Na pohybel z palantem

Zbigniew Jabłoński

Na pohybel z palantem

 

 

Zbigniew Jabłoński – komandor, lekarz, poeta, pisarz, publicysta

 

 

 

„Notatnik głupiego palanta” to pana druga pozycja prozą po książce „ Przez Bałtyk po rekord świata”. Tomików wierszy wydał pan znacznie więcej. Czy czuje się pan bardziej poetą niż prozaikiem?

Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Właściwie to nie czuje się ani poetą ani prozaikiem. Bywam czasami poetą i to zdarza się w dziwnych momentach np. budzę się w nocy i przy świetle latarni dającej mdłe światło z ulicy zapisuje nagle myśl, która mnie nawiedziła. Od czasu do czasu zapisuje moje refleksje w komputerze, a robię to wówczas, kiedy czuje, że „ Cos mnie gryzie” trawestując nazwę audycji gdańskiej telewizji, albo uważam, że mam coś do powiedzenia. Wtedy bywam prozaikiem.

Książka jest kontrowersyjna, ale sądząc po ilości ludzi na jej wodowaniu wywołała duże zainteresowanie u potencjalnych czytelników. Czy czuje się pan jako pisarz usatysfakcjonowany?

Z samego faktu jej wydania a szczególnie po tym jak została przyjęta na „Darze Pomorza” oczywiście tak, tym bardziej, że wcześniej dwa duże wydawnictwa odmówiły jej drukowania, a żadna gazeta w Trójmieście, nawet gdyński „Ratusz”, zrobił niesympatyczny wyjątek nie wspominając słowem o jej promocji. Mimo to na symboliczne „wodowanie” przyszło około 200 osób, w tym wiele o znanych nazwiskach w Trójmieście i mimo wysiłku załogi i rozstawieniu dodatkowych ław zabrakło miejsc siedzących. To sprawiło mi ogromna satysfakcję. Liczę też na dalszą sprawną dystrybucję książki, bo włożyłem w jej napisanie dużo czasu i kosztów, które mam nadzieję się zwrócą. Firmuje ją wydawnictwo FINNA z Gdańska, które zdecydowało się na jej publikację i mam nadzieję, że mimo trudnych początków jej rozprowadzania w firmie L&L dalszy ciąg będzie pomyślny.

Edward Redliński napisał o głupiej cipie, pan o głupim palancie. Czy sadzi pan, że to bohaterowie z tego samego podwórka?

 

Nie znam dogłębnie twórczości Redlińskiego, może poza „Konopielką” i „Awansem”. Jest on z tego samego rocznika, co ja( 1940), więc jego obserwacje mogą być zbieżne. Nie wiem czy ma pan na myśli jeden z jego ostatnio wydanych tytułów „Telefrenię”, której nie czytałem, a w której prawdopodobnie opisuje on dość drastyczne sceny seksualne. Może są podobne do tych, z „Palanta”, ale mój bohater nie jest z tego samego, jak się pan wyraził podwórka. Poza tym środowisko wojskowe różni się zarówno od chłopskiego w Polsce jak i od artystów funkcjonujących w Nowym Jorku, gdzie snobizm i moda jest ważnym wyznacznikiem sposobu na życie. Mój bohater jest lekarzem, chirurgiem, oficerem MW, więc chociażby z tego powodu jest inny. Poza tym słowa „Głupi palant” użyte w książce są świadomą prowokacją mającą wywołać sprzeciw do poglądów odrzucających wszystko, co działo się w PRL, i nie mającą bezpośredniego odniesienia anatomicznego. Oznaczają pewien typ człowieka, co zresztą w książce jest wyraźnie zaznaczone w jednym z dialogów. Takich „palantów” było w PRL tysiące. Żyli oni i korzystali z wielu czasem nieuzasadnionych przywilejów systemu, a do czego wstydzą się czasem przyznać..

W mojej recenzji „Notatnika” napisałem, że żaden ustrój nie może zrobić z człowieka głupiego palanta, bo żaden ustrój nie może zakażać człowiekowi myślenia. Czy zgadza się pan z tą opinią?

