rosły domy na Kresach, przypięty plecami
do pieca i wsłuchany w głoski obcej lingwy,
pojmowałem po dźwiękach powoli, latami,
że nie obca - za ścianą żyli Ukraińcy
i na tyłach niejednej siwej kamienicy,
w wielkich oknach sypiały ostatki semitów,
ich gawędy brodate, już z lat siedemdziesiąt
z wielkiej wojny wracają, zmieniają się Kresy,
już rabina nie spotka na żadnej ulicy,
znamy może Jankiela co grał u Soplicy
i choć nos ciągle Mojsów, to dzisiaj ich wnuki
tylko z nazwy poznają żydowską Chanukę,
a ja co na legendach i bajkach wyrosłem,
na poezji Tuwima, Puszkina i Franki,
chociaż wąs jeszcze młody, to wiekiem dorosły,
w przemytnikach szukałem przyjaciół do szklanki,
tak nieraz wieczorami chodziłem na gusła,
pełne modłów zamkniętych w najcieńszych witrażach,
gdzie lud bogobojny odcinał powrósło,
zaciśnięte od wieków na szyi Judasza,
gdzie codziennie na amen w zbawiennej otusze,
po raz setny swe winy jak obce powtarzał,
ten sam lud bojaźliwy, co niegdyś, bez wzruszeń,
leżał krzyżem pokutnie naprzeciw ołtarza,
rosły domy na Kresach, a rosły i bloki,
i z swej biedy płakali, pijąc robotnicy,
a ich dzieci w marzeniach podobne obłokom,
pierwszy raz ładowały centymetr do szprycy,
rosłem i ja w mym raju, jak naród wybrany
niczym się nie wyróżnię, wyrosłem tak samo,
z Bożej łaski jak drzewo zasiane w betonie,
które zamiast gałęzi w ich miejscu ma dłonie
Trzeba wymusić na opiekunach gwiazdkę redakcyjną!
Przykładam się do wyróżnienia redakcji.