nie każdy hayde. mnie uczy historii prototyp teściowej- milczy, ale jej spojrzenie daje ci do zrozumienia, że przed historią musisz zarwać co najmniej dwie noce, inaczej zesrasz się z nerwów. chociaż się uśmiecha, jest miła i nigdy nie krzyknęła, to jednak daje w czachę. :P
ale mimo wszystko najwredniejsi nauczyciele, którzy najbardziej się nad uczniami pastwili, byli jednocześnie przeważnie tymi, którzy najwięcej nauczyli. po nauczycielach kumpelskich czy nieszkodliwych, to ja mam tylko same braki w wiedzy ;)
" nauczycielami zostaja ludzie, ktorym sie w zyciu nie udalo" slusznie. Mialam taka w szkole ktora walila po glowach i wrzeszczala: tumany jedne ! " - wiec jak moglysmy byc madre skoro tuman nas uczyl.
domi dobry tekst. Pozdrawiam.
i jeszcze jeden komentarz: nie wiem jak inni, ale ja czasem mam wrażenie, że zamiast w szkole wylądowałam w jakimś miejscu gdzie poprzez wyżywanie się na uczniach psychicznie, te zgredy leczą problemy z dzieciństwa. w pełni popieram więc, że "nauczycielami zostają ludzie, którym się w życiu nie udało" .
aaaa! nie ukrywam, że czekałam na kolejną część ^^
ja też jestem za reformą systemu oświaty, której zapewne nie doczekam, a Skmki Gdańskie to nawet gorzej niż porażka. no ale co tam się mówi.
Tkwienie w systemie i jednoczesne go opluwanie to takie trochę kontrproduktywne bywa. Można sobie na stopy napluć:)
Pewnie, że w niektórych przypadkach mała stabilizacja jest potrzebna. Nie każdy będzie od razu buntownikiem z wyboru, Sidem Viciousem czy jakimś innym Che Guevarą, bo świat mógłby tego nie przetrwać...
należy-musi, a może po prostu w pewnym momencie odzywa się coś takiego jak odpowiedzialność? zwłaszcza jak już pojawia się własna rodzina i trzeba ja jednak jakoś utrzymać.
z wielką kasą - fajnie mieć kasę, bo sporo ułatwia, ale w gruncie rzeczy i bez niej można osiągnąć podobne cele. wszelkie luksusy są związane z tą wygórowaną socjalizacją, a przecież istnieje możliwość wyjechania za granicę stopem, pod namiot albo skorzystania z ofert, które się na stronach pojawiają, proponujące noclegi w domach zwykłych śmiertelników. oczywiście wczasowanie to tylko taki przykład. z ubraniami jest podobnie, nie trzeba być specjalnie bogatym, by ubierać się modnie lub by ubierać się po swojemu, wystarczy tylko poszukać dobrze.
status quo hmm... czy ja wiem, czy musi się wiązać z rezygnacją z kontestacji? życie ma wiele etapów, może mała stabilizacja w niektórych przypadkach jest konieczna. nie ze względu na zewnętrzne ciśnienie, ale własne pragnienie posiadania czegoś/kogoś, w sensie, gdy wracam z pracy przychodzi jakiś bąk i mówi: mamo, mamo pomóż mi z zadaniem albo mąż z informacją, że próbował zrobić obiad, a tu dupa, znów przypalił kartofle.
w gruncie rzeczy, człowiek nie może przeżyć całego życia sam tak, żeby okazało się ono pełne. zawsze dążymy do tego, by w jakiś sposób być związanymi z innymi, a system jednak to ułatwia. bo też głupotą wspinać się po gładkiej ścianie i z samej przekory nie korzystać z pozostawionych uchwytów.