 

To jest stwierdzenie oczywiste. Tyle, że jak przejdziemy do szczegółów to już nie jest to takie jednoznaczne. Większość ludzi jest oportunistami i lubi wygodną, bezpieczną codzienność od niepewnego ryzyka. Trzeba mieć zdecydowaną i dojrzałą osobowość popartą wiedzą o życiu, mieć dostęp do różnych źródeł informacji i wrodzoną odwagę, aby przeciwstawić się przełożonym, czy głosić odmienne zdanie od tych lansowanych przez media. Jak sięgnie się do dokumentów o ludziach przedstawianych przez historię jako herosów swoich czasów, to niestety często informacje źródłowe nie potwierdzają ich „bohaterskiego” postępowania z pobudek ideowych. Stąd Boy „odbrązawiał” naszych bohaterów narodowych a Gombrowicz „przyprawiał im gębę”. Wolałbym, aby było inaczej, ale moje obserwacje, łącznie z postępowaniem w konkretnych sprawach również przeze mnie, niekiedy odbiegają od ocen, które serwują obserwatorzy z zewnątrz np. sąsiedzi czy krytycy. Stwierdzenie Lecha Wałęsy, nb. cytowane w książce, że „punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia” jest zdecydowanie prawdziwe.

Pana erudycja w „Notatniku” powala na kolana. Skąd pan, poza Akademią Medyczną w Gdańsku, czerpał tak wszechstronną wiedzę?

 

No, z tą oceną to pan przesadził o kilka mil. Bohater mojej książki to zlepek osobowości, co najmniej kilku lekarzy w tym również mnie. Większość uprawiająca tę bardzo humanistyczną profesję ma szerokie zainteresowania pozazawodowe. Nie będę tu wymieniał, bo zrobiłem to w książce, jak wielkie w świecie nazwiska zasłynęły w szeroko rozumianym słowie kultura, że często znamy ich jako literatów, muzyków, architektów czy wreszcie polityków nie wiedząc, że podstawowym ich wykształceniem były studia medyczne. A obecnie, kiedy korzystamy z Internetu, wystarczy niewiele wiedzieć o konkretnym zjawisku, aby opisać go przy pomocy tego narzędzia. Myślę, że to kwestia wrodzonych umiejętności wykorzystania zdobytych informacji, choć czasami trapi mnie podświadoma wątpliwość, czy „twórca” jest tylko odbiornikiem nieznanej siły z kosmosu, może energii przemyśleń człowieka żyjącego np. na innej półkuli, lub z jakiegoś nieznanego świata, a „On” tylko bezwiednie odtwarza to, co zostało już zakodowane na podobieństwa zapisu na twardym „dysku mózgowego komputera”(? ). Czytałem już gdzieś, że energię myśli człowieka w przyszłości uda się przechwycić i określić w postaci nieznanej nam dzisiaj materii. Kto wie?

Pana „Kołonotatnik”( przepraszam za zmianę tytułu obraca się w koło trzech spraw: seksu, wojska i medycyny. Najwięcej jest seksu. Czy pan tak lubi Freuda?

 

Nie zgadzam się z pana stwierdzeniem. Czuje w tym pytaniu prowokację. Seks opisuję jako jeden z żywiołów targającym mojego bohatera, zresztą uważam żywiołem  pozytywnym i przyjemnym. Czy lubię Freuda? Trudno powiedzieć czy lubię, szanuję. W czasach, kiedy tworzył swoja teorię był w pewnym sensie rewolucjonistą. Dzisiaj, przy tak ogromnym postępie wiedzy i możliwości obserwacji na ekranie czy w postaci innego zapisu jak wspomniałem wyżej nawet procesów myślowych człowieka, jego interpretacje wydają się naiwne. Ale zdefiniowane przez niego pojęcie „libido” niewątpliwie pozostało nadal jednym czynników najbardziej inspirujących artystów i wpływającym na postępowanie wielu ludzi.

Był pan przez pewien czas redaktorem naczelnym „Wiadomości gdyńskich”, ale tytuł ten padł jak ścięta kawka. Dlaczego?

 

To był krótki epizod. Funkcje tę pełniłem czasowo i bardzo krótko. Ale współpracowałem z tym pismem ponad trzy lata jako jeden z redaktorów. Miałem tam stałą rubrykę poetycką, pisałem artykuły, recenzje teatralne, robiłem wywiady z ciekawymi ludźmi. To był miesięcznik na wysokim poziomie, wydawany za prywatne pieniądze wspaniałego gdynianina, pana Ronalda Łanieckiego. Człowiek ten, miał ambicje docierania nie tylko do Gdynian, ale Polonii szczególnie tej zamieszkałej na Wschodzie, w republikach po byłym ZSRR. Jego nagła śmierć spowodowała zaprzestanie systematycznego wydawania pisma, wykupienie go od żony zmarłego przez jedno ze stowarzyszeń gdyńskich i praktycznie zamiana na bezpłatnie wydawaną gazetkę o charakterze reklamy przedwyborczej. Stowarzyszenie powierzyło dalsze redagowanie innemu zespołowi ludzi, a starej redakcji nie powiedziało nawet dziękuję. Cóż; signum tempori. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nagle zacząłem mieć dużo więcej czasu. Dzięki temu rozpocząłem i skończyłem pisanie książki no i doprowadziłem do jej wydania.

