Dziś już, przyjacielu, nie jesteśmy dziećmi paciorków.
Raczej sierotami odkrytych mogił, do których leje się nasza młodość.
W kategorii ludzkości pozostaliśmy na marginesie
gdzie stale miłość nie daje szczęścia, a bunt przemija.
Więc kiedy już wykończę się tą metaforą życia
– nic się nie zmieni. Do białych sukien będą grać Mendelsona,
do czarnych Chopina z udawanym szlochem. I nie będzie żal
odejść, bo co na ziemi nie zostanie, to zabiorę ze sobą.
Ale jeszcze; zanim odejdę, musisz wiedzieć przyjacielu
– wydrapane rany trzymają pamięć na baczność w szeregu
liter. Gdy rozbiłam rzeczywistość o ścianę, szłam pod prąd
żywym i wiem, że Bóg nie śpi.
On ukrywa się przede mną.
Ciekawy wiersz.
Potem zamyśliłam się nad tym co trwałe, a co przemija, i nad tym, ze właściwie nic się nie zmienia od wieków.
Kurcze, nie potrafię wyrazić dalszych myśli. Szlag by Cię, figo, za ten wiersz:P