SAMOBÓJSTWO

Józef Czechowicz

ostatnim towarzyszem świt na hafcie firanek

uderzony wystrzałem z bliska

w ognistym huku i złocie

rozszerzył się nagle w czarnych wód ścianę

wody spadły w cień bez nazwiska

cień w olbrzymie paprocie

z dołu posrebrzane



spadał o sny o sny



bardzo głęboko siwy tuman zmurszały

twarze krążą bezwładnie oślepłe

zalane strużącą się krwią

każdej dłoni kwiat biały

ciepły

w atmosferze stojącej pływa drżąc



poprzez gęstwę przepastną

w milczeniu jak rzeka długiem

świecąc w ciemnościach niejasno

sennego lotu łukiem

powoli spadł

we mgłą szarawą migocący

nieistniejący

świat



głębiej

tuman zatrzepotał jastrzębiem

nad wieczną nocą

w zawiei form

jak kamień

oszalały wszechmocą

runął mu na spotkanie

sztorm



grzmot grzmot grzmot

nicość

przepaści głodna

żelazna błyskawico

w lot

w odmęt



pęd pęd

ciężkimi tabunami gwiazdy

tratować na szczęt

miażdżyć

wichrem w ryczącej burzy

urastał jego gniew

miotał się palił w ryk zamieniał

nie mogły śpiewać dłużej

sprawy człowiecze wspomnienia

poranek wystrzał ziemia

nawet krew



stopionym lały się brązem żywioły w gromie

on poznał i wrzawą w górę

wzbijał się niby płomień

otchłań krzykiem napełniał wojennym

w miliona głosów zawierusze

z wszechrzeczy chórem

i złudzeń

jesteśmy zjawiska czasy ludzie

śmierci geniuszem jednym

śmierci geniuszem

Inne teksty autora