Otóż to. Jak pozostać sobą w systemie, to jest dla mnie wciąż pytanie bez odpowiedzi. Mam wrażenie, że z roku na rok jest coraz trudniej. Że kontestować to sobie można było nastolatką będąc, a w okolicach trzydziestki to już należałoby obrosnąć w piórka, zaakceptować status quo i skupić się na zarabianiu wielkich pieniędzy. Zamiast zadawać sobie niewygodne pytania o jakąś tam tożsamość...
nie mam żadnego porządnego słownika :( bazuję głównie na intuicji, na poprawkach, które ludzie nanosili na moje własne teksty, jak nie wiem, to wpisuję w Internet i szukam jakiś mądrzejszych tekstów, w których sformułowanie zostało wykorzystane albo też w słownikach internetowych.
przy czytaniu książek to teraz różnie wygląda, wydawnictwa zrobiły się takie niechlujne pod tym względem, że szkoda gadać.
jeśli chodzi o przecinki, to dużą pomocą jest czytanie na głos. nawet Ingarden twierdził, że dzieło dopełnia właśnie jego odczyt, no i miał skubany rację.
mnie też pobrzmiewają jakieś anarchistyczne myśli, ale mimo wszystko trzeba przyznać, że uspołecznianie nie jest takie złe, tzn. jeśli człowiek potrafi wyznaczyć granice między mną a innymi, tym, co wartościowe by od nich przejąć, a co jest dla mnie zupełnie obce. o tożsamości już rozmawiałyśmy, ale to się chyba wszystko wokół niej kręci. może po prostu brakuje narzędzi, jak sobie umościć gniazdko w systemie tak, aby pozostać przy tym sobą? nie wiem, ale pofilozofować jest dobrze.
domi dobry tekst. Pozdrawiam.
ja też jestem za reformą systemu oświaty, której zapewne nie doczekam, a Skmki Gdańskie to nawet gorzej niż porażka. no ale co tam się mówi.
Pewnie, że w niektórych przypadkach mała stabilizacja jest potrzebna. Nie każdy będzie od razu buntownikiem z wyboru, Sidem Viciousem czy jakimś innym Che Guevarą, bo świat mógłby tego nie przetrwać...
z wielką kasą - fajnie mieć kasę, bo sporo ułatwia, ale w gruncie rzeczy i bez niej można osiągnąć podobne cele. wszelkie luksusy są związane z tą wygórowaną socjalizacją, a przecież istnieje możliwość wyjechania za granicę stopem, pod namiot albo skorzystania z ofert, które się na stronach pojawiają, proponujące noclegi w domach zwykłych śmiertelników. oczywiście wczasowanie to tylko taki przykład. z ubraniami jest podobnie, nie trzeba być specjalnie bogatym, by ubierać się modnie lub by ubierać się po swojemu, wystarczy tylko poszukać dobrze.
status quo hmm... czy ja wiem, czy musi się wiązać z rezygnacją z kontestacji? życie ma wiele etapów, może mała stabilizacja w niektórych przypadkach jest konieczna. nie ze względu na zewnętrzne ciśnienie, ale własne pragnienie posiadania czegoś/kogoś, w sensie, gdy wracam z pracy przychodzi jakiś bąk i mówi: mamo, mamo pomóż mi z zadaniem albo mąż z informacją, że próbował zrobić obiad, a tu dupa, znów przypalił kartofle.
w gruncie rzeczy, człowiek nie może przeżyć całego życia sam tak, żeby okazało się ono pełne. zawsze dążymy do tego, by w jakiś sposób być związanymi z innymi, a system jednak to ułatwia. bo też głupotą wspinać się po gładkiej ścianie i z samej przekory nie korzystać z pozostawionych uchwytów.
przy czytaniu książek to teraz różnie wygląda, wydawnictwa zrobiły się takie niechlujne pod tym względem, że szkoda gadać.
jeśli chodzi o przecinki, to dużą pomocą jest czytanie na głos. nawet Ingarden twierdził, że dzieło dopełnia właśnie jego odczyt, no i miał skubany rację.
mnie też pobrzmiewają jakieś anarchistyczne myśli, ale mimo wszystko trzeba przyznać, że uspołecznianie nie jest takie złe, tzn. jeśli człowiek potrafi wyznaczyć granice między mną a innymi, tym, co wartościowe by od nich przejąć, a co jest dla mnie zupełnie obce. o tożsamości już rozmawiałyśmy, ale to się chyba wszystko wokół niej kręci. może po prostu brakuje narzędzi, jak sobie umościć gniazdko w systemie tak, aby pozostać przy tym sobą? nie wiem, ale pofilozofować jest dobrze.