jeszcze żyjemy. chwilami ogrzewamy słońce czerwone od mrozu,
by w wolne dni rosnąć jak drzewa na ulicach, bezludni.
my dzieci srogich pór roku, ze zbyt wcześnie odciętą pępowiną.
coraz dalej obczyzna, nie pachnie pomarańczami.
w chłodzie przemierzam bulwary, obojętnie mijam.
jedynym świadectwem mojego istnienia drobne dłonie,
zimne jak chodnik, na którym sypiasz.
Reszta in plus, delikatnie i subtelnie o ciężarach, tak czytam. Druga imo lepsza.
Nie wiem ew, dla mnie to ma sens i trzyma się oni a potem jest oddzielnie a razem...
tak miało być :) nic nie ruszam:) dzięki serdeczne
ale całośc fajna, reszta płynie.