Poeta w turmie, chory, w zszarganej odzieży,
U stóp rękopis, w szale podeptany, leży,
Przerażenie się pali w oczach, kiedy bada
Ową otchłań zawrotną, gdzie duch jego spada.
Pijany uśmiech, huczący w więzieniu dokoła,
Gdzieś w kraj niedorzeczności jego umysł woła,
Otacza go Zwątpienie, a Lęk obłąkańczy
Śmieszny, wstrętny, wciąż inny przed nim, za nim tańczy.
Ów geniusz, gdy mu domem ta nora niezdrowa,
To błazeństwo min, pląsów, te krzykliwe słowa,
Ten rój widm, co mu uszy napełnia zamętem,
Ten marzyciel, na dom swój patrzący ze wstrętem,
Oto twej symbol, Duszo, doli opłakanej,
Którą Rzeczywistości dławią cztery ściany!
1842