Miał tak zwane podejście do sprawy. Zawsze z prawej podchodził, w czasie zazdrości, tej ludzkiej, takiej zwyczajnej. Zwyczajem było, że patrzył dziewczynkom na twarze, talerze, na twarze, talerze i na to co miały w sobie, na sobie i pod.
I pot.
W sobie mała nie miała zazdrości, zazdrościła w imieniu talerza, temu obok, że w kilka ziarenek ryżu bogatszy. Nie licząc wiedziała. Ziaren nie licząc, i na to, że on nie zauważy. Nauczyciel dnia powszedniego.
Zasady były proste. Grzechów niepopełnionych wyznanie czwartego dnia tygodnia. I czwarty stopień bólu w drodze pod konfesjonał. Ból rozkładał się zawsze, tuż pod rozłożonymi , na wpół, w stopniu jeszcze nie całkiem, ziarnami ryżu z talerza.
Rozgrzeszał każdego piątku, tak jakoś zawsze przed świtem. Przed świtem bogowie rozgrywali partyjkę, pili dużo i nie w boskich ich głowach była ziemia. Ta ziemia.
I ta mała.
I akt.
Miał tak zwane podejście do sprawy.
jeśli bym chciała w poezję to wkleić , musiałabym wersowanie pozmieniać, poskracać, czasowniki ograniczyć, czyli poddać się tym wszystkim wymogom, które poezję określają. I nawet próbowałam, ale nie wyszedł z tego wiersz i wiem, że nie wyjdzie. I nie wiem co to jest, tak się napisało i tak niech zostanie.
Ja bym to w tej formie wkleiła w poezję. Potraktujemy Cię jak Machniaka :) i będzie po sprawie.
ta*
Huknęło mnie porządnie. To jest tak napisane, że nie trzeba tłumaczyć. Wyszło to Tobie. Jeśli właśnie tyle chciałaś powiedzieć, to powiedziałaś wystarczająco, dopasowując formę. Bieg związków (sic!) i skojarzeń i znaczeń (mała szczególnie; i sprawa) jest przejmujący. Nieźle. I ci bogowie, mający w d...uszy to, co się dzieje. Tu; i w tej godzinie. Właściwie to mnie huknęło, że się powtórzę.
Mocno.
Ino popraw patrzał na patrzył.