Opowiedział mi to pewien człowiek z Morón:
Nikt nie wie, czemu Moritan i Śniady Rivarola stali się zawziętymi wrogami. Obaj byli w Partii Konserwatywnej i, jak mi się zdaje, poznali się w siedzibie partii. Nie pamiętam Moritana, bo kiedy umarł, byłem jeszcze mały. Mówią, że jego rodzina pochodziła z Entre Rios. Śniady przeżył go o wiele lat. Nie był przywódcą ani niczym takim, ale miał coś w sobie. Był niewysoki, tęgi i nosił się szykownie. Żaden z nich nie zaliczał się do słabeuszy, ale Rivarola, jak się później wszyscy przekonali, okazał się sprytniejszy. Kiedyś poprzysiągł sobie, że dopadnie Moritana, postanowił jednak działać rozważnie. No i miał rację: jak ktoś zabija, żeby potem gnić w więzieniu, to robi bardzo głupio. Śniady dobrze to sobie obmyślił.
To była niedziela, koło siódmej wieczorem. Na placu roiło się od ludzi. Jak zawsze był tam Rivarola.
Szedł sobie wolno, ubrany na czarno, z goździkiem w klapie. Towarzyszyła mu siostrzenica. Nagle odepchnął ją, przykucnął i zaczął trzepotać rękami i gdakać jak kogut. Wystraszeni ludzie rozstąpili się na boki. Szanowany człowiek ten Śniady, a wyczynia takie rzeczy na oczach całego Morón, i to w niedzielę! Skręcił za róg i nie przestając gdakać i trzepotać, wpadł do domu Moritana. Pchnął drzwi w sieni i jednym susem znalazł się na patio. Ludzie tłoczyli się na ulicy. Moritim, słysząc rwetes, wyszedł na zewnątrz. Widząc, że jego śmiertelny wróg miota się wokół niego, stanął jak wryty. Najpierw dosięgła go jedna kula, potem następna. Rivarolę zabrało dwóch żandarmów. Wyrywał im się, nie przestając gdakać.
Po miesiącu wyszedł na wolność. Lekarz sądowy stwierdził, że był to atak szaleństwa. Przecież cała dzielnica widziała, że zachowuje się jak kogut.
Nikt nie wie, czemu Moritan i Śniady Rivarola stali się zawziętymi wrogami. Obaj byli w Partii Konserwatywnej i, jak mi się zdaje, poznali się w siedzibie partii. Nie pamiętam Moritana, bo kiedy umarł, byłem jeszcze mały. Mówią, że jego rodzina pochodziła z Entre Rios. Śniady przeżył go o wiele lat. Nie był przywódcą ani niczym takim, ale miał coś w sobie. Był niewysoki, tęgi i nosił się szykownie. Żaden z nich nie zaliczał się do słabeuszy, ale Rivarola, jak się później wszyscy przekonali, okazał się sprytniejszy. Kiedyś poprzysiągł sobie, że dopadnie Moritana, postanowił jednak działać rozważnie. No i miał rację: jak ktoś zabija, żeby potem gnić w więzieniu, to robi bardzo głupio. Śniady dobrze to sobie obmyślił.
To była niedziela, koło siódmej wieczorem. Na placu roiło się od ludzi. Jak zawsze był tam Rivarola.
Szedł sobie wolno, ubrany na czarno, z goździkiem w klapie. Towarzyszyła mu siostrzenica. Nagle odepchnął ją, przykucnął i zaczął trzepotać rękami i gdakać jak kogut. Wystraszeni ludzie rozstąpili się na boki. Szanowany człowiek ten Śniady, a wyczynia takie rzeczy na oczach całego Morón, i to w niedzielę! Skręcił za róg i nie przestając gdakać i trzepotać, wpadł do domu Moritana. Pchnął drzwi w sieni i jednym susem znalazł się na patio. Ludzie tłoczyli się na ulicy. Moritim, słysząc rwetes, wyszedł na zewnątrz. Widząc, że jego śmiertelny wróg miota się wokół niego, stanął jak wryty. Najpierw dosięgła go jedna kula, potem następna. Rivarolę zabrało dwóch żandarmów. Wyrywał im się, nie przestając gdakać.
Po miesiącu wyszedł na wolność. Lekarz sądowy stwierdził, że był to atak szaleństwa. Przecież cała dzielnica widziała, że zachowuje się jak kogut.