zmartwiony

Yaro

skrobanie po drzwiach

ciszę rozprasza ciężar księżyca

na skroniach zimny pot

po policzku leniwie płynie łza

róże na stole

zasuszony w nich czas


pomiędzy nami strach

wpisany w nasze DNA

potwierdziły to badania

na zwierzętach


jestem starym zgredem

bojaźliwie patrząc w lustro

wybaczam wszystko

co wiemy o sobie

nic nie powiem tak wyparte słowa

kłamstwem obleczone dłonie

kochać nikt nie zabroni


wybrałaś inną drogę

znaliśmy się jak dwa łyse konie

znaliśmy siebie choć byłaś wiatrem

tajemnicą pojawiałaś się znikąd

płonę jak latarnia gasiłaś ogień

daleko od siebie tak będzie dobrze


nie nadejdziesz tej jesieni

może i lepiej wystarczy bólu

cierpi dusza wieczna wędrówka

żegnaj miła żegnaj przyjacielu


autentycznie kocham Cię

bez szans czas na strach

co dalej by samemu trwać

idę drogą w innym kolorze

szukam miejsca mój Boże

 

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Fatalny 1 głos
Yaro
Yaro
Wiersz · 25 września 2024
anonim