ulice miasta: mój butwiejący ocean
porzucony but
para z popękanych warg
uduszonych pieniędzmi
tam gdzie przeciążone trasy
podróże niezagojonych ran
dawne nadzieje
przewracają się pod sklepem
w płaszczach bez kieszeni na miłość
są zbyt wyblakłe
dzieciństwo w stukocie słów
liche przebaczenie
jak nawałnica uczynków
randka z Bogiem
zgryzota zniechęcenia:
próżne pogawędki
trzeba by tu jeszcze popracować, bo np wyskakują nagle niezagojone rany, a przecież wcześniej tak bezosobowo biegnie tekst - jakieś miasto, porzucony but. coś mi ogólnie nie gra w tym tekście, ale nie potrafię wskazać.
Słabiej wygląda, moim zdaniem, kwestia języka. Nie wiem dlaczego, ale momentami uciekasz od metafory. Pieniądze, niezagojone rany, nadzieja, miłość...to elementy, które dyskredytują tekst w moich oczach. Zresztą nie tylko te. Z drugiej strony jednak, udało Ci się bardzo wiernie oddać klimat ulicy. Momentami bywa onomatopeicznie, momentami po prostu realistycznie etc - to mocna strona wiersza. Jestem za publikacją, ale warunkowo.