jakoś nie przewidzieliśmy w sobie tych ciemnych korytarzy co za
frajerzy a niby dorastaliśmy w czasach full zwątpienia mistrzowskiego
demaskowania pustki na miejscu na wynos z dostawą do trumny
mózg zanegował sam siebie zatrzasnął w pokoju bez klamek
w końcu dekonstrukcja wykształcił nas kolos na nogach z taniej dykty
spektakularna ucieczka dosyć mocno kusi nie ma co się dziwić
trzeba było uważać na przeklętych poetów pootwierali nam oczy na nicość
dość prędko dziś się traci mentalne dziewictwo język prowadzi donikąd
życie okazało się nędznym żartem raczej fatalnym w skutkach nie wierzę
że w coś wierzyliśmy ale pozwól mi umrzeć w twojej bluzie tej zielonej
z kapturem pamiętasz chodziłam w niej po lesie jeszcze wczoraj byliśmy młodzi
chcieliśmy zamieszkać w górach pić wino jeść chleb i mieć w domu ogień
czytając zastanawiałam się, jak wybrzmiałaby tekst w pierwszej osobie - uogólnienie w pewien sposób -zamiast włączyć - wykluczyło mnie na początku z historii.
początek drugiej cześć jest bardzo mocny i gęsty. ale wyhamowanie, jakie znajduje w końcu - już od nie wierzę chyba - bardzo dla mnie. pointa swoją drogą. wiersz słodko-gorzki. mocny z czułą nutą.
trafia mnie jak strzała i powala, nie w kontekście wiersza, chociaż on jako całość podoba mi się. za powyższe- wyśmienity...