 

 

 

 

Czy potrafi pan wskazać najszczęśliwszy i najbardziej pechowy moment w swojej karierze zawodowej?

 

O pechowych wolę nie wspominać, ale było ich niestety kilka. A najszczęśliwszy? Chyba moment, w 1996 roku. Kiedy w Libanie płd. w szpitalu ONZ, którym wówczas kierowałem urodziły się bliźnięta, bo matka nie mogła dotrzeć do wówczas bombardowanego miasta Tyr. Szpital nie miał porodówki ani położnika, ale poród przebiegł na szczęście bez powikłań.

Woli pan współczesną muzykę lekką czy klasyczną?

 

Klasyczną w lekkiej aranżacji.

Czy jest pan zdania, że proste rozwiązania są najlepsze i że pierwsze wrażenie liczy się najbardziej ( nie tylko w kontaktach z kobietami)?

 

Tak.

Czy jest coś takiego, co chciałby pan o sobie przeczytać, a co jeszcze nigdy nie zostało napisane?

 

Oczywiście, ale zachowam to w tajemnicy. Jeśli się spełni to specjalnie do pana zadzwonię i powiem.

Czy lubi pan popularność, czy woli być pan cichą myszką?

 

Hmm. Wie pan z tym jest różnie. Miłe jest jak ktoś mnie rozpoznaje i powie coś sympatycznego, ale jeśli było by tego zbyt dużo to chyba byłoby to męczące. Nie jestem zwolennikiem kontrastów, wolę stany pośrednie i możliwość wyboru.

Z jakiego osiągnięcia jest pan szczególnie dumny?

 

Jako mężczyzna myślę, że mogę być dumny ze swojej rodziny(żona, dwie córki bliźniaczki, dwóch udanych zięciów, trzech wnuków i jedna wnuczka). Z zawodowych to, że udało mi się osiągnąć dość wysoki stopień wojskowy, że kierowałem szpitalem Marynarki Wojennej w Helu w czasie, kiedy był wysoko oceniany przez przełożonych, ale przede wszystkim przez pacjentów. Z osiągnięć sportowych, z tytułu Mistrza Polski Lekarzy Wojskowych w tenisie ziemnym kilka lat temu, w swoim przedziale wiekowym oczywiście. Z literackich, z listów czytelników, którzy po przeczytaniu, lub usłyszeniu moich tekstów w radio czy TV, dzielili się ze mną swoimi refleksjami. I wreszcie to, że moje wiersze czytali w mediach tak znakomici aktorzy jak Olgierd Łukaszewicz, Jerzy Kamas, Henryk Bista, Stanisław Michalski, Mariusz Żarnecki czy Urszula Kowalska i Beata Buczek Żarnecka.

Będąc jeszcze dzieckiem, kim chciał pan zostać?

 

Marynarzem. Ale myślałem też o byciu aktorem i lekarzem. I właściwie wszystkie te marzenia w dużym stopniu zrealizowałem, bo podczas studiów grałem na scenie w znanym teatrze studenckim gdańskiej Alma Mater „Kontrapunkt”, tamże założyłem i prowadziłem kabaret „Skalpelik”, w którym byłem i konferansjerem i tekściarzem. A lekarzem jestem!

Ma pan jedyną szansę w życiu popłynąć na bezludna wyspę, – kogo i co zabrałby pan ze sobą?

 

Oj nie wiem. Może...nie, lepiej nie powiem. Chyba naraziłbym się mówiąc szczerze o swojej nieskromnej czasem wyobraźni. A z rzeczy? Rakietę tenisową i kilka piłek, trylogię Sienkiewicza i laptopa z pełnym oprogramowaniem i możliwością połączenia z Internetem, ale takiego na baterie słoneczne, aby się zbyt szybko nie wyczerpał.

Czy zamieszkałby pan na stałe poza Gdynią? Jeśli nie, to, dlaczego?

