Do przyjaciół lekarzy

Witkacy

 
Do Was się zwracam z przyjaciół, Lekarze,
Specjalnie do WAS, nie do innych właśnie,
Za pewne rzeczy niech Was nikt nie karze,
Zaraz ten problem możliwie przejaśnię.

Wszyscy to mówią, żeście truli zdradnie
Mnie dla rysunków mych aż tak bajecznych,
Że było świństwem, a nawet nieładnie,
Dawanie jadów mi tak niebezpiecznych.

Biednemu właśnie pseudo ach artyście,
Co w trans popadłszy rysował bez liku,
Do tego prędko, źle, lecz zamaszyście
Aż do rannego prawie kukuryku.

Wszystko to kłamstwo! Wiedzieliście dobrze,
Żem tytan prawie, ach aż nad tytany.
Dlatego właśnie dawaliście szczodrze
Mnie to, co lubią wszystkie narkomany.

Eukodal, Eter, Heminę i Haszysz,
I Meskal z Koko, nie licząc już wódy,
I Peyotl straszny (precz, o wizje! A kysz!)
Papier i pastel gotowiąc już wprzódy.

Właśnie ceniłem w Was to zaufanie,
Do mnie, którego zawsze byłem godny,
Mnieście wierzyli, nie byliście dranie,
Bom nigdy nie był narkotyku głodny.

Jako takiego, powtarzam z uporem!
Dla "Sztuki" tylko wciągałem te jady,
Każdym ach ciała mego wręcz otworem,
A cel tych szpryngli nie miał nic ze zdrady.

Wartość tych kresek, tak dziś pogardzanych,
Oceni kiedyś jakiś przyszły znawca,
Nic w nich, ach, nie ma modern udawanych,
Dyletantyzmów szewca albo krawca.

Sam nie umiałem tak robić na trzeźwo,
Nieraz sam siebie podziwiałem skrycie,
Choć po seansie nie czułem się rzeźwo,
Strasznie się wtedy przedstawiało życie.

Tak więc te kreski, lecz chwalić nie będę
Ja siebie więcej, bo samochwał śmierdzi,
Na przyzbie sobie staruszek zasiędę,
Taki dobrutki - nikogo nie sierdzi.

Ma śmierć powolna, co przyjść ach nierada,
Zaraz tu po mnie, tak dziś, albo jutro.
Żegnaj mi, zgrajo lekarzy - nie zbada
Nikt mnie z Was nigdy, zdjąwszy drogie futro.

Żeście mi dali rysować tak byczo,
Wyjąc ze szczęścia, dzięki Wam, doktory!
Niechaj tam inni z wyrzutów skowyczą,
Jam ani nie był, ani jestem chory.

Tej Polsce biednej niech te kreski służą
I niech Jej chwałę niosą aż w Słowację*
I niech, gdy patrzą na nie, się nie dłużą
Chwile tych wszystkich, co miewali rację.

Tylko mi order jaki ach przypnijcie
Choć najnędzniejszy, zaraz-by po śmierci
Na mą trumienkę i jadem rzygnijcie,
Gdy ja odkrzyknę Wam "a revederci".

A gdy to nawet będzie niemożliwe,
Z ostatniej biedy, niech złoty laur PAL-a
Wyjmą z mej szafy dłonie nieżyczliwe
(Nikt się ach przy tym przecie nie zawala).

Niech na mej własnej złożą go poduszce,
Którą poniesie za mą skromną trumną
Jakieś dziewczątko o dość zgrabnej nóżce,
Z twarzyczką nawet względnie dość rozumną