Statek trzeźwy starością
Korytem starej rzeki niesiony na morze,
Pośród znajomych mielizn i na wyspach krzaków,
Mijałem obojętnie, ciągnących w uporze
Stare statki na linach, znużonych burłaków.
Już swobodny u ujścia, ster twardo trzymałem,
Świadomy, że w ładowniach wełny są i zboża,
I że dopłynąć muszę, właśnie tam, gdzie chciałem,
A nie tam, gdzie nad morzem krwawa błyszczy zorza.
I choć przypływy wściekłe w statek uderzały,
A odpływy go niosły w niezbadaną stronę,
Dziecięce me wspomnienia pierwszeństwa nie miały
Nad rozumu zimnego logiki skończone.
Nie spałem pośród burzy, zakręconych wirów,
Nad statku dzikim tańcem czuwałem wśród nocy,
Ułuda świateł znikłych, kosmicznych kadrylów,
Na dwie czwarte, sześć ósmych, wołała pomocy.
Fala wielka i czysta na statek się wdarła,
Spłukała z niego brudy wspomnień i urojeń,
Resztkami sił upadła, rozklapła umarła,
Oddając mi do władztwa całe morze swoje.
I odtąd już płynąłem swobodny i pewny,
Przez wody wypełnione Muzyką zachodu,
Do którego prowadził ślad powietrzem, zwiewny,
Na gwiazdach rozwieszony, umarły za młodu.
Na wodach, które mają marzenia żeglarzy
Zamknięte w swojej toni jak w grobowca skrzyni,
Wymyślałem od nowa do marzeń tych twarze
Prawie tak, jak na Końcu dobry Bóg uczyni.
Nie godziły się na to pękające nieba
Gromami, które do mnie pędziły z łoskotem.
Woda i elektryczność; do stworzenia trzeba
Jeszcze tchnienia jedynie, które przyjdzie potem.
Teraz słońca widziałem wirujące wkoło,
Ptaki w szaleństwa locie pośród sinych toni
I grzędy piany białej zwieńczającej czoło,
Tego co z wody morskiej wkrótce się wyłoni.
Czekałem i marzyłem pośród fal olśnienia,
Pośród srebrzystych uciech, szafirowych dzwonów
W głębinie dźwięków sytych, niegodnych istnienia,
Płytszych od wielkiej ciszy nabrzmiałych balonów.
Modliłem przeciw morzom modlitwy wytrwałe,
Raf czerwonych grzebienie myślami gładziłem,
Jasne stopy Maryi rozgniatały skałę,
O którą okręt stary omal nie rozbiłem.
Dotykałem bajecznych pod-wodnych ogrodów
Gdzie się wiły istoty pozbawione duszy,
Roiłem w odpocznieniu u początku schodów,
Że mnie żaden poczwarny lewiatan nie ruszy.
Przepłynąłem przez bagna, fermenty i sieci,
Pokonałem wód spadek w niezmierzoną głębię,
By przejść na drugą stronę, tam gdzie tylko dzieci
Sny swe opowiadają beztrosko zupełnie.
Łapałem ryb tęczowych ławice ulotne
W dłonie, ryb śpiewających w lotną siatkę nieba,
Trzymałem je nad głową, gdzie słonce samotne
Wysuszało ich ciała na pokarm, do chleba.
Który nie znam języków, poplątania mowy,
Tłumaczyłem dla dzieci jasne wierszowiny
Ze statku wyrzucane, w nadziei słów nowych,
Węzłów mowy, potrzebnej jak od logu liny.
Chłodem Morza Zimnego porażony biegłem
Przez namorzyny ostrej zagony czerwone,
Palące niby Piekło, dopóki dostrzegłem
Drogowskazy wiodące na wód dobrą stronę.
Przesunąłem bieguny na przeciwne skraje
Morza magnetycznego, gdzie tańczą fizyki
Ptaki obsiadłe, wyspy, ich dziewicze raje,
Zamknąłem pośród linii biegnących do nikąd
Niby statek płynący nad glonów brodami,
Chociaż w eter i światło wiodła mnie pokusa,
Z każdym węzłem trzeźwiałem bardziej, gdy przed nami
We mgle się pojawiła jasna twarz Chrystusa.
Dość już miałem majaczeń, spijania otmętu,
Pogrążania w młodości narkotyku słodkim,
Krzyknąłem gdzieś za siebie, do widma okrętu,
Zabierz ze sobą rymy, przenośnie i zwrotki.
Utoń wraz z nimi w wirze, zabierz swoje czary
Ułudne i wraz z nimi pogrąż w wiecznej toni,
Zatrać oczy panterze, olbrzymie wężary,
Drzewa na skroś przeżarte jadem czarnych woni.
Nie jesteś już potrzebny okręcie widmowy,
Twa tęsknota kałuży jest czystym fałszerstwem,
Europa dziś mówi wyrazem gotowym,
Fastfudy dziś, jej mowy, są udzielnym księstwem.
A co do mnie, to wiatry nadal mi sprzyjają,
Twarz Chrystusa na żagle zabrałem w pokorze,
I choć tak mały jestem, to Słowa mi dają
Siłę taką, że mogę w każde płynąć morze.
I do portu potrafię dopłynąć z towarem,
Poprzez sztormy i wały, bieguny, szafiry,
Poprzez ssawki, wichrzyce wzmacniane bezmiarem,
I niewarte tu wzmianki, rozpijane wiry.
Ja powiem tak: mnie się także ciężko brnęło przez wiersz Artura Rimbaud, pewnie go nadala nawet na stare lata, nie zrozumiałem. Trudno jednak dać odpowiedź w innej formie niż orginał. A że nie dostarczyłem czytającemu przyjemności - przeboleję. Może któryś z kolejnych wierszy, a napisałem ich przez dwa lata dużo, spodoba się moim krytykom.
Pozdrawiam serdecznie
Andrzej Talarek
ps a pisanie wierszy traktuję wyłącznie jako zabawę, bez ambicji nieobcych moim kolegom, którzy poezję traktują jako misję, więc i złe opinie przeżyję.
Pozdrawiam Serdecznie
Andrzej talarek
Pozdrawiam!
Ale takie cytatowo-powiedzeniowe dysputy o niczym tam nas właśnie doprowadzą. Ważniejsze wydaje mi się: dlaczego nie pojawił się żaden argument za niedopuszczeniem tego wiersza do publikacji.
Pozdrawiam!
PS
Cóż znaczą uśmieszki w Twoich komentarzach? Szyderstwo? Ironię? Żart?