Złoto Tygrysów - 1929

Jorge Luis Borges

Niegdyś światło wpadało już o świcie
Do pokoju otwartego na patio.
Teraz wysoki budynek tuż obok
Zakrył słońce. W chybotliwym półmroku
Skromny lokator pokoju od dawna
Już czuwa. Porusza się bezszelestnie,
By nie obudzić sąsiadów; popija
Mate i czeka. Kolejny pusty dzień,
Pusty tak jak wszystkie inne jego dni.
Wrzód żołądka dokucza mu jak zawsze.
Nie ma już kobiet w moim życiu, myśli.
Przyjaciele go nudzą. Domyśla się,
Że on także ich nudzi. Rozprawiają
O sprawach, które są mu obojętne:
Mówią o bramkach, futbolowych meczach.
Nie spojrzał nawet na zegar. Powoli
Wstaje z łóżka i goli się niespiesznie.
Trzeba czymś zająć płynące godziny.

­

N a obliczu, które podpowiada mu
Lustro, widać opanowanie sprzed lat.
Starzejemy się szybciej niż nasza twarz,
Myśli, ale wszędzie tak wiele zmarszczek,
Rzadkie włosy, zapadnięte policzki.
Bierze kapelusz i wychodzi. W holu
Dostrzega otwartą gazetę. Czyta
Nagłówki - kryzys rządowy w krajach,
Które są tylko nazwami. Gdy widzi
Wczorajszą datę, oddycha z ulgą. Już
Dalej nie musi czytać. Tam, na zewnątrz,
Ranek wita go jak co dzień ułudą
Początku, nawoływaniem sprzedawców.
Nadaremnie zbyteczny człowiek mija
Place i ulice, by się zagubić.
Ogląda z uznaniem nowe domy; coś,
Być może wiatr od południowych dzielnic,
Ożywiło go. Przechodzi Riverą
Czy Cordobą, jak dziś zwą tę ulicę.
Nie pamięta nawet, że od wielu lat
Zwykł ją omijać. Kolejne przecznice.
Rozpoznaje kamienną balustradę,
Kutą kratę żelaznego balkonu,
Mur z cegły najeżony odłamkami
Szkła. Nic więcej. Wszystko się tu zmieniło.
Potyka się o krawężnik i słyszy
Drwiący śmiech dzieci. Mija je bez słowa.
Zwolnił kroku. Zatrzymuje się nagle.
Coś się stało. Tu, gdzie jest lodziarnia, był
Niegdyś sklep i bar zwany "Pod Figurą"
(To wydarzyło się pół wieku temu).
Obcy mężczyzna o podstępnej twarzy
Ograł go w truco, po dwakroć piętnaście.
On był pewien, że tamten oszukiwał.
Nie chciał awantur, ale wstał od stołu:
Oto twa wygrana, co do centavo,
A teraz wyjdziesz ze mną na ulicę.
Tamten odpowiedział: W karty przegrałeś
I z nożem w ręku nie pójdzie ci lepiej.
Na mrocznym niebie nie było gwiazd. Sztylet
Dał mu Benavides. Zacięta walka
W jego pamięci trwała jedną chwilę,
Znieruchomiały błysk, oszołomienie.
Zadał głębokie pchnięcie, wystarczyło.
Chciał się upewnić, zadał jeszcze jedno.
Usłyszał, jak upada nóż i ciało.
Dopiero wtedy poczuł ból w nadgarstku
I ujrzał plamę krwi. Dopiero wtedy
Z jego gardła wytrysnęło przekleństwo,
W którym był i tryumf, i gniew, i ulga.
Po tylu latach wreszcie przyszło szczęście,
Znów jest mężczyzną, jest silny, odważny,
Choć może wszystko to się wydarzyło
Pewnego razu, w odległej przeszłości.

Inne teksty autora