ALKOHOLIK WSTĘPUJE W BRAMĘ NIEBIOS
Jaki będę, Ty wiedziałe od poczštku.
I od poczštku każdego żywego stworzenia.
To musi być okropne, mieć takš wiadomoć,
w której sš równoczesne
jest, będzie i było.
Żyć zaczynałem ufny i szczęliwy,
pewny, że dla mnie co dzień wschodzi słońce,
i dla mnie otwierajš się poranne kwiaty.
Od rana do wieczora biegałem w zaczarowanym ogrodzie.
Nic a nic nie wiedzšc, że Ty z Księgi Genów
wybierasz mnie na nowy eksperyment,
jakby nie dosyć miał na to dowodów,
że tak zwana wolna wola
nic nie poradzi wbrew przeznaczeniu.
Pod twoim ubawionym spojrzeniem cierpiałem
jak liszka żywcem wbita na kolec tarniny.
Otwierała się przede mnš strasznoć tego wiata.
Czyż mogłem nie uciekać od niej w urojenie?
w trunek, po którym ustaje szczękanie zębami,
topnieje gniotšca pier rozpalona kula
i można myleć, że jeszcze będę żyć jak inni?
Aż zrozumiałem, że tylko błšdzę od nadziei do nadziei
i zapytałem Ciebie, Wszechwiedzšcy, czemu
udręczasz mnie. Czy to próba, jak u Hioba,
aż uznam mojš wiarę za ułudę
i powiem: nie ma Ciebie ni twoich wyroków,
a rzšdzi tu na ziemi tylko przypadek?
Jak możesz patrzeć
na równoczesny, miliardokrotny ból?
Mylę, że ludzie, jeżeli z tego powodu nie mogš uwierzyć,
że jeste, zasługujš w Twoich oczach na pochwałę.
Ale może dlatego, że litowałe się bez miary, zstšpiłe na ziemię, żeby doznać tego, co czujš miertelne istoty.
Znoszšc ból ukrzyżowania za grzech, ale czyj?
Oto ja modlę się do Ciebie, ponieważ nie modlić się nie umiem.
Bo moje serce Ciebie pożšda, choć wiem, że nie uleczysz mnie.
I tak ma być, żeby ci, którzy cierpiš, dalej cierpieli, wysławiajšc
Twoje Imię.
Jaki będę, Ty wiedziałe od poczštku.
I od poczštku każdego żywego stworzenia.
To musi być okropne, mieć takš wiadomoć,
w której sš równoczesne
jest, będzie i było.
Żyć zaczynałem ufny i szczęliwy,
pewny, że dla mnie co dzień wschodzi słońce,
i dla mnie otwierajš się poranne kwiaty.
Od rana do wieczora biegałem w zaczarowanym ogrodzie.
Nic a nic nie wiedzšc, że Ty z Księgi Genów
wybierasz mnie na nowy eksperyment,
jakby nie dosyć miał na to dowodów,
że tak zwana wolna wola
nic nie poradzi wbrew przeznaczeniu.
Pod twoim ubawionym spojrzeniem cierpiałem
jak liszka żywcem wbita na kolec tarniny.
Otwierała się przede mnš strasznoć tego wiata.
Czyż mogłem nie uciekać od niej w urojenie?
w trunek, po którym ustaje szczękanie zębami,
topnieje gniotšca pier rozpalona kula
i można myleć, że jeszcze będę żyć jak inni?
Aż zrozumiałem, że tylko błšdzę od nadziei do nadziei
i zapytałem Ciebie, Wszechwiedzšcy, czemu
udręczasz mnie. Czy to próba, jak u Hioba,
aż uznam mojš wiarę za ułudę
i powiem: nie ma Ciebie ni twoich wyroków,
a rzšdzi tu na ziemi tylko przypadek?
Jak możesz patrzeć
na równoczesny, miliardokrotny ból?
Mylę, że ludzie, jeżeli z tego powodu nie mogš uwierzyć,
że jeste, zasługujš w Twoich oczach na pochwałę.
Ale może dlatego, że litowałe się bez miary, zstšpiłe na ziemię, żeby doznać tego, co czujš miertelne istoty.
Znoszšc ból ukrzyżowania za grzech, ale czyj?
Oto ja modlę się do Ciebie, ponieważ nie modlić się nie umiem.
Bo moje serce Ciebie pożšda, choć wiem, że nie uleczysz mnie.
I tak ma być, żeby ci, którzy cierpiš, dalej cierpieli, wysławiajšc
Twoje Imię.