jeden przystanek do końca

Charles Bukowski

wiszę

na jednym gwoździu

słonce pali mi serce

jestem

spokrewniony z wężem

boje się wodospadów

boje się

kobiet i zielonych ścian

 

 

smutek ścieka ze mnie jak krople wody

po ścianach półzatrutej studni,

zdaje sobie sprawę za praktycznie moje szanse

ograniczają się do zera –

jestem podobny do robaka znalezionego po włączeniu światła

o 3 nad ranem w łazience

miłość ma usta zatkane szmatą,

szczęśliwe obrazy

zamieniają się w spinacze, wiesz o co

mi chodzi dobrze wiesz,

kiedy już zrozumiesz jak to się dzieje (musisz

zrozumieć

ze

większość rzeczy po prostu

nie wychodzi, próbujesz

je zatrzymać

i kiedy myślisz już ze wiesz

jak to robić, zauważasz

ze jesteś stary) – kiedy już to zrozumiesz

wystarczy byś sparzył się 2 czy 3 razy

a wypchają cię czymś i odłożą na półkę,

dobrze jest uświadomić to sobie –

przestań tak się pieprzyć z

wymyślaniem błyskotliwych ripost, wyluzuj się –

i tak jesteś skończony, tak

samo jak ja. i nie ma się czego

wstydzić. mogę wejść do każdej knajpy:

zamówić whisky z woda,

zapłacić,

trzymać szklankę w dłoni,

oni nie wiedza nic a nic

o tobie albo o mnie,

będą tylko gadać o piłce albo

pogodzie albo kryzysie energetycznym,

nasze dłonie podniosą wtedy szklankę,

będziemy obserwować własne odbicia w lustrze

i pić do dna –

 

 

Jane, Barbara, Frances, Linda, Liza, Stella,

brązowy skórzany pantofel ojca

przewrócony  w łazience,

bezimienne zdechle psy,

jutrzejsza gazeta,

wrzątek wylewający się z termy w

czwartkowe popołudnie parzy ci rękę

aż do łokcia, nie jesteś nawet

zły ze cię boli,

śmiejesz się z tych co wygrywają

śmiejesz się z faceta który pieprzył twoja dziewczynę

kiedy byłeś schlany albo kiedy gdzieś wyjechałeś

śmiejesz się z niej, ze mu dala.

na mętnym wietrze

wyją róże,

powiedzieliśmy

co było do powiedzenia, czas

wysiadać, kusi mnie jeszcze

by powiedzieć

ze cokolwiek będą o mnie mówić

nigdy niczego nikomu nie

miałem za źle.