Pamiru w różach i fioletach. Ulica Benvenue w Berkeley i Wat na tapczanie. Jego zdumienie, kiedy próbuje ogarnąć swój los. Bo skąd Wat w pritonach San Francisko, liłowyj niegr Wertyńskiego? I ja z magnetofonem. Młodzieniec z prowincji miał, okazuje się, złożyć świadectwo.
Co prawda razem przeżyliśmy tę kolację z Parandowskimi w strasznego Sylwestra 1950 roku.
Biedne Wacisko. Nacierpiał się w Kazachstanach i Tadżykistanach
mimo tego krawata przy ulicy widm, Mazowieckiej w Warszawie.