Złoto Tygrysów - Osłupienie

Jorge Luis Borges

Opowiedział mi to pewien człowiek z Morón:

Nikt nie wie, czemu Moritan i Śniady Rivarola stali się zawziętymi wrogami. Obaj byli w Partii Kon­serwatywnej i, jak mi się zdaje, poznali się w siedzi­bie partii. Nie pamiętam Moritana, bo kiedy umarł, byłem jeszcze mały. Mówią, że jego rodzina pocho­dziła z Entre Rios. Śniady przeżył go o wiele lat. Nie był przywódcą ani niczym takim, ale miał coś w so­bie. Był niewysoki, tęgi i nosił się szykownie. Żaden z nich nie zaliczał się do słabeuszy, ale Rivarola, jak się później wszyscy przekonali, okazał się sprytniej­szy. Kiedyś poprzysiągł sobie, że dopadnie Morita­na, postanowił jednak działać rozważnie. No i miał ra­cję: jak ktoś zabija, żeby potem gnić w więzieniu, to robi bardzo głupio. Śniady dobrze to sobie obmyślił.
To była niedziela, koło siódmej wieczorem. Na placu roiło się od ludzi. Jak zawsze był tam Rivarola.
Szedł sobie wolno, ubrany na czarno, z goździkiem w klapie. Towarzyszyła mu siostrzenica. Nagle ode­pchnął ją, przykucnął i zaczął trzepotać rękami i gda­kać jak kogut. Wystraszeni ludzie rozstąpili się na boki. Szanowany człowiek ten Śniady, a wyczynia takie rzeczy na oczach całego Morón, i to w niedzie­lę! Skręcił za róg i nie przestając gdakać i trzepotać, wpadł do domu Moritana. Pchnął drzwi w sieni i jed­nym susem znalazł się na patio. Ludzie tłoczyli się na ulicy. Moritim, słysząc rwetes, wyszedł na ze­wnątrz. Widząc, że jego śmiertelny wróg miota się wokół niego, stanął jak wryty. Najpierw dosięgła go jedna kula, potem następna. Rivarolę zabrało dwóch żandarmów. Wyrywał im się, nie przestając gdakać.
Po miesiącu wyszedł na wolność. Lekarz sądowy stwierdził, że był to atak szaleństwa. Przecież cała dzielnica widziała, że zachowuje się jak kogut.
 ­