Anastazja

Teresa Radziewicz

Tłum sąsiadów odśpiewuje spisywane w kancjonałach zwrotki;
słowa, natrętna ćma, nie dają się złapać. Zapach jedliny
sprowadza je z powrotem na podniebienie jak światło.

Kiedy w miasteczku ktoś umiera, na pogrzeb przychodzą
wszyscy. Główne drogi prowadzą do kościoła, w melodii orszaku
jest bezpieczny rytm zachodzenia. Nic się nie dzieje,

to tylko kobieta: praca, wnuki, dzieci. Mąż, coraz bardziej
zaglądający do środka. Ciało, które zaszyto cierpieniem
można jedynie nieść, modlić się nad nim, schować w ziemi
na cmentarzu ostrym od wiatru i wilgoci. Później wracać,

rozmawiać o egzotycznym imieniu. Dobra śmierć
zawsze gromadzi tych, którzy kochają.

Inne teksty autora

Teresa Radziewicz