 

Nie wyobrażam sobie innego miejsca stałego pobytu. Kocham to miasto od dzieciństwa, mimo, że zamieszałem w nim już jako dojrzały mężczyzna. Dlaczego? Ma ono coś magicznego. W aurze, w ludziach tu mieszkających, w wietrze, który czasem przynosi mi inspiracje poetyckie, w głosach syren statków podczas mgły... Nie wiem jak to wyrazić prościej, bo to, co mówię brzmi górnolotnie, ale tak to czuję. Mimo, że rządzący miastem raczej nie dostrzegają tego, co robię. No, może z wyjątkiem byłej prezydent, Św. P. Franciszki Cegielskiej, która podczas sprawowania przez nią prezydentury zaprosiła mnie na rozmowę i wręczyła album miasta z dedykacją i życzeniami dalszej pracy twórczej. Za jedyny po II wojnie wydany w kilkuset egzemplarzach przez MW poemat p.t. „Rapsodia gdyńska”

Co się panu w mieście podoba, a co należałoby zmienić?

 

Podoba mi się rozmach w tworzeniu nowoczesnego wyglądu miasta, portu, dróg, obiektów handlowych, oświetlenia ulic, szczególnie centrum, sprawną komunikacja miejska, bulwar nadmorski, obydwa teatry Muzyczny i Dramatyczny, olbrzymią ilość różnego rodzaju imprez artystycznych i sportowych. To, że na spotkania poetyckie do kawiarni „ Na strychu” przychodzi po kilkadziesiąt osób i recytuje tam swoje wiersze. Dbanie o historię w postaci zbudowania muzeum i wiele innych rzeczy. Pod tym względem władze miasta się sprawdzają i to jest najważniejsze. Moje drobne frustracje nie mają tu znaczenia.

A co mi się nie podoba? Hmm... np. likwidacja miejskiej telewizji, która choć nie zawsze profesjonalnie prowadzona, była znakomitą informatorką tego, co się działo tu i teraz oraz brak kulturalno- publicystycznego pisma np. miesięcznika. I jeszcze jeden może szczegół ale istotny; zbyt szeroka formuła nagrody literackiej o nazwie „Gdynia”, bo mimo walorów artystycznych nagradzanych utworów niewiele mają wspólnego z miastem. Sądzę, że to powinno się w następnych latach zmienić.

Bez kogo i bez czego nie mógłby pan żyć?

 

Nie wiem czy potrafię to jasno sprecyzować. Wyrażę to tak. Człowiek jest  „zwierzęciem stadnym”. Jako lekarz i mężczyzna po sześćdziesiątce ze sporym bagażem doświadczeń, odpowiem, że bez innych ludzi. A bez czego? Nie mam szczególnych wymagań, potrafię zrezygnować z dóbr materialnych na rzecz emocji czy metafizycznych doznań estetycznych, które dostarczyć mogą jedynie wytwory szeroko pojętej twórczej pracy człowieka. I to tyle. A może aż tyle!

Co pan robi w czasie wolnym? Czy ma pan jakieś hobby?

 

Nie wiem, co rozumie pan pod pojęciem wolnego czasu. Bo widzi pan, odkąd jestem na emeryturze to staram się robić to, na co mam ochotę i co jest w zakresie moich możliwości. Jak piszę wiersze lub „bawię się w literata” to trudno powiedzieć czy to jest czas wolny, bo sam sobie narzucam to, co robię a dzieje się to przecież w czasie wolnym od pracy w pojęciu obowiązującego np. etatu w szpitalu. Zawodowo przestałem pracować od momentu przejścia na emeryturę a czy np. spacery i zabawy z wnuczkami można określić czasem wolnym?

 Łatwiej mi będzie opisać jak przebiega mój przeciętny dzień. Sporo czytam, uczę się dość systematycznie angielskiego, choć ciągle jest to poziom niezadowalający. W telewizji oglądam wybrane programy, najczęściej informacyjne, choć muzycznymi i kabaretowymi też nie pogardzę. Rzadko oglądam seriale a jeśli już to wspólnie z żoną „M jak miłość”. Częściej transmisje sportowe, głównie tenis ziemny, piłkę nożną też, ale tylko mecze reprezentacji lub europejskie puchary, skoki narciarskie, jeśli skacze Małysz i siatkówkę kobiet w wykonaniu polskiej reprezentacji. Hobby? Nie zbieram niczego szczególnego. Jest kilka rzeczy, które lubię. Do nich należą podróże do innych krajów z możliwością poznawania nowych ludzi, ich zwyczajów i kultury. Fotografika ( mam w swoim dorobku kilka wystaw), tenis ziemny, który uprawiam amatorsko, ale ze sporym zacięciem, pisanie wierszy ( dziwne, ale mniej lubię ich czytanie, wolę słuchać jak recytują je aktorzy). Cóż, pewnie jeszcze znalazłoby się parę rzeczy, jak teatr, koncerty czy filmy( bardzo cenię polskie). Chyba wystarczy, i tak zmęczyłem pana swoim gadulstwem.