Dziś będzie sentymentalnie. Jest północ za dziesięć
i jesień w dodatku. Chłód podwiewa liście pod wycieraczkę.
Stoję na niej gapiąc się w gwiazdy. Tak wiem, to głupie.
Zamordowanie jakichkolwiek objawów godności jest
zupełnie niedopuszczalne. Piszę więc tak, żeby nie płakać,
albo co najmniej nie zdradzać żalu do świata. To nie jest
samotność, chociaż mógłbyś zaprzeczyć. Na odległość
między granicami stanów depresji, na zgliszczach tamtego świata.
Stoję już czwartą godzinę, nie ma nic, zupełnie głucho,
tylko śmierdzi październikiem, jak twoje łzy tamtej nocy.
Powracam do obrazów, kiedy strumienie marzeń
wpadały do morza, a my na zawołanie byliśmy mewami.
Nie ma już mew, ani fotografii którą tuliłam przed snem,
to mi musiało wystarczać. Teraz wystarcza własna krew
jako atrament, a piszę do ciemnej nocy na swoim ciele.
Czas na mnie działa, więc przemijam z nim w chaosie.
Bywaj u niej częściej niż gdziekolwiek na zdjęciu.
Ja zostanę tu gdzie jestem, lub gdzie nie było nas.
" Teraz wystarcza własna krew" - a jednak jesteś emo i kręcą cię żyletki ;D
no, ale tak ogólnie to trzeba przyznać, że po prostu dobry wiersz. z jesieni robi się prawie taki temat jak z miłości, coraz trudniej w tym kręgu stworzyć coś porządnego. w każdym razie u mnie się ściemnia, więc jest szaro, dzieciaki pouciekały spod okien i można trochę jesień powdychać, a to mnie nastraja do mówienia "tak".
jeszcze tylko łzy rozpaczy, serce krwią zalane dodaj i wtedy już całą resztę, która jest dobra, szlag trafi.